Z Łukaszem Orbitowskim, autorem takich powieści, jak „Inna dusza”, „Kult”, czy – właśnie wydanej przez Wydawnictwo Świat Książki – „Chodź ze mną” rozmawiamy (szczerze i bez cenzury) o poszukiwaniu siebie w przeszłości i w pisaniu, o prawdzie i fikcji w jego powieściach oraz o byciu współcześnie intelektualistą. I oczywiście o najnowszej powieści.
Poczucie tożsamości i wiedza o własnym pochodzeniu jest nam potrzebna? Niezbędna do życia?
Powiem tak, do życia niezbędne jest żarcie i sen, a moja własna historia pokazuje, że można przeciągnąć lata bez tego drugiego. Przez długie lata lubiłem myśleć o sobie jak o człowieku znikąd. Działo się tam ze względu na znikomą pamięć rodzinną i świadomie zacieranie przeszłości przez moich rodziców i dziadków. Więc chyba świadomość skąd przychodzimy nie jest konieczna, lecz zmienia perspektywę. Na przykład mogę zrozumieć swoje własne zachowania, gdy rozpoznaję je w biografiach rodzinnych.
Dla głównego bohatera twojej najnowszej powieści brak świadomości swojego pochodzenia okazuje się brzemieniem, rzucającym cień na całe życie. Lepiej znać nawet gorzką prawdę o swoich przodkach, niż nie znać jej wcale?
Generalnie jestem wielkim przeciwnikiem prawdy. Prawda nas nie wyzwala, lecz zniewala: szczęście wiąże się z nieświadomością a nawet bezmyślnością. Więc lepiej, nie znać niczego z przeszłości. Ale my ludzie jesteśmy ciekawscy. Już nastolatek zadaje sobie pytanie: kim jestem? Prędzej czy później odkrywa, że aby odpowiedzieć na to pytanie, musi wcześniej zdobyć się na inne: skąd przyszedłem?
Dla Dustina rodzina – ci najbliżsi, którzy go otaczają – są, jak sam deklaruje, najważniejsi. Ale ulega obsesji odkrycia prawdy o nigdy nie poznanym ojcu, ryzykując ich dobrem, ich bezpieczeństwem. Nie lepiej by było, gdyby zrezygnował?
Dla jego rodziny, dla samego Dustina – pewnie, że tak. Mówiłem wcześniej, że prawda to tylko kłopot. Dustin jest ciekawski, a zew tajemnicy bywa przemożny. Zmusza do wyruszenia w tę niebezpieczną podróż. Problem w tym, że Dustin nie zdaje sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa, wyprawa w przeszłość wydaje mu się niewinną przygodą. Gdyby wiedział, dałby sobie spokój. Masz rację, zbyt mocno kocha swoją rodzinę.
„Chodź ze mną” – mam wrażenie – to bardzo osobista książka, w której przemycasz nie tyle siebie, co swoje spojrzenie na świat. Swoje, ukształtowane świeżo jeszcze i okrzepłe postrzeganie rodziny. Ile z Łukasza Orbitowskiego jest w Dustinie? Ile jest – ogólnie – Ciebie w twoich bohaterach?
Staram się, aby było jak najmniej. Jedynie Olaf jest zerżnięty niemal w stu procentach z mojego młodszego syna, z Alana.
Więc nie piszesz, by opowiedzieć – w jakiś stopniu – siebie?
Nie, bo jestem sobą potwornie zmęczony. Przestrzenią na ujawnianie się są socjale. Po to je stworzono – te planety dla narcyzów. Na świecie jest osiem miliardów ludzi. Czemu miałbym pisać akurat o jednym, o Orbitowskim. Tworzę fikcyjne postacie. Nigdy nie istniał taki Dustin ani taka Helena. Ale przez ich postawy i losy próbuję opowiadać o świecie i o tym jakim on się jawi w moim, bądźmy bezwstydnie szczerzy, dość szczególnym spojrzeniu.
Ponownie, jak w „Kulcie” proponujesz czytelnikom podróż w przeszłość, posiłkując się pierwszoosobowym narratorem, który obnaża przed nami minioną historię. To wygodny sposób prowadzenia fabuły?
Skoro użyłem go ponownie to tak. Lubię ten sposób opowiadania, kiedy narrator nie jest jednocześnie głównym bohaterem historii tylko opowiada coś, co tam kiedyś komuś się zdarzyło.
I znów – po raz kolejny – budujesz opowieść na prawdziwej historii. Nadając jej nowe ramy, nowa formę. Ale to nadal historia zakorzeniona w przeszłości, w realizmie. Potrzebujesz takiego łącznika? By nie oddryfować zbyt dalece w fikcję?
