Gorący temat

Pharmacon – więcej science niż fiction

Ostatnimi laty nie tylko polska literatura science fiction boleśnie udowadniała (mimo chlubnych wyjątków, jak choćby za sprawą Teda Chianga, czy Jakuba Nowaka), iż określnik „science” w nazwie gatunku jest dodatkiem zbędnym, mobilizującym autora co najwyżej do wciśnięcia do powieści kilku statków kosmicznych, tudzież Obcych najeżdżających Ziemię. Jednak zgoła inaczej ma się sprawa z dwutomową powieścią „Pharmacon” Marleny i Mariana Siwiaków. I jest to przykład nie tylko tego, jak można z powodzeniem pisać zajmującą historię fiction, ale też, jak budować ją na solidnej podwalinie science.

Więcej „science” niż „fiction”

Choć w przypadku większości gatunków literackich zawód wyuczony, a tym bardziej wykonywany przesadnego znaczenia nie ma – bo bardziej liczy się talent pisarski, wyrobienie warsztatowe, oczytanie w gatunkowej konwencji etc. – to w przypadku SF już tak zupełnie obojętne to nie jest. I owszem, nieodżałowany mistrz polskiego science fiction, Adam Wiśniewski Snerg nie zdobył wykształcenia ponad niepełne średnie, co jednocześnie nie przeszkadzało mu doskonale odnaleźć się w tworzeniu literatury na bardzo wysokim poziomie, mimo to jednak naukowa wiedza zdaje się nieodzowna dla kreowania historii science fiction sensu stricte. Po prostu, potrzebna jest tu wiedza, szerokie obeznanie w przedmiocie, na bazie którego chcemy konstruować fabułę. Marlena i Marian Siwiak mają nie tylko kierunkowe wykształcenie (ona – bioinformatyk, badacz danych i doktor biofizyki, on – bioinformatyk i badacz danych, również z doktoratem), ale też wieloletnie doświadczenie w pracy naukowej, zdobywane w ośrodkach badawczych w Polsce, na Litwie, w USA i Anglii. To zdecydowanie daje im pewne „fory” do kreowania fabuły fantastycznej opartej na jak najbardziej naukowych podwalinach, gdzie człon -naukowy nie jest tylko pustym określnikiem, błędnie interpretowanym frazesem, ale ściśle odnosi się do gatunkowego ciężaru powieści.

W „Pharmacon” bazują na wiedzy, jaką zdobywali przez lata w ramach kształcenia i jaką wykorzystują obecnie w swojej pracy. To nie tylko podnosi wiarygodność świata przedstawionego, jaki prezentują w książce, ale jednocześnie pozwala im snuć bardzo ciekawe dywagacje nt nie tylko samego przedmiotu badań (o czym za chwilę) ale też, w dość bezpośredni sposób przedstawiać naukowe środowisko. A jego obraz, choć jest w powieści dość surowo oceniany, to możemy przyjąć, że autentyczny, bowiem znany z autopsji. Dla nich laboratoria badawcze, żmudne, ciągnące się etapy badań, zasada dochodzenia do sukcesu metodą nieustannych prób i błędów to chleb powszedni. Kreowany przez nich obraz, trzeba przyznać, jest daleki od tego, z czym oswoiła nas nie tylko literatura ale popkultura ogółem. To świat, który okazuje się z jednej strony bogatszy, bardziej złożony i zaskakujący, a z drugiej równie pełen zawiści, malkontenctwa i pozoracji, co każde inne środowisko zawodowe. A może nawet bardziej, bo i rywalizacja i ewentualne profity z sukcesu większe? Prezentacja naukowego światka jest więc w powieści nie tyle z gruntu niepochlebna, co, jak śmiem przypuszczać, krytycznie uczciwa. A to z pewnością wartość dodana do żywiołowej fabuły w duchu szpiegowskiego thrillera – taka możliwość zajrzenia za kotarę i zobaczenia jak naprawdę wygląda świat wielkich naukowych odkryć.

