Zacznijmy od tego, że nie po drodze mi z audiobookami, przyznaję. Nie umiem w pełni skoncentrować się na słowie czytanym przez kogoś innego. Nie mając możliwości skupić wzroku na karcie z tekstem (tudzież, od biedy, cyfrowym ekranie), trudno mi odciąć się od zewnętrznych bodźców płynących z otoczenia. Więc kiedy podsunięto mi (z sugestywnym, polecającym spojrzeniem) audiobook o zdecydowanie tajemniczo brzmiącym tytule „Półpacierz”, ale z dobrze znanym nazwiskiem autora – Maciej Lewandowski – jakiś czas zajęło mi, bym w końcu wrzucił go, jakby to powiedzieć, „na słuchawki”. I utonąłem.
Doprawdy, utonąłem w brudnym, na wpół dzikim, niebezpiecznym i zagadkowym świecie quasi Dzikiego Zachodu, gdzie zasypia się i budzi z bronią pod poduszką… albo nie budzi się wcale. Gdzie reputacja wyprzedza bohatera na równi z tym, jak wciąga go w kłopoty. Bo mroczna sława i nabyta ksywa „Półpacierza” zdecydowanie przywołuje kłopoty.
Określany przez samego autora jako weird west – gatunek, z którym, uczciwie przyznam, wcześniej nie obcowałem przesadnie – zaskoczył mnie z jednej strony kreacyjnymi możliwościami, z drugiej, bardzo ciekawym wykorzystaniem i przetworzeniem ogranych już pozornie do cna klisz gatunkowych przynależnych klasycznym westernom. Mamy bowiem mała mieścinę w klimatach Dzikiego Zachodu – Nowe Narakort, do którego trafia nasz nietuzinkowy bohater – Łowca nagród Abner Ephraim Ranoux zwany Półpacierzem. Miasteczko z jednej strony szykuje się, w pełnym gorączkowego podniecenia oczekiwaniu, do dorocznego festynu. W dodatku odwiedzają je przedstawiciele kolei, przygotowujący się do zawarcia umów pod bardzo intratny biznes… Abner oczywiście – jak przystało na postać w tego typu historiach – pakuje się w kłopoty, wpadając po uszy, albo, jak kto woli, po czubek kapelusza w porachunki biznesowo – gangsterskie, bo w Nowym Narakort mało kto ma w pełni czyste ręce, od burmistrza począwszy, po barmanów podrzędnych spelun, czy właścicieli lokalnych lupanarów. Nad wszystkim unosi się w dodatku aura strachu wywołana tajemniczą serią makabrycznych zgonów, których sprawca wciąż pozostaje nieuchwytny…
Bardzo podoba mi się brudna, ponura i mało przyjazna kreacja samej powieściowej scenerii. To świat odpychający, nieprzyjazny, ale – jednocześnie, w ramach potrzeb literackiej kreacji – niezmiernie intrygujący. Niby znany, oparty wszak na gatunkowych schematach i rolach typowych dla westernu, ale jednak solidnie okraszony estetyką rodem z horroru. Bowiem mocno demonicznej proweniencji okazuje się w trakcie lektury sam Ranoux, ale i to, z czym przyjdzie mu się mierzyć.
To świat pełne niedopowiedzeń, niby znajomy – jak wspomniałem – ale zarazem bardzo obcy, tajemniczy, kryjący w sobie wiele ponurych sekretów, tak ludzkiej, jak i nadprzyrodzonej natury. Co akurat składa się na pasjonującą opowieść, pełną twardych mężczyzn i często jeszcze twardszych kobiet. Pełną swądu palonego prochu, brudu, błota i wilgoci, ale też rewolwerowych strzelanin i bezpardonowych walk. Oszustów i łajdaków. Okrucieństwa, bezczelności, czasem naiwności, ale też, jednocześnie, momentów olbrzymiej determinacji i nadziei. Słowem – Dziki Zachód, ale po jakiejś obcej stronie, poza naszym Wszechświatem. Odkształcony, wykrzywiony, jakby odbity przez krzywe zwierciadło. I ja to kupuję! Lewandowski jest wprawnym narratorem, potrafi snuć opowieść zajmująco i choć miejscami przydałoby się podrasować redakcję i wyeliminować niektóre, zbyt rzucające się w uszy, powtórzenia, to jednak cała historia potrafi urzec swoją bezprecedensową buńczucznością i dynamiką. To nie jest typ wielkiej prozy, który próbuje nam przemycić między wierszami głębsze prawdy o świecie. To nie literatura snująca dywagacje nt nie całkiem poprawnego życia znanych wszystkim literatów (jak robi to w swojej quasi westernowej, znakomitej powieści „To przez ten wiatr” Jakub Nowak). To proza czysto rozrywkowa, na taki akurat wydźwięk zorientowana. I – co najważniejsze – dobrze się w takim ujęciu odnajdująca.
