Gorący temat

Krzysztof Koziołek – starałem się odwzorować to, co naprawdę dzieje się w wysokich górach [wywiad]

Z Krzysztofem Koziołkiem, autorem thrillera „Biały pył. Piekło na K2” o polskiej wyprawie zimowej na najgroźniejszą górę świata rozmawiamy o kulisach wypraw wysokogórskich, przezwyciężaniu własnych lęków i ocieraniu się o śmierć, a także o tym, czy w dzisiejszych czasach funkcjonuje jeszcze etos himalaisty.

Czy wysokogórska wspinaczka to hobby, sposób na życie, czy może odpowiednik narkotyku? Pytam o to, ponieważ tytuł „Biały pył. Piekło na K2” nasuwa także inne skojarzenia, które odnoszą się nie tylko do zjawiska pogodowego.

To hobby przeradzające się w wielką pasję, sposób na życie i w końcu coś o wiele silniejszego niż narkotyk, bo tego nie da się rzucić (śmiech).

Z okładkowego opisu wiadomo, że Pan również uprawia wspinaczkę. Jaki był największy/najtrudniejszy szczyt, który Pan zdobył?

W powieści jest wzmianka o szkoleniach taterników, alpinistów i himalaistów, o adeptach muszących przekroczyć największą i najważniejszą barierę na drodze do zdobywania kolejnych szczytów i ścian: własnego lęku wysokości. Ja też zaliczam się do tej grupy (śmiech), chociaż nijak mi się równać do najlepszych, bo moimi najwyższymi górami są jak na razie Tatry. Aczkolwiek nie ukrywam, że dla kogoś takiego, jak ja, człowieka z panicznym lękiem wysokości, przejście solo Orlej Perci smakuje wybornie, bo można przekroczyć własne bariery i samemu sobie udowodnić, że ktoś, kto boi się wyjść na balkon w bloku, może pokonać tę drogę tylko dla orłów, że użyję tytułu jednej z ulubionych powieści jednego z ulubionych pisarzy, Alistaira MacLeana.

Dużą część książki zajmuje kwestia co robi alpinista na wyprawie wysokogórskiej, kiedy się nie wspina. W jakim stopniu nabył Pan tę wiedzę z autopsji, a w jakim z drugiej ręki, poprzez konsultację z alpinistami?

Chwile, kiedy himalaiści siedzą w bazie i przeczekują tak zwaną dupówę, czyli okresy kiepskiej pogody, są statystycznie najliczniejsze na wyprawie (śmiech). Ja nie miałem jeszcze okazji czegoś takiego zasmakować, zatem wszystkiego, co pojawiło się na ten temat w „Białym pyle”, musiałem dowiedzieć się z literatury górskiej i od samych zainteresowanych. Mówiąc krótko: zadawałem moim ekspertom dziesiątki, jeśli nie setki tak zwanych pytań precyzujących, a udało mi się skorzystać z pomocy nie byle kogo, bo śmietanki nie tylko polskiego, ale i światowego himalaizmu, jak Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Janusz Majer czy Adam Bielecki. To dzięki wiadomościom od nich, ludzi, którzy najlepiej znają wysokie góry i K2, udało mi się, taką mam nadzieję, wiernie odwzorować realia takiej wyprawy.

Poprzednie pytanie związane było z częścią fabularną dotyczącą kulis wyprawy wysokogórskiej. Wspinanie kojarzy się zarówno z czymś nieracjonalnym, grożącym śmiercią, ale zarazem z czymś elitarnym i szlachetnym. Tymczasem ta szlachetność i elitarność w fabule niemal nie istnieje, pokazując nam zwykłych ludzi, zajętych na wyprawie swoimi sprawami, Internetem i realizujących biznesowe cele i własne ambicje. Dlaczego poświęcił Pan tej sferze tak dużo miejsca w książce?

