Gorący temat

Chodź ze mną – niezwykły portret rodzinny w konwencji szpiegowskiego romansu [recenzja]przedpremierowo 

Łukasz Orbitowski w najnowszej powieści sięga po znaną już ze swojego wcześniejszego „Kultu” formułę narracji wspomnieniowej, w której główny bohater snuje historię o minionym, a my, wraz z rytmem jego opowieści poznajemy cały ciąg następujących po sobie zdarzeń. I chociaż „Chodź ze mną” sięga po stanowczo inne instrumentarium i dotyka zupełnie odmiennych problemów, niż poprzednia książka, to sprawdzona formuła narracyjna znów okazuje się narzędziem, które autor nie tylko wyraźnie lubi, ale która pozwala mu zachować pełnie kontroli nad własnym tworzeniem i dawkować nam w danym momencie tylko tyle, ile jest konieczne, zrzucając niedopowiedzenia na karb niewiedzy narratora.

W trakcie lektury „Chodź ze mną” da się dostrzec, że Orbitowski dojrzał. Okrzepł. Nie tyle jako pisarz – bo jako taki, mam wrażenie, był już w okresie powstania „Exodusu” – co bardziej prywatnie. Dojrzał do rodziny, do miłości. Do codzienności i jej wspólnego budowania z kimś i dla kogoś. Uwypukla się to już nawet nie tylko w – jakże prostej, ale brzemiennej w znaczenia – dedykacji, ale i w treści samej historii, która wszak opiera się na trudach rodzinnej relacji. Nie tylko na pragnieniu poznania własnej historii, swojego pochodzenia, swojej przeszłości. Śladów, które bohaterowi towarzyszą, które – w jakimś stopniu go ukształtowały, mimo, że on nawet nie ma do pewnego momentu- o nich pojęcia. Ale także na surowej, pełnej trudów, wyzwań i obszarów kompromisów teraźniejszości, w jakiej powieściowy narrator funkcjonuje.

Główny bohater powieści – czterdziestotrzyletni kucharz Denis nie wie o sobie, o swoim pochodzeniu prawie nic, a kiedy zmusza matkę, by w końcu zdradziła mu prawdę o ojcu, ta rozwija przed nim opowieść niezwykłą, wielowątkową i równie nieprawdopodobną, co – w swojej genezie możliwą. Bo przecież życie pisze najlepsze historie.

Wybrzmiewa w prozie Orbitowskiego jakaś niezwykła czułość, jakaś wrażliwość, chyba we wcześniejszych nieobecna – przynajmniej nie aż w takim stopniu – za sprawą której autor zdradza ostrożnie, w niebezpośredni, zakamuflowany sposób – prawdę i o sobie i o własnej rodzinie, choć przecież historia, jaką snuje tyczy kogoś innego, kogo nie sposób przykładać do osoby samego twórcy. Różni ich wszak wszystko. Różni pochodzenie, historia, wykonywany zawód i spojrzenie na świat. Ale bohater „Chodź ze mną” ma coś z Orbitowskiego, co daje się wyczytać między wierszami. I to właśnie wynosi – w mojej subiektywnej, prywatnej ocenie – tę powieść Orbitowskiego najwyżej z dotychczasowych przez niego napisanych. Ta wrażliwość, ten osobisty kontekst, mimo, że przełożony na inne czasy, na inny świat, sprawiają, że „Chodź ze mną” trafia do mnie szczególnie. Mam nadzieję, że trafi i do Was.

Są tutaj – wątłe ale jednak – fantastyczne odniesienia, zakorzenione zresztą w prawdziwej historii tajemniczego obiektu, jaki rozbił się w gdyńskim basenie portowym pod koniec lat pięćdziesiątych, a więc w czasach głębokiego PRL – u. Do dziś krążą o tym różne plotki, teorie spiskowe i zwyczajne konfabulacje, a autor „Chodź ze mną” zdołał zbudować na tym drobnym epizodzie – bo on jest przecież i punktem zapalnym i genezą i spoiwem całej historii – wspaniałą historię miłosno – szpiegowską.