Odkryłem po prostu, że ta formuła mi sprzyja. Odkrył ją dla mnie Tomek Sekielski i rzeczywiście, bardzo pomaga utrzymać książkę w kupie. Poza tym ludzie lubią ten rodzaj zabawy, połączenia prawdy z fikcją. Zapewne sądzą, że moja książka jest dzięki temu bardziej prawdziwa i w ten właśnie sposób błądzą. Ale z powieścią, o której rozmawiamy zamykam ten etap. Wystarczy. Czas spróbować czegoś nowego.
Pytam o to trzymanie się kurczowe choćby ram realizmu w fabule, bo przecież twoje literackie początki to był horror, fantastyka. Nie tęsknisz za tym? Za prozą typowo gatunkową?
Oczywiście, że tęsknię. Stąd ślady tematów gatunkowych w moich książkach. „Chodź ze mną” łączy elementy romansu i powieści szpiegowskiej. Znajdziesz tam też ślady naiwnej fantastyki kosmicznej z lat pięćdziesiątych. Kłopot w tym, że fantastyka za mną nie tęskni. Książki, które pisałem w młodości powtarzały te same rozwiązania. Chciałem, lecz nie potrafiłem napisać prawdziwej powieści fantastycznej. Przy okazji jednak wyszło, że jestem całkiem dobrym twórcą literatury obyczajowej. I tak już zostało.
A czytujesz jeszcze grozę, fantastykę? Kiedyś stwierdziłeś, że w Polsce nikt już dobrze horrorów nie pisze. Zmieniło się coś w tym względzie?
Czytam i oglądam mnóstwo fantastyki. Jako odbiorca pozostałem zakochany i wierny. Sięgam głownie po klasykę, Clarka, Keyesa, powtórzyłem sobie nawet „Władcę pierścieni”. Odnośnie horroru straciłem rozeznanie w chwili, gdy rozstawałem się z tym gatunkiem jako pisarz. Dochodzą do mnie entuzjastyczne głosy o twórczości Wojtka Guni. Wstyd, że jeszcze nie czytałem. Jest też taki facet, nazywa się Urbanowicz, nie wiem jakie horrory pisze, ale widziałem ogromną kolejkę do niego na jakichś Targach Książki. W czasach, gdy sam uprawiałem ten gatunek miałem dosłownie paru czytelników. Coś się zmieniło na lepsze. Bez mojego udziału.
Wracając do „Chodź ze mną”. Historia, którą poznaje Dustin z każdym rozdziałem, z każdą stroną dąży ku większej irracjonalości. Co ją finalnie mocno odrealnia. Ale na jakimś poziomie chcemy wierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, a nie jest projekcją pochłanianego chorobą umysłu. To zamierzone, takie zasiewanie w odbiorcy wątpliwości, co jest prawdą, co ułudą?
Może trochę obawiałem się własnych pojechanych pomysłów, tego UFO, Heleny z Kennedym i tym podobnych? Tak jak mówiłem wcześniej, nie jestem przyjacielem prawdy, lecz opowieści. Jeśli opowieść jest dobra, prawdę możemy spuścić w klopie. Inna rzecz, że ostatnie kilkadziesiąt stron tej książki bierze się z bardzo intymnego doświadczenia. A i jeszcze jedno. Podczas pisania nie miałem wątpliwości. Wszystko, co mówi Helena jest prawdą.
Co było w pisaniu najtrudniejsze? Który etap? Reaserch? Kreowanie na nowo ram świata, jakiego już nie ma? A może obnażanie siebie? Albo – unikanie pokazania się zbyt mocno?
Bez przesady. Nie chcę się obnażać, ani też się tego nie boję. Who cares? Nie mam dobrej odpowiedzi. W pisaniu najtrudniejsze jest samo pisanie, czyli doklejanie słowa do słowa, z dbałością o zachowanie nastroju, spójnej narracji i kompozycji książki. Ważne, aby poszczególne fragmenty łączyły się na innych poziomach niż chronologia wydarzeń i rozmawiały ze sobą.
Jak wybierasz pomysły na powieści? Punkty wyjścia? W „Innej duszy”, w „Kulcie”, a teraz w „Chodź ze mną” całość historii opiera się na prawdziwych zdarzeniach, które starannie, w mniejszym („Inna dusza”) lub większym („Kult”, „Chodź ze mną”) obudowujesz fikcją. Ale co zwraca twoją uwagę w historycznych zdarzeniach, że finalnie trafiają na warsztat?
W poprzednich książkach miałem jeden punkt wyjścia, morderstwa i objawienia maryjne. Tu zdarzyły się aż dwa. Romans, a następnie ucieczka przez Bałtyk Nikołaja Artamonowa i Ewy Góry, oraz katastrofa tajemniczego obiektu w Gdyni, w 1959 roku. Żaden z nich nie był wystarczający sam w sobie, ale złączone stały się impulsem do napisania książki.
