„Nie ma tego złego” to fantasy w bardzo klasycznym ujęciu. Mamy brygadę, złożoną ze zróżnicowanych osobników różnych ras: od człowieka, poprzez elfa i krasnoluda, aż po goblina. I mamy walkę ze złem nadciągającym na dość urokliwą krainę. Mortka niby nie wymyślił w tej powieści niczego nowego, ale gatunkowymi kliszami bawi się nad wyraz udatnie.
Kraina fantasy wykreowana w powieści jest bardzo sztampowa w swoim konstrukcyjnym trzonie. Podzielona na kilka księstw, zarządzanych przez skłócone rodzeństwo, utrzymuje relacje oparte o bardzo kruchy i delikatny rozejm. Bohaterowie też są sztampowi. Drużyna śmiałków, najemników, którzy wynajmują się do zadań trudnych i często niebezpiecznych. Składa się ze zgrabnej, choć mało nowatorskiej zbieraniny, wywodzącej się jeszcze z tolkienowskiego konceptu (człowiek, elf, krasnolud i mag). Nowalijką jest dorzucenie rycerza pewnego religijnego kultu, zwanego Dolą oraz goblina. Jest to jednak kosmetyka, urozmaicająca schemat, miast go zmieniać. I nie jest to wada, bo po klasycznej fantasy w sumie tego właśnie oczekujemy. Postaci nakreślone są zgrabnie, każdy obdarzony jest cechami przynależnymi z racji pochodzenia i wypadają całkiem udatnie, zwłaszcza w rolach, jakie autor im przypisał. Jeśli dorzucimy do tego znaczną dawkę ironii i pisanie całej historii z mocnym przymrużeniem oka, to „Nie ma tego złego” naprawdę nie ma się czego wstydzić. Mortka nie wyważa otwartych drzwi w podjętym gatunku, ale korzysta ze sprawdzonych rozwiązań na tyle sprawnie, by ani przesadnie nie zaskoczyć, ani też, z drugiej strony, nie zmęczyć lekturą. To prosta fabularnie powieść, która niby nie niesie przesadnie nic nowego, ale gra klimatem, skojarzeniami, i wspomnianym humorem, którego jest ciut mniej, niż spodziewałem się po okładkowych zachętach, jednak jest go wystarczająco, by odpowiednio całość doprawić.
Historia „misji niemożliwej”, z jaką muszą zmierzyć się Kociołek i jego kompania to opowieść, którą czyta się szybko i przyjemnie i która spełnia wszystkie wymogi literatury rozrywkowej. Na pochwałę zasługuje zgrabnie zaimplementowany w fabułę – i jednak nie tak częsty w fantasy – wątek obyczajowy. Życie rodzinne Kociołka jest pokazane w sposób pełen ciepła i naturalności. Jego relacje w grupie w czasie akcji są dopasowane do klasycznego fantasy, ale w trakcie krótkich pobytów w domu – Gospodzie Pod Kaprawym Gryfem – zmieniają się w bardziej familiarne, w cieplejsze, bliższe. Słowem, bardziej rodzinne. A to z pewnością dodaje „Nie ma tego złego” nieco głębszego wymiaru.
Mortka dobrze radzi sobie z gatunkowymi kliszami, nie wymyślając niby niczego nowego, ale jednocześnie bardzo sprawnie poruszając się po utartych schematach i szyjąc z nich całkiem ciekawą opowieść. Kraina przedstawiona w powieści to miejsce na tyle zajmujące i ciekawe, by zmieściła się w niej więcej, niż jedna historia. I szczerze mam nadzieję, że autor do niej wróci. „Nie ma tego złego” jest zamkniętą całością, jednak finalnie znalazła się tam wystarczająco szeroka furtka, by móc historię rozbudowywać, kontynuować. Zwłaszcza, że poznaliśmy dopiero niewielki ułamek świata przedstawionego, a chciałoby się więcej.
Marcin Mortka zapewnia powrót do klasycznej fantasy. Może i nie jest to poziom i złożoność kreacji na poziomie Kresa, czy Sapkowskiego, ale i „Nie ma tego złego” nie sili się na pretendowanie do tego poziomu. To fantasy, której bliżej to prozy Łukawskiego, Pacyńskiego czy Tuchorskiego. I z pewnością to powieść warta lektury.
Nie ma tego złego
Nasza ocena: - 75%
75%
Marcin Mortka. Wydawnictwo SQN 2021