O co chodzi z tą eterniną?

Punktem wyjścia w „Pharmacon” jest odkrycie eterniny. Odkrycie najzupełniej przypadkowe, bowiem to, co miało stanowić nowatorską, opartą o nanoboty technologię leczenia raka, okazało się szansą na przedłużanie ludziom życia. W ścisłym koncepcie – na zapewnienie im długowieczności, lecz w ogólnym, społecznym postrzeganiu szybko zaczyna się ona jawić jako nieśmiertelność właśnie. Bowiem na ile odległe od wieczności – w rozumieniu współczesnego człowieka – jest przedłużenie sobie życia o kilkaset lat? Wyeliminowanie procesów starzenia organizmu? Zapewnienie mu wymaganej odporności i sprawności? Brzmi cudownie? Oczywiście, że tak. Ludzkie marzenie o nieśmiertelności jest chyba tak stare, jak medycyna, a może i nawet starsze. Rozwój technologiczny bezustannie szuka nowych szans i perspektyw rozwoju w tym zakresie, a Siwiakowie obrali jedną z koncepcji, która – z grubsza przynajmniej – brzmi naprawdę prawdopodobnie. I opiera się o starą maksymę, że największe odkrycia dokonywały się zawsze przypadkiem.

Koncerny farmaceutyczne od pierwszych chwil ostrzą sobie zęby na tak niezwykłe, z takim kryjącym się w nim potencjałem odkrycie, co uruchamia ciąg niezwykłych, często zaskakujących, czasem niewyobrażalnych skutków. I w efekcie – po wielu perypetiach, jakie stają się udziałem bohaterów powieści – prowadzi do dość zaskakującego finału…

Sprawdź, gdzie kupić:

Bohaterowie są kluczowi

Główną postacią w powieści jest litewski biolog, Niv Sokol. To on jest odkrywcą eterniny. To on – kiedy dostrzeże, jak zaciekle koncerny farmaceutyczne są gotowe walczyć o prawa patentowe do jego niezwykłego osiągnięcia – decyduje się na krok równie zaskakujący, co zasługujący na społeczny aplauz: postanawia opublikować wyniki swoich badań w wolnym dostępie, aby mógł z nich skorzystać każdy naukowiec, każde laboratorium na świecie. Idealizm? A jakże! I to idealizm, który w początkowym etapie mocno procentuje. Sokol zbiera laury, staje się osobowością światowego formatu, a w pewnym momencie nawet inicjatorem i głównym negocjatorem rozmów pokojowych w Izraelu. Jego dobra passa nie trwa jednak w nieskończoność. Udostępnienie badań dotyczących eterniny jest zaledwie tylko krokiem na ścieżce do jej uprzemysłowienia, a więc nadal trwa swoisty wyścig farmaceutycznych koncernów, pragnących za wszelką cenę zmonetyzować odkrycie, nadając mu formę zdatną do aplikacji ludziom – a więc równie nadającą się do sprzedaży. Jednocześnie eternina – jako forma przedłużania ludzkiego życia dla wielu odłamów co bardziej ortodoksyjnych grup wyznaniowych i organizacji fundamentalistycznych jawi się jako ingerencja w boskie prawa, a więc stanowi narzędzie zła, które należałoby zniszczyć. Oczywistym jest że to właśnie jej odkrywca, lub adekwatniej ujmując – twórca – jest za to odpowiedzialny. I, co oczywiste, staje się celem. Jakby tego było mało, eternina, jako narzędzie umożliwiające swoistą kontrolę społeczną, poprzez reglamentowanie nienaturalnie wydłużonego okresu życia dla grup pożądanych i starannie wyselekcjonowanych, okazuje się być dobrem znajdującym się na oczywistym celowniku wywiadów obcych państw. Zwłaszcza tych spoza standardowego układu sił: USA i jego partnerów – satelitów z Europy.