Czemu zostałeś pisarzem? To marzenie z dzieciństwa, które się spełniło? Czy w drugą stronę – nie miałeś na siebie innego pomysłu?
Chciałem po prostu opowiadać historie. Nie miałem innych możliwości. Kręcenie choćby amatorskich filmów znajdowało się całkowicie poza moim zasięgiem. Myślałem o komiksie i rzeczywiście rysowałem je w dzieciństwie. Ale wówczas musiałbym podążyć śladem ojca, malarza. Nie miałem na to ochoty. Dziś w życiu nie zająłbym się literaturą. Miałbym kanał na YouTube, robił gry i filmy. Ale przez lata nauczyłem się pisania. Nie zmienię swojego zawodu. A kanał, gry i wszystko inne robię i tak, przy okazji.
Literatura powinna pełnić jakąś funkcje dodatkową, oprócz zwyczajnego opowiadania historii?
Może, ale nie musi. Może wzruszać, zastanawiać, szokować i nudzić, ma mnóstwo najróżniejszych funkcji przecież. Zależy kto ją uprawia. Ja nigdy nie przystępuję do pracy z tezą, nie myślę o czym ma być książka i jakie wartości przynieść. Tworzę bohaterów, tworzę historię, dbając o artystyczną jakość efektu. Interpretacja należy już do czytelników.
Sprawdź, gdzie kupić:
A czytanie nas nie nobilituje? Nie czyni bardziej wartościowymi?
W żadnym razie. Znałem oczytanych chujów i dobrych ludzi, którzy nigdy nie przeczytali żadnej książki. Literacki snobizm, wywyższanie się na podstawie własnej biblioteki, licytowanie się na liczby przeczytanych książek, słynne akcje w stylu „nie czytam nie idę z tobą do łóżka” po prostu mnie mierżą, to walenie sobie konia za pomocą okładek. Przepraszam, nie mogę. Książka nie jest specyficznym nośnikiem kultury. Jej wartość jest taka sama jak komiksu, gry, podkastu, serialu, czy tym podobnych. A wartości ludzkiej nie można oceniać po tym kto ile przeczytał.
W jednym z ostatnich odcinków dziennika Tydzień z głowy” wspominasz: „Będąc nastolatkiem, wyrastałem w domu pełnym pogardy do człowieka prostego, do ubóstwa, prowincji i braków w wykształceniu”. I jak sam zauważasz, to błędne przekonanie, z którego wyleczyło cię życie. Ale mam wrażenie, ze my – społeczeństwo ogółem – lubimy czuć się lepsi, choćby przez pozowanie na oczytanych, wyedukowanych. Tych, którym mniej się w życiu powiodło traktując z pogardą. Czy to źle, być dzisiaj intelektualistą?
Myślę, że trochę odpowiedziałem już wcześniej. Zapytaj może jakiegoś intelektualisty. Ja się nie utożsamiam. Szczepan Twardoch pięknie o tym mówi. I wyczerpująco. Od siebie dodam, że dla mnie nierozłączną funkcją intelektualisty jest w najlepszym razie ojcowski stosunek, w najgorszym zwykła pogarda dla tzw. Człowieka prostego. Odmawiam uczestnictwa, wypisuję się. I żeby było jasne, wiem, że jestem inteligentnym i oczytanym facetem. Po prostu nie jestem intelektualistą.
Śledząc twoją twórczość literacką i publicystyczną, da się dostrzec częste odniesienia do czasów dzieciństwa i młodości. I podkreślanie, jak przewartościowałeś swoje spojrzenie na świat. Ten progres, tą zmianę uosobiłeś w najnowszej książce w Denisie. Ale i trochę w matce z jej opowieści. To ważne – rozumieć, że z czasem stajemy się – na wielu płaszczyznach – innymi ludźmi?
Mój przyjaciel, niedługo przed śmiercią upominał się o łączność ze sobą jako dzieckiem. Przypuszczalnie dziecko w nim nie mogło zrozumieć, że umiera. Nie mam takiej łączności i nie znajduję żadnych związków pomiędzy sobą a chłopakiem, którym bylem kiedyś. Słucham metalu i oglądam horrory, właściwie tyle. Zmieniły się priorytety życiowe, tryb funkcjonowania wszystko. Czy znajdę dziecko w sobie, gdy będę umierał? Być może.
„Chodź ze mną” już na księgarskich półkach. A co dalej? Pracujesz już nad nową historią? Możesz coś zdradzić na tym etapie?
No pewnie. Będzie to remake „Quo vadis” z perspektywy Nerona.
Na zakończenie. Jak – w jednym zdaniu – zachęciłbyś czytelników do sięgnięcia po „Chodź ze mną?
Chodź ze mną w dupę ciemną. Bo ta dupa to nasza ojczyzna.