Przeczytać superbohaterski komiks Briana Michaela Bendisa, zanim scenarzysta zaczął rozmieniać się na drobne to zawsze przyjemność. Dodatkowo w “Moon Knight” mamy jeszcze rysunki Alexa Maleeva, które doskonale sprawdzają się w nieoczywistych historiach.
W pierwszym momencie, kiedy spoglądamy na okładkę “Moon Knighta” jeszcze nie widzimy jak bardzo jest dziwna i nietypowa. Oto tytułowy superbohater w całej krasie i w gotowości. Dopiero po chwili poszczególne elementy składowe tworzą obraz, w którym coś się nie zgadza. Tarczę kapitana Ameryki jeszcze przeżyjemy, ale żeby Moon Knight dysponował pazurami Wolverine’a i fragmentem kostiumu Spider-Mana wraz z aktywatorami sieci? O co tu chodzi? Cóż, ta kwestia akurat szybko się wyjaśni i wszystko stanie się jasne jak słońce. Choć w przypadku tego superbohatera akurat to ostatnie określenie kłóci się z tym, co sobą reprezentuje. I nie, wcale nie chodzi o to, że emblematem herosa jest księżyc.
W komiksie Briana Michaela Bendisa i Alexa Maleeva tytułowego bohatera nie spotkamy ani w Nowym Jorku, ani tym bardziej w Egipcie, tylko w Hollywood. Ekscentryczny Marc Spector zamieszkał w Los Angeles i finansuje serial oparty na własnych przeżyciach. Najwidoczniej jednak czuje się nieco samotny na zachodnim wybrzeżu i dlatego co i rusz konsultuje się z Avengersami – tyle że wyimaginowanymi. A jest co konsultować, ponieważ w L.A. zaczyna działać wyjątkowy złoczyńca, określany mianem Kingpina zachodniego wybrzeża. Fakt, że ów złol zamierza położyć łapę na (niedziałającym) Ultronie oznacza, że to nie byle jaki gracz. Moon Knight będzie miał pełne ręce roboty, razem ze swoimi zarówno wyimaginowanymi, jak i tymi realnymi towarzyszami.
Scenariusz Bendisa trzyma poziom, który znamy choćby z pierwszej serii o Jessice Jones – znowu znajdziemy tam piętrowe dialogi i spojrzenie na superherosów od nietypowej strony, skupionej na ich wewnętrznych problemach i eksponującej te mniej superbohaterskie cechy. Po lekturze innych komiksów o Moon Knighcie wydanych przez Egmont jesteśmy już przygotowani na tego niestandardowego bohatera o wielu jaźniach i czającym się w głowie szaleństwie. Co ciekawe, sporo w tej dwunastozeszytowej serii humoru i dystansu, szczególnie kiedy do akcji wkracza pomocnik Spectora, były agent SHIELD o imieniu Buck, ale też kiedy w końcu wychodzi na jaw tożsamość złoczyńcy i zaczyna on szaleć w LA. Rzeczywistość staje się wtedy przerysowany. czy też raczej przefiltrowana przez graficzną wizję Alexa Maleeva.
Maleev to wyjątkowy rysownik, który dla swoich bohaterów nie zna litości i przedstawia ich mroczne, nieoczywiste oblicze. Co jeszcze ciekawsze, styl Maleeva w historiach tworzonych z Bendiksem (bo przecież wcześniej był też “Daredevil) znakomicie sprawdza się w scenach akcji – walki są tutaj niezwykłe i zarazem widowiskowe w zupełnie inny sposób, niż jesteśmy przyzwyczajeni w komiksach superbohaterskich. W taki, nazwijmy to po imieniu – szalony.
Warto wspomnieć, że w tym komiksie pojawia się znana nam z “Daredevila”, superbohaterka Echo. Echo jak wiemy jest głucha i ów aspekt w komediowy, acz w zupełnie nienachalny, ani opresyjny sposób jest wykorzystywany w jej interakcjach z Moon Knightem. Czuć, że Bendis musiał być szczęśliwy dostając możliwość pracy nad tym tytułem, ponieważ poszedł tu zupełnie inną droga – mniej blesną dla bohatera niż w “Daredevilu”. I zamiast roztkliwiać się się nad Spectorem pokazał, że szaleństwo może mieć swój specyficzny urok. Szczególnie w momentach, kiedy superbohater zbiera wokół siebie swoich wyimaginowanych Avengersów. Albo inaczej – kiedy tuż przed nim pojawiają się ci realni, a on wciąż nie wie, czy to dzieje się naprawdę, czy to nadal gra jego wyobraźni. Bardzo fajny komiks, który przypomina, że Moon Knight to jedna z najciekawszych postaci wśród marvelowskich superbohaterów, o czym świadczy ten i wcześniejsze komiksy wydane przez Egmont.
Moon Knight
Nasza ocena: - 75%
75%
Scenariusz: Brian Michael Bendis. Rysunki: Alex Maleev. Tłumaczenie: Jacek Żuławnik. Egmont 2023