Gorący temat

Oczy królowej – renesansowy „Dzień Szakala” [recenzja]

“Oczy królowej” to thriller historyczno-szpiegowski, który daje czytelnikowi więcej intelektualnej przyjemności z lektury, niż można było spodziewać się po okładkowym opisie. A wszystko dlatego, że przy okazji jest udanym pastiszem wyżej wymienionego gatunku.

John Dee to historyczna postać, o której wielu polskich, młodych niegdyś czytelników usłyszało po raz pierwszy za sprawą powieści “Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic” Zbigniewa Nienackiego, która w dużej mierze rozgrywała się w czeskiej Pradze. To właśnie tam, w latach osiemdziesiątych szesnastego wieku współpracowali ze sobą John Dee i Edward Kelley, czyli dwie z najbarwniejszych postaci epoki Renesansu. Być może przeczytamy o nich w kontynuacji “Oczu królowej”, ponieważ pierwsza część cyklu “Agenci korony” rozgrywa się dużo wcześniej, w 1572 roku, rozpoczynając się nocą 24 sierpnia. To nie byle jaka noc, ponieważ wtedy właśnie dokonano we Francji rzezi Hugenotów i dziś znamy ją jako Noc św. Bartłomieja. 

Nie pojawia się w tych początkowych rozdziałach powieści John Dee, ale w zamian poznajemy innego bardzo istotnego dla fabuły bohatera, czyli szpiega królowej Elżbiety, Francisa Walsinghama oraz Olivera Fellowesa, który przez kilkadziesiąt stron kreowany jest na kluczowego bohatera, by nagle niespodziewanie zejść ze sceny. Chaos, walki, zdrady i nieustająca ucieczka – tym wita nas na dzień dobry Oliver Clements w “Oczach królowej” i czytelnicy, którzy oczekiwaliby raczej tradycyjnej ekspozycji mogą być jednocześnie zawiedzeni i zdezorientowani. 

Być może przydałaby się w powieści także lista postaci z ich charakterystyką, jednak autor i pod tym względem nie jest dla odbiorcy łaskawy i sugeruje w ten sposób aby samemu poszperać w poszukiwaniu faktów wspomnianych lub przerabianych w książce. Ta szybka narracja ma jednak swój cel i mimo że nie daje nawet chwili na oddech, z biegiem czasu, niczym w filmach Guya Ritchie kreuje z mnóstwa fabularnych elementów fascynujący i złożony obraz historycznej epoki. To wtedy  chrześcijański świat podzielił się na dwa obozy, uczeni szukali kamienia filozoficznego i z powodzeniem badali prawa natury, tworzyli również skomplikowane szyfry, jednocześnie rozmawiając z aniołami. Epoka idealna na wartką, historyczną powieść, która została przez Clementsa skonstruowana tak, by stanowić rodzaj wyzwania intelektualnego dla czytelnika.

Guy Ritchie został tu przywołany nie na darmo, ponieważ sposób tworzenia przez niego fabuł, nie tylko tych kryminalnych, ale też tych historycznych jest najlepszym odniesieniem formalnym dla “Oczu królowej”. Można tu dorzucić jeszcze komiksowych i filmowych “Kingsmanów” i już powinniśmy wiedzieć, jaka mniej więcej jest powieść Clementsa. Nie ma tu miejsca na historyczną stylizację i długaśne opisy, jest za to świadoma zabawa z gatunkiem thrillera szpiegowskiego w historycznych szatach, który skonstruowany jest na wzór najlepszych powieści Fredericka Forsytha, tyle że ma dużo więcej narracyjnej lekkości. Dlatego nazwanie w tytule recenzji „Oczu królowej” renesansowym „Dniem Szakala”, mimo że zawiera w sobie dużą część prawdy, jest swego rodzaju recenzenckim przekrętem, zgodnym z duchem powieści Clementsa, wyraźnie lubującym się w opisywaniu historycznych przekrętów. Jeśli już szukać książkowych skojarzeń, to “Oczy królowej” stoją blisko “Cyklu barokowego” Neala Stephensona, choć rzecz jasna jakościowo nie są dziełem tej wagi, ale fakty i postaci są filtrowane przez pisarską wyobraźnię bardzo podobnie, jak robił to kultowy, amerykański pisarz. Nowocześnie, z postmodernistycznym naddatkiem i rodzajem dezynwoltury, która część czytelników odrzuci, ale ci, którzy się na nią załapią będą świetnie się bawić. To rzeczywiście jest renesansowy “Dzień Szakala”, tyle że bez zadęcia i celebrowania powagi wydarzeń, ale za to napisany z równą forsythowskiej przenikliwością. Jak to się w ogóle udało?

