W ciągu ostatniej dekady Edgar Wright wyrobił sobie markę twórcy nietuzinkowego, który nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami, potrafiąc do tyej samej sceny przemycić śmiech i napięcie. Po niezwykle udanym „Baby Driverze”, czy „Hot Fuzz – Ostrych psach”, tym razem Brytyjczyk bawi się musicalem i grozą.
„Ostatniej nocy w Soho” przedstawia nam historię Eloise Turner – dziewczyny marzącej o wielkiej karierze w świecie mody, posiadającej niezwykłe zdolności kontaktu ze światem zmarłych. Powodowana chęcią spełnienia zawodowych pragnień, Eloise wyrusza śladami tragicznie zmarłej matki do Londynu, by tam podjąć nauki w prestiżowej szkole specjalizującej się w modzie. Początek przygody z zupełnie obcym światem jest jednak daleki od ideału. Niezbyt przyjaźnie nastawiona współlokatorka wkrótce sprawi, że dziewczyna poszuka nowego miejsca pobytu – i jak się okaże, będzie to dopiero początek tajemniczej serii wydarzeń za sprawą których Eloise wyląduje w latach 60’ XX wieku, w samym centrum niezwykle intensywnego życia śpiewaczki Sandie. Bohaterka spróbuje za wszelką cenę rozwiązać tajemnicę jej śmierci, ale nie będzie mogła spodziewać się, że przeszłość w tym wypadku rezonuje z teraźniejszością zdecydowanie bardziej niż powinna.
Jako słowo się rzekło na wstępie, „Ostatniej nocy w Soho” to jeden z tych filmów które ciężko jednoznacznie umiejscowić gatunkowo. Z jednej strony w dziele Wrighta znajdziemy całe sekwencje niemal żywcem przeniesione z musicalu, z drugiej scenariusz bez większych zawahań potrafi romansować z dramatem, czy wreszcie grozą. Jako może się w trakcie seansu wydawać, tej ostatniej jest tu najwięcej – nie na tyle jednak, by film Edgara Wrighta traktować jako czystej wody horror. Nawet jeśli „Ostatniej nocy w Soho” korzysta bowiem z niektórych charakterystycznych dla gatunku rozwiązań, prawdziwego napięcia jest tu jak na lekarstwo, o strachu nawet nie wspominając. Rozsiane tu i ówdzie jumpscare’y można traktować zatem bardziej jako przerywniki uatrakcyjniające i tak toczącą się w zupełnie niezłym rytmie akcję, ale w żadnym wypadku jako coś, na czym film chciałby się opierać. Całkiem słusznie zresztą – intrydze jakiej jesteśmy świadkami, a już zwłaszcza jej zakończeniu znacznie bliżej do dzieł pióra Agaty Christie niż któregokolwiek z prominentnych twórców grozy.
Mimo tego jednak, nie da się ukryć, że „Ostatniej nocy w Soho” jest przekładańcem na tyle wyważonym, by ani przez moment nie przestawać którymś z elementów intrygować. Jeśli znuży nas historia próbującej odnaleźć się w bezlitosnym świecie mody Eloise, dostaniemy pełną przejaskrawionych barw wizję z lat 60’ – tylko po to, by gdy ta zdąży nieco przeciążyć nasze zmysły intensywnością, przeskoczyć do próby rozsupłania kryminalno-thrillerowej zagadki. Słowem, jest tu w czym wybierać, a na dokładkę dostajemy również niezwykle efektownie prezentującą się realizację.
Wybranie na miejsce akcji tętniącego nocnym życiem, pełnego nocnych klubów londyńskiego Soho lat 60’ to strzał w dziesiątkę, dodatkowo podkreślany pracą kamery, płynnie prześlizgującej się po rozświetlających noc neonach. Wybuchowa mieszanka kolorów zostaje tu uzupełniona klasycznymi piosenkami z epoki, a w to wszystko w doskonały sposób wpasowuje się oparta na wschodzących gwiazdach Hollywood obsada. Zarówno Anya Taylor-Joy jak i Thomasin Mckenzie bez większego problemu dźwigają na swoich barkach ciężar pierwszoplanowych ról i udowadniają, że ich dominacja w krainie snów jest kwestią czasu.
„Ostatniej nocy w Soho” co prawda nieco wytraca swój pęd w finałowym akcie, gdy poznajemy rozwiązanie całej zagadki – nie na tyle jednak, by można było mówić tu o rozczarowaniu. Można więc bez większej przesady stwierdzić, że Edgar Wright znów to zrobił – dostarczył nam całych ton oryginalnej, znakomicie zrealizowanej zabawy.
Foto © United International Pictures
Ostatniej nocy w Soho
Nasza ocena: - 75%
75%
Reżyseria: Edgar Wright. Obsada: Thomasin McKenzie, Anya Taylor-Joy, Matt Smith, Terence Stamp i inni. Wielka Brytania, 2021.