Stanowiące inspirację dla książki wydarzenia jakie rozegrały się w 1959 roku to wciąż krwawiąca rana w historii Rosjan. W ciągu dekad, wokół tragedii narosło już tyle przypuszczeń i mitów, że ciężko oddzielić od nich rzetelne informacje i pokusić się i wysnucie prawdopodobnej przyczyny śmierci dziewięciorga turystów. Właśnie tego podejmuje się w „Przełęczy Diatłowa” Anna Matwiejewa.
Zaskoczyć może jednak forma jej powieści już od początku, zwłaszcza swą nietypową formą. Autorka bowiem bez ogródek przyznaje, że dramat z udziałem „diatłowców” przyobleka w literacką fikcję, a wycinki z dzienników wyprawy, sprawozdania śledczych czy noty prasowe łączy w jedną całość z osobistą historią poszukiwań prawdy przez bohaterkę.
A tą jest pisarka Anna, która po rozstaniu z mężem, wegetuje w wyziębionym mieszkaniu wraz z kotem Schumacherem. Nowa powieść nie okazuje się hitem na miarę jej oczekiwań, a kolejne dni wydłużają się w monotonne interwały nudy i pozbawionej większego sensu egzystencji. Do czasu. Wkrótce bowiem, na poły poprzez inną tragedię, na poły przez zwykłe zrządzenie losu, kobieta trafia na pieczołowicie kolekcjonowany zbiór dokumentów dotyczących tajemniczej śmierci grupy dziewięciu turystów pod przewodnictwem Igora Diatłowa na zboczu góry Chołatczachl (w języku miejscowych Mansów nazwa ta oznacza „Martwa Góra”, co ma związek z faktem, że na nieporośniętym lasem wzniesieniu nie ma zwierząt), 2 lutego 1959 roku. Zaintrygowana historią i prześladowana przez niepokojące wizje bohaterka decyduje się zgłębić tajemnicę – choćby tylko po to, by umartwionym duszom młodych ludzi zapewnić ostateczny spokój.
W miejsce spodziewanych kolejnych, mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii, w zasadzie całość akcji, będziemy oglądać oczyma Anny. Jak taka zabawa formą zatem Matwiejewej wychodzi? Ano dwojako. Z jednej strony mamy wyznaczony przez Matwiejewą szlak – wyszczególnione kursywą fragmenty po których możemy się poruszać, jeśli chcemy trzymać się jedynie faktów. Cała reszta to już jednak dość typowa powieść z motywem „po nitce do kłębka”, w dodatku, być może ze względu na nietypowy styl, sprawiająca wrażenie dość chaotycznej. I nic to, że autorka niejako sama sugeruje omijanie tych fragmentów – jeżeli z pełną świadomością decyduje się na umieszczenie ich w książce, wypadałoby zadbać o to, by wzbudzały odpowiednie emocje.
Tymczasem… tak się nie dzieje, a złaknieni co bardziej wymyślnych rewelacji w temacie okrywającej tytułową przełęcz tajemnicy odbiorcy, mogą poczuć się nieco zawiedzeni. Nie znaczy to jednak, że całkowicie ich temat autorka zarzuca – w trakcie lektury pisarka ujawnia kolejne elementy układanki składające się na mit „diatłowców”, łącznie z tymi nieodparcie kojarzącymi się z fantastyką naukową.
Nie jest więc tak, że „Przęłecz Diatłowa” jest książką do gruntu słabą czy całkowicie wypraną z uczuć. Te Matwiejewa kreuje całkiem sprawnie, skutecznie łącząc ze sobą subtelny mistycyzm z bezkompromisowymi faktami i zwolna koncentrując naszą uwagę nie tyle na przyczynach tajemniczych wydarzeń, co tragedii rozgrywającej się długo po nich – rozdrapywaniu świeżo zabliźnionych dopiero ran i opieszałości bezdusznego aparatu państwowego, wywołującej jeszcze więcej bólu u najbliższych.
Ostatecznie więc pozycja pióra Anny Matwiejewej nie jest może tym co tygrysy lubią najbardziej w temacie teorii spiskowych, ale skłania się w innym, bardziej refleksyjnym i jak się okazuje, wcale nie mniej czytelnika satysfakcjonującym kierunku – tym, w którym za największe tragedie odpowiadamy my sami.
Przełęcz Diatłowa
Nasza ocena: - 70%
70%
Autorka: Anna Matwiejewa. Wydawnictwo MOVA 2020.