Reasumując: mimo, że Niv Sokol oddał swoje odkrycie całemu światu, nie zarabiając na tym ani centa (a może właśnie dlatego?) staje się on swoistym „wrogiem publicznym numer 1”. Takim, którego wielu uwielbia i wynosi na piedestał, którego jednocześnie liczni chcieliby się go pozbyć, albo choć uwięzić, by zmusić do pracy pod określoną kuratelą – a tym samym zagarnąć na wyłączność efekty jego pracy – a jeszcze dla kolejnych jest demonem, dzieckiem Szatana, uzurpującym sobie boskie prawo do reglamentowania długości ludzkiego życia.

Niv nie jest jednak sam. W kluczowych momentach w sukurs przychodzą mu sprzymierzeńcy bardzo różnej proweniencji. I czy jest to piękna i równie inteligentna Daiva (z którą Niv przeżywa na początku płomienny romans), czy to litewska ambasador w USA, czy Nella, naiwna hotelowa recepcjonistka – wszystkie je łączy jedno: ich powieściowe kreacje czynią z Sokola kogoś w stylu Jamesa Bonda. Niekoniecznie z tak szerokimi umiejętnościami przetrwania, ale z pewnością z talentem do zjednywania sobie płci przeciwnej. Oczywiście pojawią się po stronie naszego bohatera także postacie mniej oczywiste, w dodatku płci męskiej (nie wymieniam ich tutaj, by nie zdradzać zbyt wiele szczegółów fabuły), ale mam wrażenie, że to właśnie kobiety odgrywają w powieści rolę kluczową.

Bardzo silnym punktem „Pharmaconu” jest ewolucja, jaką bohaterowie przechodzą w trakcie rozwoju zdarzeń. Praktycznie każde z nich finalnie okazuje się kimś zupełnie innym, w sensie nie tyle tożsamościowym, co emocjonalnym, osobowościowym, niż na początku autorzy nam to sugerują. Od naiwnego idealisty – Niva począwszy, poprzez zdeterminowaną Daivę, po CEO jednego z walczących o wprowadzenie na rynek eterniny koncernów – Grahama Younga, każdy w efekcie okazuje się kimś innym, niż z początku przyjmujemy. Komu doklejamy łatkę, wg której go odruchowo kwalifikujemy.

Bohaterowie „Pharmaconu” to przede wszystkim postaci z krwi i kości. Skomplikowane, często o niedookreślonych, nieoczywistych motywacjach. Niejednokrotnie zagubione, bo nie potrafiące dostrzec długofalowych skutków swoich działań, przewidzieć i uwzględnić każdej zmiennej. Albo wręcz przeciwnie – tworzące tak skomplikowane i dalekosiężne założenia, że te zwyczajnie nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistym światem.

Sprawdź, gdzie kupić:

Sensacja w stylu Jamesa Bonda, ale co z tą nauką?

Mimo, iż „Pharmacon” zdecydowanie jest techno thrillerem, lub, jak kto woli, thrillerem science fiction – co kwalifikuje go do kategorii literatury rozrywkowej – to naukowa strona książki jest tutaj równie ważna, jak osobiste perypetie Niva oraz cała otoczka sensacyjno – wywiadowcza, obfitująca w efektowne pościgi, zamachy i wszystko, co dobrej powieści sensacyjnej potrzebne.