Chyba dlatego, że tak jest na co dzień (śmiech). Już od dawna w środowisku trwa coś w rodzaju dyskusji, czy himalaiści to owi rycerze, za jakich brano ich na samym początku zdobywania najwyższych szczytów ziemi. Ale czasy się zmieniły, ludzkie charaktery też, tak samo wyprawy. Wystarczy choćby wspomnieć o komercjalizacji zdobywania Mount Everestu.

Tu małe zaznaczenie: w „Białym pyle” starałem się nie stosować żadnych skrótów, nie bić peanów, ale i nie oceniać, tylko odwzorować to, co naprawdę dzieje się w wysokich górach. Aczkolwiek to, że nie epatuję elitarnością i szlachetnością nie znaczy, że tego w książce nie ma. Jest, pytanie tylko, co przebija się w świadomość przeciętnego zjadacza Internetu: skuteczna akcja ratunkowa czy kolejny śmiertelny wypadek? A już reasumując: starałem się pokazać w powieści różne punkty widzenia i sposoby wspinaczki, od tak to nazwijmy, komercyjnej, do etycznej. Nie było jednak moim zamiarem dokonywanie ocen, od tego są czytelnicy, ja przedstawiłem im tylko pewne sytuacje, które oni sami muszą rozsądzić w swoich sercach.

Myśli Pan, że w wyprawach organizowanych bez dostępu do Internetu, kilkadziesiąt lat temu te kulisy wyglądały inaczej? Czy jednak powiedzenie “kiedyś to było” w tym przypadku się nie sprawdza?

Jestem już taki stary, że sam zaczynam niekiedy myśleć: „Za moich czasów…” (śmiech). Coś w tym chyba jest. Tamte wyprawy na pewno były zupełnie inne, ale też inne były wówczas czasy. Podam świeży przykład: umiem znaleźć informacje i w sieci, i w bibliotece, podczas gdy coraz więcej młodych ludzi zna tylko to pierwsze źródło. Czy są z tego powodu gorsi? Nie, po prostu ich życie wygląda inaczej, niż moje w ich wieku.

Czy alpinista wysokogórski wierzy albo inaczej – musi wierzyć, że jest nieśmiertelny, bo tylko to racjonalnie tłumaczy potrzebę grożącej śmiercią wspinaczki?

Mógłbym powiedzieć nieco zaczepnie, że jeśli ktoś boi się śmierci, to nie powinien wyściubiać nosa z domu czy mieszkania. Ale to nieprawda, bo zginąć można nawet we własnym łóżku czy wannie. Sam chodzę po takich szlakach, na których bywa, że śmierć czyha na człowieka przez kilka godzin z rzędu. Chociażby dzisiaj, chwilę przed rozmową z panem wróciłem z Czerwonych Wierchów w Tatrach, niby łatwego szlaku, który jednak ma już na koncie sporo ofiar śmiertelnych. Po drodze było kilkadziesiąt miejsc, w których niewłaściwe postawienie nogi zmęczonej wielogodzinną wędrówką mogłoby się skończyć poważnym wypadkiem. Ale przecież z tego powodu nie zrezygnuję z tego, co poza rodziną kocham najbardziej!

Takie samo podejście mają inni miłośnicy gór, Tatr, Alp, Himalajów czy Karakorum: cytując klasyka, idziemy w nie, bo są. A przy tym nie myślimy na każdym kroku, że dzisiejsza wyprawa może być tą ostatnią, tak jak kierowca nie wsiada do samochodu i przez całą trasę nie zastawia się, czy jakiś dureń za kółkiem nie skosi go na najbliższym zakręcie. Co jednak nie znaczy, że bagatelizujemy zagrożenie, po prostu nie wolno pozwolić, by ta obawa zabrała radość obcowania z górami.

„Biały pył. Piekło na K2” to Pana dwudziesta książka. Czy w poprzednich poruszał już Pan tematykę wysokogórską w tak dogłębny sposób, opisując kolejne elementy wyprawy razem ze wszystkimi aspektami samej  wspinaczki?

