Aktorska, nowa wersja “Mulan” ma niemal wszystko, by przyciągnąć z powrotem do kin publikę, jednak do pełnego sukcesu artystycznego, który przełożyłby się również na komercyjne wyniki troszeczkę jednak zabrakło.
Animacja Disneya sprzed ponad dwudziestu lat ma wielu oddanych fanów, których zmiany wprowadzone w filmie z pewnością zabolą. Aktorska wersja to bowiem film w znacznie poważniejszym tonie, bez piosenek i z minimalną ilością wątków fantastycznych, a ci, którzy nie wyobrażają sobie “Mulan” bez smoka Mushu, muszą w tym przypadku obejść się smakiem. A to wciąż nie wszystkie zmiany, jakie twórcy wprowadzili w porównaniu do animowanej wersji.
Nie zmienił się za to charakter głównej bohaterki, która wciąż pozostaje jedną z najlepszych, disneyowskich postaci kobiecych. Mulan torująca sobie drogę w wojskowym świecie mężczyzn budzi podziw swoją determinacją, rozterki, których doświadcza kiedy musi w dobrej sprawie są wciąż frapujące, a kolejne poczynania, aż do samego finału są dowodem na to, że w tym wypadku dostajemy opowieść o stuprocentowej emancypacji.
Dlaczego? Ano dlatego, że zrezygnowano tu z wątku romansowego, który był istotny dla poprzedniej wersji. W zamian otrzymujemy kluczową w filmie scenę pożegnania Mulan z jej towarzyszem wojennym przypieczętowaną nie jak moglibyśmy oczekiwać w standardowych hollywoodzkich produkcjach pocałunkiem, tylko uściskiem dłoni. Dostajemy tym samym obraz pełnego równouprawnienia, do którego fabuła prowadziła płynnie i bez zgrzytów i pod tym względem historię rzeczywiście można uznać za nowoczesną.
Ta nowoczesność w sferze fabuły została udanie połączona z bardzo klasyczną filmową narracją prezentującą nam opowieść o Mulan – młodej kobiecie, która zdecydowała się postępować wbrew odwiecznej, chińskiej tradycji, przewidującej stałe i niezmienne role dla kobiet – bez formalnych fajerwerków, linearnie i z odpowiednim rozłożeniem dramaturgicznym. Tej dramaturgii trochę brakuje w drugiej połowie filmu, kiedy Mulan decyduje się nie ukrywać dalej swojej tożsamości wojennymi towarzyszami. Od tego momentu opowieść przybiera bardziej formę laurki dla głównej bohaterki, która staje się mózgiem operacji ratowania życia cesarza, a jej oponenci, na czele z Bora Khanem i pomagającą mu czarownicą skazani są z góry na porażkę. Czegoś właśnie w tej końcówce zabrakło, jakiejś małej wątpliwości bądź duchowego zawirowania, które utrudniłyby wyniesienie postaci Mulan na piedestał zarówno przez twórców, jak i towarzyszących jej filmowych postaci.
Nie zmienia to jednak faktu, że nowy film Disneya jest w ogromnej mierze pokrzepiającym duchowo seansem, przepięknie sfilmowanym, skrzącym się bajecznymi kolorami oraz z aktorami, spośród których wszyscy na czele z Yifei Liu udźwignęli swoje role. W “Mulan” – co w dzisiejszym świecie jest rzadko już spotykane – udało się połączyć ogień z wodą, czyli szacunek dla trwałych wartości (rodzina) z wizerunkiem nowoczesnej kobiety, która skutecznie ucieka od szufladkujących ją tradycyjnych, kobiecych ról. I wcale nie jest tak, że aby udowodnić swoją wartość musi stać się na jakiś czas mężczyzną. Nie, Mulan udowadnia, że te klasyczne role jak mężczyzna-wojownik są z dzisiejszej perspektywy rodzajem uprzedmiotowienia, a wojownikiem może być każdy bez względu na płeć, wystarczy by miał do tego predyspozycje. Fakt, który przez wielu ludzi w e współczesnym świecie jest trudny do zaakceptowania, “Mulan” sankcjonuje w nienachalny, można powiedzieć oczywisty sposób, uciekając od ekranowych kontrowersji (te narastają właśnie wokół filmu na zupełnie innym polu) i dając nam film, którego oglądanie jest czymś więcej, niż tylko przyjemnością.
Mulan
Nasza ocena: - 70%
70%
Reżyseria: Niki Caro. Obsada: Yifei Liu, Donnie Yen, Jet Li i inni. Walt Disney Pictures 2020