Blurby określają “Oczy królowej” jako powieść dla wielbicieli prozy Kena Folleta i Dana Browna. W pewnych aspektach można szukać (na siłę) podobieństw do książek tych autorów, ale jest to raczej porównanie jak kulą w płot. O ile zarówno ostatnie powieści Folleta i chyba wszystkie powieści Browna są książkową przygodą o charakterze emocjonalnym, tak “Oczy królowej” im dłużej się je czyta, tym bardziej przybierają cechy przygody intelektualnej. Brzmi to cokolwiek poważnie, ale właśnie tak działają na nas udane pastisze. Mimo że w ich wierzchniej warstwie odczuwamy tradycyjne, czytelnicze emocje, to jednak w pewnym momencie zaczyna na nas działać bardziej zamysł autora, który tworząc pastisz zaprasza nas do intertekstualnej zabawy. I mimo że w fabule dzieją się rzeczy przerażające – zresztą nie na darmo Clements zaczął książkę od opisu rzezi Hugenotów – są one zarazem wpisane w rodzaj wcale nie sztucznie nadmuchanej konwencji powieści, w której bohaterowie traktują kary w formie bardzo okrutnych tortur jak chleb powszedni tamtych czasów. 

Autor jest na tyle sprytny, że tę mentalność opisuje w nowoczesny sposób i uzyskuje tym samym pewien rodzaj przerysowania, które najprawdopodobniej dla samych bohaterów w żadnym stopniu przerysowaniem by nie było. Świat był wówczas o wiele bardziej niebezpieczny i nieprzyjazny, ale przecież trzeba było w nim jakoś żyć. Taki stosunek do ówczesnej rzeczywistości świetnie wpisany jest w postać Johna Dee, który w “Oczach królowej” staje się prekursorem agenta 007 (również w pastiszowej formie), a fabuła koniec końców prowadzi do utworzenia renesansowego pierwowzoru brytyjskich służb wywiadowczych MI6 i wygląda na to, że dopiero po opisanych przez Clementsa wydarzeniach – czyli w nadchodzącej kontynuacji – dopiero się zacznie dziać!

“Oczy królowej” to jednak nie tylko ekscentryczny John Dee, prawdziwy (choć czasami po ludzku przyziemny) człowiek renesansu. Cała galeria postaci w tej szpiegowskiej rozgrywce jest prawdziwie fascynująca, na czele z kobietami. Można powiedzieć, że więziona z rozkazu Elżbiety I królowa Szkocji Maria Stuart ukradła tej pierwszej fabułę książki, ponieważ to jej postaci i jej działaniom poświęcone są wyjątkowo błyskotliwe partie tekstu. Jej pojedynek z Francisem Walsinghamem to jedna z najatrakcyjniejszych rozgrywek szpiegowskich, jakiej kiedykolwiek dostarczył ten gatunek literacki i choćby dla poznania  wszystkich niezwykłych meandrów intrygi prowadzącej do próby zamachu na Elżbietę I warto sięgnąć po “Oczy królowej”. 

Jednak jest w niej także coś więcej, mianowicie ciekawa historyczna obserwacja, w myśl której są siły, które starają się utrzymać kruchą, polityczno-społeczną równowagę  światową, bo jeśli ta zostanie zachwiana, może ów świat czekać to, co niezwykle obrazowo opisał jeden z bohaterów na przykładzie działań Iwana Groźnego w Rosji. W “Oczach królowej” obydwie królowe przez długi czas wahają się przed użyciem najdrastyczniejszych środków, ponieważ nie chcą stworzyć precedensu – król czy królowa to osoby namaszczone przez Boga i zdecydowanie o ich potencjalnej śmierci jest właśnie tym, co może zachwiać naturalną równowagą. Świat jednak idzie do przodu, wydaje się mówić Clements, idzie razem ze nieuniknionym wzrostem drastyczności przedsięwziętych przez środków, które powodują przekraczanie kolejnych, nieprzekraczalnych wydawałoby się barier. I dlatego John Dee, zamiast w spokoju rozmawiać z aniołami i badać prawa natury będzie musiał jako agent jej królewskiej mości o kryptonimie 007, dbać o równowagę sił wewnątrz i na zewnątrz Imperium Brytyjskiego, które notabene on sam, jako pierwszy, określił tym właśnie, do dziś stosowanym mianem.

Oczy królowej

Nasza ocena: - 80%

80%

Oliver Clements. Dom Wydawniczy Rebis. 2021

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Serce pustyni – awanturniczo – przygodowa seria, jakiej nam brakowało [recenzja]

Robert Karcz powraca. A ja, jeśli przy pierwszej części – „Honor złodzieja” – jeszcze wahałem …

Leave a Reply