Nie, jeśli chodzi o wyprawę górską, to pierwszy taki thriller na moim koncie. Taka ciekawostka, kilka lat wcześniej napisałem kryminał retro „Nad Śnieżnymi Kotłami”, jego akcja dzieje się w przedwojennej Szklarskiej Porębie i Karkonoszach i powstał po dogłębnym researchu, podobnie zresztą jak „Biały pył. Piekło na K2”. Tam miałem o tyle łatwiej, że mogłem sam wleźć na każdą górę i w każdy zakamarek, przy K2 musiałem skorzystać z pomocy ekspertów (śmiech).

„Biały pył. Piekło na K2” to to również opowieść o tym, jak mogą zmienić się zasady i to nie tylko moralne, ale też zasady przetrwania w ekstremalnych warunkach pogodowych, czy żeby ująć to dosadniej – w strefie śmierci. Jak czytamy w książce, w wysokich partiach K2 na jeden stawiany krok alpinista robi cztery lub więcej wdechów i wydechów. Czy sądzi Pan, że tego rodzaju zasady mogą w niedalekiej przyszłości zmienić się dla nas wszystkich, ze względu na to co dzieje się z klimatem?

Lodowce w wysokich górach już topnieją, aczkolwiek wysokość się nie zmienia, więc trudność zdobycia najwyższych szczytów chyba się nie zmniejszy. Aczkolwiek już szepce się, że nawet K2 stanie się tym, czym stał się Mount Everest, czyli miejscem, w którym wyprawy komercyjne zaczną działać na potęgę. Pewnie tak będzie, chociaż wydaje mi się, że zwiększy się wówczas odsetek wypadków śmiertelnych, bo najwyższe góry nie wybaczają błędów, braku przygotowania i zdrowego rozsądku.

Wybór dziennikarza na głównego bohatera powieści z początku wydał mi się mało porywający, jednak z czasem okazał się kluczem do odczytania książki. Wszystko za sprawą fragmentów, w których relacja traci obiektywną warstwę i toczy się wraz z subiektywnymi wrażeniami Krzysztofa w ekstremalnych, górskich warunkach. Czy od początku planował Pan taki zabieg, który wynosi górski thriller na zaskakujący literacko i fabularnie poziom?

Ale przecież nie mogę zdradzać za dużo z kuchni autora (śmiech). Uchylając rąbka tajemnicy, mogę powiedzieć, że Krzysiek Garda, bo o nim mowa, dostał ode mnie tę rolę bez castingu i ani przez moment nie wahałem się, czy dobrze zrobiłem. Ważne, żeby takie samo zdanie mieli też po lekturze czytelnicy (śmiech).

„Biały pył” to idealne połączenie thrillera i powieści przygodowej. Elementy obydwu gatunków są tak umiejętnie powiązane, że pochłaniając lekturę można nie zauważyć wskazówek autora, które niczym strzelba Czechowa wystrzeliwują w odpowiednim momencie. Czy łatwiej było konstruować w powieści założenia thrillera, czy wiarygodną w detalach, przygodową warstwę fabuły?

Chętnie odpowiedziałbym na to kapitalne pytanie, problem w tym, że już tego nie pamiętam (śmiech). Od momentu, w którym pracowałem nad „Białym pyłem” minęło już tyle czasu, że zdążyłem napisać kilka innych powieści, w tym niezwykle pracochłonnych kryminałów retro. A mam tę umiejętność, że po lekturze czy napisaniu książki szybko ją „resetuję”, żeby móc się zająć następną w kolejce. Jedno za to z pracy nad „Białym pyłem” pamiętam do dzisiaj: kosztował mnie mnóstwo energii, ale dał ogromną satysfakcję, tak wielką, że w pewnym momencie poczułem się, jakbym sam brał udział w tej wyprawie. I tego samego życzę czytelnikom!

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Maria Deskur – czytanie, wbrew pozorom, jest czynnością społeczną [wywiad]

  Z Marią Deskur, prezeską i współzałożycielka Fundacji Powszechnego Czytania rozmawiamy o ich najnowszej akcji …

Leave a Reply