Naukową stronę fabuły autorzy dopracowali do perfekcji, rozwijając bardzo szeroko wątki dotyczące analiz, badań klinicznych, procesów badawczych – słowem, tego wszystkiego, co byłoby konieczne w zakresie pracy nad produktem takiego typu, jak eternina właśnie. Co ważne, nawet laik, nie obyty z tematami nanotechnologii, bioinformatyki i tym podobnych kwestii, nie powinien czuć się tu zagubiony. Owszem, Siwiakowie implementują w „Pharmacon” dużo naukowego słownictwa, miejscami wręcz fachowego żargonu, sypią jak z rękawa nazwami wszelkich amerykańskich agencji nadzorujących prace badawcze nad lekami i badaniami, oraz szczegółowo opisują zagadnienia czysto techniczne, jednak robią to w taki sposób, językiem na tyle przystępnym i zrozumiałym, że nie czyni to wspominanych fragmentów hermetycznymi, nieprzyswajalnymi dla nieobeznanego z tymi naukowymi dziedzinami czytelnika.

Co nie zmienia faktu, że cały fabularny konstrukt opiera się ściśle na nauce właśnie. Na naukowym odkryciu, które – przynajmniej w teorii – jawi się jako na tyle prawdopodobne, że warto choćby brać je pod uwagę w rozważaniach teoretycznych. Podejmuje kuszący – z perspektywy społecznych oczekiwań i dążeń – punkt wyjścia, by w interesującym kierunku go rozbudować, w oparciu o ściśle zaimplementowaną w powieści wiedzę techniczną. I niewątpliwie robi to duże wrażenie.

„Pharmacon” to powieść wielowarstwowa. Naukowe podwaliny, które towarzyszą całości fabuły – bowiem na nich konkretnie jest zbudowana i nimi się podpiera od pierwszej do ostatniej strony – to tylko jedna warstwa. Kolejnymi są ciekawe, a często surowe w ocenie analizy naszej społecznej mentalności, naszych stadnych, jak i jednostkowych zachowań. Naszych oczekiwań i dążeń. Znajdziemy tu surową krytykę i swoiste odmitologizowanie świata naukowego. Ale w drugą stronę, realia firm farmaceutycznych, mimo, że ujętych w sensacyjną otoczkę, jawią się z gruntu, mimo wszystko, mniej demonicznie. Nadal jako twory korporacyjne zorientowane na zysk, ale jednak bliższe nam, zwyczajnym śmiertelnikom. A przynajmniej tacy okazują się ich CEO, a to i tak wiele.

To niesamowita książka, która potrafi fascynujący, choć niełatwy świat nauki obudować dynamiczną, sensacyjną fabułą, gdzie nie zabraknie czynnika ludzkiego, wątku romantycznego, a nawet intrygujących dywagacji o sztuce współczesnej. Powieść „Pharmacon” to z gruntu książkowy debiut Siwiaków, choć mają oni już na swoim literackim koncie kilka opowiadań publikowanych w prasie fantastycznej (Esensja) i antologiach (Fantazmaty). Jednak to w tej dwutomowej powieści ich umiejętność budowania porywającej historii w solidnie nakreślonym sztafażu science fiction uwidacznia się w pełni. Wszystkim, którzy jeszcze nie czytali – polecam „Pharmacon” jako książkę naprawdę solidnej objętości, ale jednocześnie zupełnie nie przytłaczającą w treści. To nieczęsty przykład zestawienia wielkiej erudycji (nie tylko w zakresie naukowo – technicznym) oraz gawędziarskiego talentu do snucia zajmujących opowieści.

Powieść od pierwszych stron trzyma w napięciu i porywa dynamiczną akcją, ale jednocześnie motywuje do przemyśleń. Do rozważań nad kruchością ludzkiego życia, naszym nieuchronnym przemijaniem i ceną, jaką jesteśmy skłonni ponieść, by od tego uciec. „Pharmacon” zadaje pytania o nasza kondycję społeczną, o wyznawane przez nas wartości. I prowokuje do zadawania tych pytań samym sobie.

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Sprzedawcy marzeń – fantastyczne wizje Grzegorza Chudego w literackich interpretacjach [recenzja]

Z twórczością Grzegorza Chudego trochę się mijaliśmy. Mignęły mi od czasu do czasu, sporadycznie jego …

Leave a Reply