W drugim tomie „Blasta” Manu Larcenet jeszcze mocniej odziera swój świat (tylko swój?) z jakichkolwiek przebłysków optymizmu. Wszystko to marność, chciałoby się rzec po lekturze. Wszystko to marność, a prawdziwa wolność nie istnieje. Jest tylko ułudą, którą karmią się oszalałe umysły. I której próby zdobycia nieodzownie kończą się cierpieniem.
To imponująco nakreślona, ale też porażająco ponura historia o panicznym, desperackim poszukiwaniu absolutu wolności, która w pierwszym tomie dawała choćby nadzieję, na to, że jesteśmy zdolni ją uchwycić, odnaleźć. Ale jednocześnie podjęcie próby, jaka stała się udziałem Polzy Manciniego, bohatera komiksu wiąże się z wyrzeczeniami, z odrzuceniem całościowo cywilizacyjnych uwarunkowań. Zarówno z ich ograniczeniami, jak i komfortem, czy nawet przydatnością, jakie ze sobą niosą. Polza ucieka w nałogi, ale też w zespolenie z naturą, która ma dawać mu poczucie niezależności, swobody… Wolności właśnie. Jednak ciążąca nad nim (i nad nami, czytelnikami) informacja o jego zmasakrowanej, leżącej na oddziale intensywnej terapii ofierze nie pozwala nam zupełnie bezkrytycznie zawierzyć w jego dobrotliwą, miejscami mocno tragikomiczną opowieść. Podejrzewamy, czujemy podskórnie, że coś się w tym wszystkim, w całej tej sprawie kryje większego. Coś brudniejszego, co oczernia nie tylko ręce Polzy, ale i jego duszę, jego sumienie.
Finałem pierwszego tomu – opowieścią o brutalnym zabójstwie dokonanym przez kompana Polzy na przypadkowej dziewczynie – Larcenet szokuje i zniesmacza, ale nadal zdaje się sugerować, że coś gorszego jeszcze nas czeka. Jakby tamta zbrodnia, mimo okropności samego czynu, była tylko preludium do pokazania prawdy o wiele bardziej szokującej.
I tak dzieje się w istocie, bowiem tom drugi unurzany jest o wiele mocniej w tragizmie i beznadziei, niż pierwszy. Choć zdaje się, że Polza odnalazł dla siebie miejsce, odnalazł dziwaczną formę przyjaźni, a może nawet coś na kształt wykoślawionej miłości – w domu Oudinote’ów, to jednak szybko okazuje się, że to, co zdawać by się mogło bezpieczną przystanią, jest przyczółkiem do głębszego osuwania się w szaleństwo.
Trudno wręcz uwierzyć w Rolanda Oudinote’a i jego córkę, Carole. Trudno uznać, że tak skrzywione, zagubione, nieposkładane emocjonalnie jednostki mogą istnieć. Życie uczy jednak, iż samotność mieszająca się z bezradnością i emocjonalnymi ranami, jakie zadano nam wcześniej, mogą wypoczwarzyć nasze postrzeganie rzeczywistości. I wiele z realnie szkodliwych, toksycznych zachowań jesteśmy w stanie zaakceptować, uznając je mimowolnie nie tyle za prawdziwe, szczere uczucie, ale swego rodzaju emocjonalne protezy, jakie trzymają naszą kruchą strukturę psychiczną w jednym kawałku. I tak ma się sytuacja z Carol właśnie, będącą niewątpliwie ofiarą własnego ojca – tak w sensie dosłownym, jak i w przenośni. Zespolona ze swoim oprawcą, pośrednio poprzez akt samych jego czynów, jak i rodzinnego powinowactwa, nie potrafi wyrwać się z toksycznej relacji, będąc w pewien sposób zniewoloną. Więc akceptuje też pojawienie się kolejnej aberracji w tym zachwianym układzie emocjonalnym – obecność Polzy. Akceptuje go, bo uznaje, że nie ma wyjścia, że to element składowy jej wypaczonego świata, w którym każde wykrzywienie ma swoje miejsce, swoją przynależną przestrzeń.
Tak, jak Polza zdaje się być kreowany przez Larceneta na uosobienie wolności, wynikłe poprzez odrzucenie wszelkich norm i zasad, tak Carole staje się mimowolnym symbolem zniewolenia, wywiedzionego z poczucia obowiązku, z rodzinnego przywiązania, ze społecznej presji odpowiedzialności za członka rodziny. Carole tkwi w impasie, nie mogąc wyrwać się spod zgubnego wpływu rodzica, a jednocześnie nie umiejąc z nim żyć, bo każda chwila tej relacji ją wyniszcza. Prowadzi to do tragicznego finału, kiedy próba wyzwolenia rodzi się w akcie przemocy.
Tak, jakby sugerował Larcenet, że tę wolność absolutną, wolność nieurojoną możemy osiągnąć tylko w akcie przemocy, w akcie zniszczenia. Wolność naszego „ja” może zrodzić się na zgliszczach „starego świata”, a cena, jaką za nią zapłacimy, jest o wiele wyższa, niż możemy się spodziewać. Składamy na ołtarzu tej wolności absolutnej wszystko, co czyni nas ludźmi.
Czy więc człowiek nie może być naprawdę wolny, nie wyzbywszy się człowieczeństwa?
„Blast” to komiks niezwykły. Brutalny, surowy, nieuznający tabu, odzierający z niego cały otaczający świat. To komiks o pierwotnym pragnieniu wolności, które nie tyle jest niespełnialne, ile wymaga dla spełnienia zbyt wysokiej ceny, by ktoś o zdrowych zmysłach był gotów ją uiścić.
Drugi, finalny tom domyka historię gonitwy Polzy za wolnością, przy okazji ofiarowującym w porażającym przemocowym akcie wyzwolenie również spotkanej na tej ścieżce Carole Oudinote. Obydwoje spotyka koniec tragiczny – każde na inny sposób, ale łączy ich jedno. Pragnienie wolności okazało się destrukcyjne dla obydwojga. Z tą różnicą, że jedno było naprawdę ofiarą świata, w jakim przyszło im żyć, a drugie chciało w imię własnego szaleństwa ten świat podpalić. I spłonęli w tym ogniu obydwoje.
„Blast” tom 2 jest najsmutniejszym komiksem, jaki przeczytacie w tym roku. A może – jaki przeczytacie w ogóle? Ale nie zmienia to faktu, iż dzieło Manu Larceneta warte jest lektury. To historia szokująca, odpychająca, przerażająca… Ale i pouczająca w swoim bezpośrednim przekazie. Warto go poznać i się nad nim, choć chwilę zastanowić.
Blast tom 2
Nasza ocena: - 90%
90%
Scenariusz i rysunki: Manu Larcenet. Tłumaczenie: Paweł Łapiński. Wydawnictwo Mandioca 2023