„Przeklętemu rejsowi” Krzysztofa Kowalskiego udało się uniknąć najpoważniejszej przypadłości (nie tylko polskiej) literatury grozy inspirowanej twórczością Lovecrafta – tendencyjności interpretacji, we wtórny i tendencyjny sposób próbującej powtarzać opowiadanie mitologii Cthulhu.
Niespokojny – zwłaszcza dla Europy – okres międzywojnia. Czas po Wielkiej Wojnie, okres powolnie krzepnącego pokoju, który co rusz zaburzany jest przez polityczne dążenia radykałów, zwłaszcza w Niemczech, ale i niepokojące nastroje w Polsce, Hiszpanii, czy Włoszech. Wszechobecna na lądzie nerwowość zdaje się w naturalny sposób przenosić także na pokład transatlantyckiego okrętu o swojskiej nazwie „Bocian”, realizującego swój dziewiczy pod nową, wspólną, polsko – brytyjską barierą, rejs z Ameryki do Anglii. Wśród pasażerów niezwykły tygiel osobowości, determinowanych przez rożne proweniencje, poglądy, czy pozycję społeczną.
Spokojny z założenia rejs przeradza się w trudną walkę z niespodziewanym sztormem ale i tajemniczymi zdarzeniami, które wprowadzają w życie załogi i pasażerów coraz większy chaos…
Dużo obiecywałem sobie po tej powieści, ale równie mocno obawiałem się zbytniego zapatrzenia autora w twórczość Samotnika z Providence. Wiele dzieł „inspirowanych twórczością Lovecrafta” okazuje się przecież mniej lub bardziej nieudolną kalką stylistyczną, próbującą przetwarzać estetykę, którą niewielu współczesnych pisarzy potrafiło przetransformować do własnej twórczości nie zapatrując się nadmiernie w pierwowzór, ale i nie tracąc zarazem lovecraftowego ducha. Kowalskiemu się to udało. Odniesienia do Mitów Cthulhu oczywiście są – na nich opiera się przecież sam, najsurowiej postrzegany trzon powieści, jednak zawiodą się srodze ci, którzy spodziewają się kolejnej grozowej opowieści a’la Lovecraft. Bo Kowalski ma swoją, autorską wizję, mocno – zwłaszcza w warstwie stylistycznej – separującą się od przyjętego literackiego wzorca, od źródła inspiracji. I to akurat największy plus, że – pomimo oczywistych odniesień do mitologii Cthulhu – Kowalski postanowił wytyczyć własną ścieżkę, realizując – z, co warto podkreślić, rozmachem – autorską wizję, opartą na rozbudowanej warstwie psychologicznej bohaterów.
Autor każdej postaci poświęca wiele miejsca, kreując jej rys starannie i w szczegółach, co ma na celu nie tylko ją uwiarygodnić, ale jednocześnie pozwolić jej na reprezentację określonego środowiska, starannie dobranej grupy społecznej. Obsada „Bociana” więc – nie tylko załoga, ale i jego pasażerowie – staje się niejako alegorią europejskiego społeczeństwa. A ich sympatie i antypatie – płynnie zmieniające się w czasie całego rejsu – ukazują symbolicznie złożoność relacji społecznych zarówno w Polsce jak i całej ówczesnej Europie. I jest to z jednej strony niewątpliwa zaleta „Przeklętego rejsu”, a z drugiej stanowi największy jego problem. Bowiem, jeśli to horror (a osobiście jestem w pełni skłonny tak go kwalifikować), to jest to horror nieoczywisty, nie obfitujący w dynamiczną, żywiołową fabułę. A mam wrażenie, że wielu współczesnych odbiorców horroru w Polsce tego właśnie po gatunku oczekuje.
Książka Kowalskiego to powieść ambitna, to groza nieoczywista, w której element nadprzyrodzony jest spoiwem, sklejającym cała historię w całość, ale – jak to często ze spoiwem bywa – jest elementem pozornie mało widocznym, dawkowanym ostrożnie przez większą część opowieści, zaznaczającym swoją obecność, ale nie wypychającym się na pierwszy plan. A to czyni „Przeklęty rejs” powieścią z wysokim progiem wejścia, mocno zorientowaną na rozważania natury społeczno-politycznej, w których groza jest, owszem, katalizatorem zdarzeń, jednak nie celem samym w sobie.
Powieść jest dość hermetyczna, a docenić ją mogą koneserzy grozy klasycznej, nie oswojeni (i nie rozmiłowani) w dynamicznej, ale z gruntu prostej prozie współczesnej. Staranność kreacji przedkładana jest tu ponad tempo akcji, a stylizacja językowa i ogólny sposób prowadzenia przywodzi na myśl prozę z początków XX wieku. To książka znakomicie napisana – w sensie warsztatowym – jednak nie każdemu przypadnie do gustu w warstwie fabularnej. Czytelnicy lubujący się w Mastertonie, czy – szukając bliżej – Urbanowiczu, czy Kopcu – niekoniecznie się odnajdą. Bliżej Kowalskiemu nawet nie tyle do Lovecrafta – którym autor otwarcie się inspiruje – ale do mniej oczywistych powieści Stefana Grabińskiego, choćby w warstwie stylistycznej. Jednym słowem – warto, choć nie każdemu przypadnie do gustu.
Przeklęty rejs
Nasza ocena: - 75%
75%
Krzysztof Kowalski. Wydawnictwo Phantom Books 2021