Gorący temat

Klangor – karma wraca [recenzja]

Przez pierwszą połowę serialu, “Klangor” zapowiadał się na jeden z niezłych polskich kryminałów ostatnich lat, które można obejrzeć na małym ekranie. Po drugiej połowie nie ma już wątpliwości, że jest jednym z najlepszych.

Jeszcze kilka lat temu sytuacja była taka, że widzowie z rozrzewnieniem wspominali seriale w rodzaju “Gliny” czy “Pitbulla”, narzekając na brak podobnych, rodzimych produkcji w ofercie stacji telewizyjnych. Potem nastąpiło nagłe przyspieszenie. Gdzieś w międzyczasie Polacy nagle mocno pokochali książkowe kryminały, a największą gwiazdą w tym gatunku stał się wyskakujący niczym królik z kapelusza Remigiusz Mróz. Nie był tak wysublimowany jak święcący wcześniej literackie triumfy Marek Krajewski i to za sprawą Mroza (oraz kilku polskich autorek kryminałów), można powiedzieć gatunek ten trafił pod strzechy. 

Trend wyczuło HBO, produkując w 2014 roku pierwszy sezon “Watahy”, a potem Canal Plus, który w 2016 roku wypuścił pierwszy sezon “Belfra”. Wcześniej pojawiały się seriale w rodzaju “Prokuratora”, które jednak nie potrafiły w pełni zaspokoić oczekiwań odbiorców. Kryminałami zajęła się też stacja AXN, TVN zaczął premiery kolejnych sezonów Chyłki wypuszczać na Playerze, Netflix wyprodukował “W głębi lasu” na podstawie powieści Harlana Cobena w polskich realiach i z polską obsadą i po prostu obrodziło. Dotarliśmy do takiego momentu, że polskich seriali kryminalnych nie sposób obejrzeć wszystkich, zwłaszcza jeśli oglądamy jeszcze zagraniczne seriale kryminalne. I dlatego takich emocji nie wzbudziła już premiera “Klangoru”, którą widzowie skwitowali zapewne: oho, no i kolejny polski serial z dobrze znanymi twarzami. Obejrzy się. Przy okazji.

Mamy zatem coś w rodzaju klęski urodzaju polskich serialowych kryminałów i jest tak, że trzeba walczyć o uwagę widzów. W przypadku “Klangora” zwraca uwagę sam intrygujący tytuł i Arkadiusz Jakubik na plakacie paradujący w bijącej po oczach kanarkowym kolorem kurtce. Sens tytułu nie jest prosty do uchwycenia, za to Jakubik w roli psychologa więziennego, Rafała Wejmana jest dobrze rozpoznawalnym typem bohatera, który musi wziąć sprawy w swoje ręce. W tym przypadku mamy ojca rodziny, któremu w niejasnych okolicznościach zaginęła córka. To jednak nie wszystko, bo przecież jeszcze znaleziono ciało chłopaka, z którym wypuściła się w miasto w weekendową noc, a na domiar złego ze szpitala uciekł niestabilnie emocjonalny skazaniec. Te trzy fakty rzecz jasna muszą się ze sobą połączyć, ale twórcy prezentują fabułę nie spieszą się z wypełnianiem jej luk i nęcą widza mylnymi tropami, którymi z początku “Klangor” jest wypełniony. 

W warstwie kryminalnej to serial naprawdę przemyślany, wiarygodny i działający bardzo emocjonalnie, szczególnie w jego drugiej połowie. Wiarygodność fabuły zapewnia doskonale zbudowane społeczno-rodzinne tło w mieście, w którym ludzie dobrze się znają, razem piją, razem pracują, a być może i razem mordują. Ta zwyczajność jest kluczem do głębszej obserwacji, podczas której patrzymy jak w banalny sposób można zejść na złą drogę i jakie pokłady zimnego zła mogą kreować w człowieku  fatalistyczne okoliczności. Patrzymy również, w jak różne sposoby można rozumieć określenie wartości rodzinne, które potrafią łączyć poszczególne osoby zarówno na dobre, jak i na złe.

