Koncept, stanowiący podwaliny książki Anny Konieczyńskiej – „Polacy pod tęczową flagą” – uważam za niezwykle ważny i znaczący, zwłaszcza w kontekście obecnej, coraz gorętszej dyskusji nt. praw (i ich braku) dla społeczności LGBTQ w naszym kraju. Potrzebujemy solidnie przygotowanego reportażu, mówiącego o tym, jaka jest realna sytuacja społeczności nieheteronormatywnych w naszym kraju. Jednocześnie głos ten, mimo, że wydaje się poznawczo interesujący, to jednak sam w sobie zdaje się być jednocześnie głosem zmarnowanym. Nieprzekonanych nie przekona, tych o ustalonych twardo poglądach umocni tylko na własnych pozycjach. A szkoda, bo liczyłem przed lekturą, że to naprawdę okaże się „punktem zapalnym” światopoglądowej zmiany.
Przyznaję się do winy – może niewłaściwie ulokowałem oczekiwania, spodziewając się reportażu o społeczności LGBTQ w naszym kraju. I powtarzam, jak wspomniałem na wstępie – taki reportaż, poruszający szeroko nie tylko problem samej dyskryminacji osób nieheteronormatywnych, ale ukazujący też jak najobszerniej całość ich codziennego funkcjonowania jest nam, społecznie, potrzebny.
Ale w „Polacy pod tęczową flagą” dostałem coś – co choć opowiedziane ciekawie i portretujące liczne niezwykłe życiorysy, to jednak dalekie jest od reportażu właśnie. To jest manifest. Manifest na wiele głosów, w którym autorka oddała pola swoim bohaterom i bohaterkom, by mogli o[powiedzieć o sobie, ale jednocześnie zawęża pryzmat postrzegania do wąskiego, z góry ustalonego porządku.
I to z jednej strony jest fajne, bo rzeczywiście dużo jest tu głosów pozytywnych. Pozytywnych, pomimo przeciwności. Pozytywnych na przekór niechętnemu środowisku, w jakim przyszło im funkcjonować. I nie ma znaczenia, czy mówią Ewelina i Kasia – dwie mamy wspólnie wychowujące córeczkę, czy Bart Staszewski, jeden z najaktywniejszych działaczy na rzecz środowiska LGBT w tym kraju. Bo to, że społeczność LGBTQ ma problem z akceptacją przez resztę społeczeństwa, to fakt. Akty dyskryminacji, mniej lub bardziej sankcjonowane przez prawo są faktem. I warto o tym mówić, warto wskazywać problemy, jak robi to choćby wspomniany Staszewski (którego działania szanuję i uważam długofalowo za zdecydowanie bardziej wartościowe i skuteczniejsze, niż agresywne, prowokacyjne akcje Margot – o której autorka książki dużo pisze choćby we Wstępie). Dużo mocniej, niż wspomnianej aktywistce, sekunduję zresztą także pani Dorocie, z małoletnim, trans-płciowym Bartkiem. Nie rozumiem do końca, nie uzurpuję sobie prawa do twierdzenia, że rozumiem, bo nie zmierzyłem się realnie z taką sytuacją, ale sekunduję, bo uważam, iż jako kochająca matka wie lepiej, niż ja, prawie czterdziestoletni hetero klepiący dla frajdy w klawiaturę po nocach, by oferować Wam choćby takie teksty, jak niniejszy. Bo ja nie mam monopolu naprawdę. Ona też, oczywiście, ale ona boryka się z bezradnością wobec skostniałego systemu światopoglądowego tego kraju, z bolesnym ostracyzmem środowiska. Ja nie muszę. Ja pasuję, przynależę, mimowolnie. I nie muszę nic w tym celu robić. Tak po prostu jest.
A osoby, których historie znalazły się w książce Konieczyńskiej zdecydowanie z tą przynależnością w naszym kraju mają problem. Od zawsze, a przynajmniej od momentu, kiedy poczuli, że są w jakiś sposób inne.
Ale mam również świadomość po lekturze „Polaków pod tęczową flagą”, że ta książka co najwyżej połechce miło poczucie społeczności nieheteronormatywnych, że coś się w ich temacie dzieje. Że ktoś o nich głośno mówi. I nic a nic to nie zmieni, bo sama konstrukcja książki, ostentacyjne zdeklarowanie się autorki po jednej ze stron niweczy nadzieje na dziennikarski obiektywizm. I daje bolesny argument przeciwnikom, prowokując zarzuty o wybiórczość, o unikanie faktów nie wpasowujących się w tezę itd.
