„NightWhere” Johna Eversona mnie zaskoczyło. Przyznaję, szczerze, że nie jestem jakimś wielkim fanem autora, mając spory problem z jednoznaczną oceną jego twórczości. Dla przykładu – „Demoniczne przymierze” nie trafiło do mnie zupełnie, z jednej strony przez trywialność fabuły, z drugiej przez mocno drewniany styl (który, patrząc z perspektywy, mógł być efektem kiepskiego tłumaczenia). A już np. zbiór opowiadań „Igły i grzechy” zawiera w sobie wiele tekstów znakomitych, które plasują się wysoko w moim subiektywnym rankingu krótkich form z gatunku horroru. Do samego „NightWhere” mam pewne zastrzeżenia, jednak nie zmienia to faktu, że powieść ta jest zdecydowanie najlepszym, co autorstwa Eversona przeczytałem.
To powieść, która wzbudza lęk. Autentyczny, atawistyczny lęk, który nie łączy się nawet z samą przemocą, zbrodnią, czy wyuzdaniem, jakiego wszak u autora gore nie brakuje. Siła wyrazu „NightWhere” tkwi gdzie indziej – w umiejętnym ukazaniu relacji dwójki głównych bohaterów, ich wzajemnej zależności, nawet w obliczu – ujmując to delikatnie – perwersyjności, na jakiej opiera się ich związek. Zwłaszcza z perspektywy Rae, dla której wierność ( w sensie fizycznym, seksualnym) jest przynajmniej niewygodą, by nie nazwać tego ciążącym na niej brzemieniem. Uwikłany w obsesyjną wręcz miłość do dziewczyny Mark pozwala jej nie tylko na swobodę, ale również karnie za nią podąża, mimo, że nie do końca potrafi czerpać radość ze swobody wyuzdania, jakie temu towarzyszy.
Strach, jaki wzbudza „NightWhere” kryje się w prostym zdałoby się założeniu, że tak naprawdę niewiele wiemy o ludziach, z którymi dzielimy życie. Czy znamy naszych najbliższych? Czy ich rozumiemy? Czy wiemy, jaki mrok się w nich kryje? Czy kiedy pozwalamy im spoglądać w mrok, czy ten mrok w końcu ich nie pochłonie? Nie sięgnie po nich, nie pożre, zmieniając w kogoś zupełnie innego? A może po prostu wydobędzie to, co sami skrzętnie, może i przed samymi sobą, ukrywają?
Everson sprawnie pokazuje granice wyuzdania i perwersji. Bazując na fantazjach o nich, śmiało te granice przekracza, sięgając o wiele dalej, do makabry, która szybko okazuje się zupełnie odrealniona, przerysowana. I z jednej strony to akurat konwencja, która dobrze komponuje się z pulpowym charakterem samej powieści, jednak w finale autor – moim zdaniem – zapędza się zbyt dalece, przede wszystkim wpadając w miałkość i pewną trywialność rozwiązań, przez co „NightWhere” traci wiele ze swojego sugestywnego, mrocznego wydźwięku.
Brutalności, przemocy, czystego gore, zmieszanego z wyuzdanym i niejednokrotnie chorym aktem seksualnym jest tu dużo, ale przez większość powieści nie jest przesadzona nad miarę, nie jest epatowaniem obrzydliwością dla niej samej. To mocne zakotwiczenie w fabule sprawia, że całość trafia do nas mocniej, powoduje większy bałagan w głowie. Nie jest „NightWhere” powieścią łatwą, nie jest lekką. Jednak to doskonały przykład, na jakim mogłoby się uczyć wielu autorów gore, nie tylko z naszego rodzimego podwórka. Sednem powieści jest uczucie pomiędzy bohaterami, a cały makabryczny sztafaż służy uwypukleniu tej relacji i pokazaniu jego głębi, zwłaszcza z perspektywy Marka, bezgranicznie zakochanego w swojej, wciąż szukającej wrażeń żonie.
Trudno uznawać, że to mizoginizm w wykonaniu autora – ukazanie kobiety jako negatywnej, tej bezgranicznie wyuzdanej, upadającej i pogrążającej się w mroku postaci. Zwracam na to uwagę, bowiem często takie głosy przy podobnym podziale ról obecnie nierzadko się pojawiają ( podobnie było z „Babskim wieczorem” J. Ketchuma). Tu raczej sedno takiej charakterystyki bohaterów wynika z płci samego autora, któremu łatwiej było wcielić się w Marka, patrzeć jego oczami, mówić jego głosem.
„NightWhere” to powieść smutna, tragiczna. W wielu miejscach obrzydliwa. Jednak w swojej kategorii radzi sobie znakomicie, prezentując drugie dno, ukazując głębię ludzkiej perwersji oraz tego, jak niszczy relacje, uczucia, w tym miłość.
Oprócz trywialności finalnego wyjaśnienia nadprzyrodzonego wątku – którego szybko zaczynamy się domyślać – całość naprawdę robi piorunujące wrażenie. Jej lektura uczyni czytelnika brudnym i zmusza go do „odchorowania” przeczytanej historii. Jednak – co najważniejsze – uczyni to przede wszystkim dzięki emocjom, lękom, obsesjom, o jakich opowiada, nie zaś za sprawą obrzydliwości, jakie ukazuje. Everson osiągnął rzecz rzadko w gore spotykaną – podniósł się nad sztampowy sztafaż i epatowanie przemocą dla niej samej, ale ukuł intrygującą opowieść o tym, jak wiele tajemnic o swojej naturze mogą kryć najbliższe nam osoby. I o tym, że jeśli będziemy balansować na krawędzi mrocznej przepaści, to zawsze jest ryzyko, że spadniemy. I nic i nikt nie zdoła nas uratować.
NightWhere. John Everson. Wydawnictwo Phantom Books 2020.
Ocena: 8/10