Miłosną, bo opowiadająca o miłości niemożliwej, coś jak w szekspirowskim „Romeo i Julii”, tyle, że w rolę Montekich i Kapuletów wcielają się, personifikowane, dwa obce państwa, jak ówczesne ZSRR i dociskana nieformalnym okupacyjnym butem Polska. Miłości na przekór czasom, miejscu i realiom ówczesnej rzeczywistości, która jednak nie kończy się tak tragicznie, jak ta u Szekspira, ale i nie nazbyt szczęśliwie.

Szpiegowską – bowiem znaczną część opowieści buduje Orbitowski na bazie wojskowych, mocarstwowych tajemnic, odnoszących się właśnie do wspomnianej, zagadkowej katastrofy. I późniejszych losach jej uczestnika / uczestników, którzy (obydwoje) próbują układać sobie życie w niby nowym świecie, ale z niezbywalnym brzemieniem wcześniejszych doświadczeń, z jednej strony kładących się cieniem na ich późniejszym życiu, a z drugiej zdają się być ostatnim symbolem znaczenia, podbudową do wciąż oczekiwanej pozycji, której jednak nijak doczekać się nie mogą i trwają wciąż, w niejakim zawieszeniu…

To powieść dla Orbitowskiego typowa. Niby wypoczwarzająca swoich bohaterów, niby przerysowana, uciekająca przed oschłym realizmem polskiej prozy współczesnej, a z drugiej urzekająca, na swój sposób uwodząca czytelnika barwami opowiadanej historii, niezwykłością jej postaci i stwarzanych dla nich, nieokiełznanych możliwości. Autor „Exodusu” nie eksperymentuje, jak np. Jakub Żulczyk, który w każdej nowej powieści stara się eksplorować nowe rejony narracji, gatunków i kontekstów fabularnych. Raczej znalazł swoją pisarska formułę – jak np. Jakub Małecki – i się jej trzyma, snując gawędziarskie, trochę przerysowane, komiksowe ballady o ludziach tak niezwykłych, że naprawdę mogliby istnieć.

Jest w tej prozie bardzo obecna Gdynia. Jako z jednej strony topograficzna przestrzeń zdarzeń, z drugiej – jako pewnego rodzaju samodzielny bohater. I ta Gdynia dawna, ze schyłku lat 50-tych zdaje się równie prawdziwa, równie obecna – choć przecież bez żalu miniona – co współczesna Gdynia, widziana oczami Denisa, miejsce jego życia, jego codzienności. Bohater, słuchając dawkowanej powoli przez matkę opowieści o ojcu, z jednej stronie łaknie tej prawdy, tej przeszłości, szukając w niej samej i w starannie pozyskiwanym, budowanym wyobrażeniu ojca samego siebie. A z drugiej panicznie próbuje zaprzeczać podobieństwom, stara się od tych podobieństw uciekać, samemu sobie udowodnić, że jest zupełnie innym człowiekiem. Bardziej odpowiedzialnym, uczciwszym, kochającym. Chce wierzyć, że jest lepszym mężem, ojcem, niż jego rodzic. Że jest lepszym człowiekiem. Ale czy na pewno?

„Chodź ze mną” to zaproszenie. To deklaracja Orbitowskiego, składana ustami bohaterów. Gotowość na zmiany, na odpowiedzialność, na bycie rodziną. Tytuł jest kluczem do zrozumienia podskórnego przekazu całej historii, która może i uwypukla trudy rodzinnych relacji, ale – jednocześnie, mimo ich ciężaru – podkreśla niezbywalną wartość owych relacji. Człowiek nie powinien być samotny. A kiedy znajdzie swoją bratnią dusze, swoją miłość, to powinien umieć o nią walczyć, zrobić dla niej rzeczy wielkie, rzeczy szalone. Ale też te najmniejsze, najbardziej codzienne, prozaiczne. Bo to z nich przecież składa się życie i cały urok miłości. Tej prawdziwej.

Chodź ze mną

Nasza ocena: - 90%

90%

Łukasz Orbitowski. Wydawnictwo Świat Książki 2022

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Wszystkie drogi prowadzą – umarł król, niech żyje król? [recenzja patronacka]

Umarł król, niech żyje król! Chciałoby się powiedzieć po lekturze drugiej książki Łukasza Kucharczyka. Bo …

Leave a Reply