Wadą tej książki jest nagromadzenie nieheteronormatywnych, którzy stanową w środowisku pewną formę „osobowości”. To aktywiści, działacze, dziennikarze, artyści, blogerzy. Osoby w pewnym stopniu znane. Często mające szerszą perspektywę światopoglądową, przez życie poza Polską. Obecnie, albo chociaż w znaczących, epizodycznych okresach w życiu. To nadal Polacy, ale już w jakimś stopniu bardziej Europejczycy, kosmopolici z doświadczeniami o wiele bogatszymi, niż te, na które zwyczajny Polak może sobie pozwolić, niezależnie do orientacji czy identyfikacji płciowej. Za mało tutaj – mam wrażenie – historii zwykłych ludzi.
Znajdziemy tu jednostki zaangażowane, oddane niejednokrotnie walce o lepsze jutro dla własnej społeczności. Ale to też fałszuje nieco obraz – jako samowolnie wystawiający się na przysłowiowy „świecznik”, narażają się na ostrzejszą reakcję, bo jak w soczewce, skupiają na sobie wszelkie odruchy homofobiczne, jakie podskórnie kotłują się w naszym społeczeństwie. Ale też – znów – trochę spychają w cień zwykłych ludzi z tego środowiska. Takich, którzy po prostu żyją, jak inni, heteronormatywni obywatele. Uczą się, pracują, kochają. Płacą podatki, konstruują swoje małe, wyjątkowe, intymne wszechświaty, bez wewnętrznego imperatywu wieszania tęczowych flag na pomnikach, bez agresywnych, przemocowych ataków na homofobiczne (to nie podlega dyskusji) ciężarówki i bicia ich kierowców. Ale nadal borykających się często z ostracyzmem, choćby na wczesnym etapie ze strony własnych rodzin, najbliższych. Z niemocą, kiedy cały świat próbuje im wmówić, że nie tyle są inni, co zwyczajnie gorsi. Nienormalni. Kalecy. Niedopełnieni. Ze skazą. Ich głosu najbardziej mi tutaj brakuje, a jednocześnie to ich głos zdaje mi się najbardziej rozpaczliwy. I to on chyba powinien wybrzmieć najgłośniej. A został jakoś tak pominięty.
Jest w tej książce bardzo wiele mądrych słów. Mądrych, wartościowych stwierdzeń, odnoszących się do problemów środowiska LGBTQ, do konieczności unormowania prawnych kwestii tej znaczącej części polskiego społeczeństwa. Ale nadal – ta publikacja to manifest, a manifesty zwyczajowo poruszają tylko te serca, które już mają owe wartości zaszczepione. Nie przekona tych, dla których nieheteronormatywni to dewiacja, to obcość, to zagrożenie. A szkoda, bo naprawdę liczyłem, że to będzie ciekawy głos w społecznym dyskursie, próba podjęcia dialogu. Pokazania tym zupełnie nie rozumiejącym, jak to wygląda „od kuchni”, ta społeczność, której się boją, którą darzą nieufnością, bo zwyczajnie jej nie znają. A w zamian dostałem nadmiernie przesłodzoną laurkę, w której brakło chłodnego obiektywizmu, słusznej dozy krytycyzmu, jaki uwiarygadniałby cały przedstawiony w książce obraz. I choć – oczywiście – nie zarzucam autorce, czy jej rozmówcom kłamstwa, to jednak nasze, subiektywne spojrzenie na nas samych nie zawsze równoznaczne jest z prawdą. A przynajmniej jej pełnią.
To ważny tytuł. Niektórym pozwoli usystematyzować własną posiadaną już wiedzę nt. LGBTQ i ich sytuacji. Innym da szansę poznania kilku naprawdę ciekawych, nietuzinkowych osobowości. Jednak to tytuł, który, mimo że doskonale odnajdzie się w obrębie reprezentowanego środowiska, ma niewielkie szanse na dotarcie do liczniejszego grona poza nim. A taki miał być – mam wrażenie – główny cel tej publikacji.
Polacy pod tęczową flagą
Nasza ocena: - 65%
65%
Anna Konieczyńska. Wydawnictwo Znak 2021