Arkadiusz Jakubik gra tu więziennego psychologa, który sprawuje psychologiczną opiekę nad skazanymi. Opieka to może za duże słowo, jego praca to już rutyna, w której choć stara się, coraz częściej zapomina, że ma doświadczenie z ludźmi w autentycznej potrzebie. Ważniejsze są procedury, które zamiast ułatwiać, utrudniają życie obu stronom. Od zlekceważenia prośby jednego z aresztantów uruchamia się niepowstrzymana lawina wydarzeń, która zawiedzie Wejmana na skraj rozpaczy. W tle mamy jeszcze typowe życie polskich nastolatków, w tym dwóch córek Wejmana (z których jedna zaginie) i kręcącego z nimi obydwoma chłopka ( w tej niedużej, ale znaczącej i zarazem dobrej roli Maciek Musiał). Kiedy zadzieją się złe rzeczy, będziemy oglądać rodzinę głównego bohatera w rozsypce. Rozsypuje się również kruchy ład w rodzinie zamordowanego chłopaka i zarazem w dotkniętych wydarzeniami poszczególnych zawodowych grupach zaczyna się walka o przywrócenie normalności. Jak ona ma wyglądać? Przede wszystkim trzeba schwytać zbiegłego  więźnia, który dostał wyrok za morderstwo i jest podejrzany o zabójstwo chłopaka. W tym czasie Wejman z pewnego, istotnego  powodu nie zgłasza zaginięcia córki i pośrednio bierze udział w łowach na uciekiniera. Jeśli ten zostanie złapany, ład zostanie przywrócony – myślą wszyscy. Wielu z nich nawet nie wie, jak bardzo się mylą, ale proces – oskarżenie, złapanie i zgnojenie – tak czy siak musi zostać przeprowadzony. Jednak prawdziwy koszmar zaczyna się dopiero później.

W piątym odcinku serialu Wejman przekracza granicę innego rodzaju, dotąd jedynie zbierając siew plonów, który nieopatrznie zasiał i tym samym stał się ofiarą bezlitosnej karmy. O tym, że karma wraca przekonają się też inni, kluczowi bohaterowie. “Klangor” odróżnia się od wielu mrocznych kryminałów także swoistą wiarą w człowieka i nie dołuje tak, jak bardzo by mógł, gdyby inaczej rozłożyć w nim fabularne klocki. Obawiam się, że gdyby “Klangor” był jeszcze bardziej mroczny niż jest, seans byłby trudny do zniesienia. Tymczasem mamy w nim zapewnioną pewną równowagę postaw i ideałów. Poza tym można tu współczuć także tym negatywnym bohaterom, zapędzonym w kozi róg przez przypadek i bolesną zwyczajność życia. Za to w ogóle nie współczujemy jednej i chyba jedynej ze wszystkich postaci, w pewien sposób też kluczowej, która na zakręty losu reaguje diametralnie inaczej niż grany przez Jakubika bohater i karma musi do niej wrócić ze zdwojoną siłą, niczym w horrorze, a nie w kryminale. Ciekawe, czy ci którzy oglądali serial wiedzą, o której tu konkretnie myślę postaci?

“Klangor” to po prostu serial na światowym poziomie. Okazuje się, że w tej dziedzinie nie jesteśmy wcale gorsi od Amerykanów, czy Skandynawów. Mrocznego klimatu dopełniają utrzymane w ponurej tonacji zdjęcia Świnoujścia i wwiercająca się do mózgu muzyka Mikołaja Trzaski. Jeden z odcinków jest jedną wielką retrospekcją, z rozwojem wydarzeń, który uświadamia, że takie rzeczy tak właśnie się dzieją, wystarczy odrobina alkoholu, dezynwoltury, i cóż także metafizyki, ponieważ aby coś się zadziało, wszystko musi przecież zgrać się w czasie. 

Pozostaje jeszcze tytuł, do którego nic w tym filmie nie pasuje. Klangor to odgłos, który wydają lecące żurawie. W serialu wszystkie postaci nie potrafią się zgrać w jeden ton, każdy ma swoją opowieść, każdy inaczej widzi rzeczywistość, wszyscy są oddzielnie, nikt nie jest wspólnie. Muzyka Trzaski wcina się w ten stan, jakby jeszcze bardziej chciała powiększyć podziały między ludźmi. Czy zatem ów klangor to coś nam niedostępnego, odległego, czego jako ludzie, nawet w swoim zwyczajnym życiu nie jesteśmy w stanie osiągnąć? Czy zaczynamy mówić wspólnym głosem dopiero wtedy, gdy połączy nas to, co najgorsze i czekamy z nadzieją, żeby wszystko znowu się zsynchronizowało i działało tak jak trzeba, czy to w rodzinie, czy w robocie? I “Klangor pokazuje przez co trzeba przejść i co trzeba poświęcić, żeby mogło być to w końcu możliwe. Z zastrzeżeniem, że nie dla wszystkich bohaterów serialu.

Klangor

Nasza ocena: - 85%

85%

Reżyseria: Łukasz Kośmicki. Występują: Arkadiusz Jakubik, Maja Ostaszewska, Wojciech Mecwaldowski i inni. Canal+ Polska 2021

User Rating: 4 ( 3 votes)

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Infamia – romska etiuda o dorastaniu na pograniczu dwóch kultur [recenzja]

Bardzo kusi, by określić Netflixową „Infamię” romską wersją Szekspirowskiego „Romea i Julii”. Kusi, ale chyba …

Leave a Reply