Samo Nowe Narakort, jak i tytuł historii to niebezpośrednie, ale zauważalne nawiązanie do noweli „Jack” Chiny Mieville’a, będącego jednym z najciekawszych, ale i mocno kontrowersyjnych współczesnych twórców, niejako odpowiedzialnych za wykreowanie gatunku określanego mianem new weird. Sam zresztą Mieville ma być za ów określnik odpowiedzialnym. Widać, że Lewandowski mocno się sposobem kreowania światów przez Brytyjczyka inspiruje, próbując iść w podobnym, nieco wizjonerskim, nieszablonowym kierunku. Na podbudowie naszego, dobrze kojarzonego świata stara się budować coś nowego, czego odrealnione cechy i obce elementy powoli, z każdą strona, każdym zdaniem przed nami odsłania. Jako wielki miłośnik prozy Mieville’a nie mogę nie dać dodatkowego plusa za wzbudzenie we mnie skojarzeń i wspomnień z czasów odkrywania prozy brytyjskiego pisarza – tu Lewandowski zbiera dodatkowe brawa. Ale i cała jego opowieść okazuje się fascynująca sama w sobie. Odpowiednio mroczna i na tyle ciekawa, bym zdołał skupić się na słuchaniu. A że mam z tym problem, wspominałem na wstępie.
Największa wadą „Półpacierza” jest … jego brak w wersji papierowej. Serio, to powieść gatunkowa, rozrywkowa, która w swojej kategorii wypada bardzo dobrze. Mieliśmy już próbkę możliwości Lewandowskiego choćby przy soczystej, lovecraftowskiej grozie w „Cieniach Nowego Orleanu”. Tutaj jest zdecydowanie bardziej mievile’owski, ale to akurat nie wada, ale zaleta. Bo ileż, do ciężkiej cholery, można odmieniać przez przypadki tego nieszczęsnego Lovecrafta? A wariacje nt. Mieville’a? To ja poproszę, bardzo chętnie przyjmę więcej.
Mam nadzieję, że jakiś wydawca skusi się na wydanie drukiem tej książki, przez co zyska ona szanse na dotarcie do szerszego grona odbiorców. Choć trzeba przyznać, że i sam audiobook zrealizowany jest bardzo porządnie. Maciej Kowalik to lektor, który niewątpliwie zna się na swoim fachu. Ale jak ktoś realizował audiobooki Kinga („Baśniowa opowieść”), Simmonsa („Ilion”), czy Keyesa („Kwiaty dla Algernona”), to musi wiedzieć, co i jak robić, prawda? Więc otrzymujemy prawie 15 godzin słuchania mrocznej, pokręconej, pełnokrwistej historii, znakomicie odczytanej. By nie powiedzieć – zinterpretowanej. Doprawdy, głos lektora pasuje tutaj znakomicie do charakteru samej historii.
„Półpacierz” to solidna przygodówka z elementami horroru, która zadowolić powinna miłośników niekoniecznie klasycznej (czytaj – ogranej) grozy. Ci, co lubią powieści nie do końca klasyfikowalne gatunkowo, powinni dobrze przyjąć tę historię. I ci co czytują Mieville’a – także. Ja polecam.
DO KUPIENIA W AUDIOTECE
Półpacierz
Nasza ocena: - 80%
80%
Maciej Lewandowski. Czyta: Maciej Kowalik. Wydawca: Audioteka