Okładkowa grafika komiksu o katastrofie w japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima odpowiednio działa na czytelnika zapowiadając dramatyczne wydarzenia. Jeśli jednak liczymy na emocje, porównywalne z tymi, których dostarczył serial “Czarnobyl”, możemy się rozczarować.
Od katastrofy w Fukushimie minęło już dwanaście lat, ale jak mówi podtytuł komiksu, mamy do czynienia z wypadkiem bez końca, którego reperkusje będą się ciągnąć latami. Nauczeni wcześnie serialem “Czarnobyl” wiemy mniej więcej jak groźne mogą być skutki awarii w elektrowni jądrowej, a takie filmy jak “Oppenheimer” podsycają u odbiorców ciekawość tematyką niebezpieczeństw korzystania przez ludzkość z atomu. Komiks Bertranda Galica i Rogera Vidala pokazuje nam pięć kluczowych dni na terenie elektrowni, od trzęsienia ziemi, poprzez narastające problemy i wreszcie falę spowodowaną przez tsunami, która znacznie zmniejszyła ludzkie szanse w walce z katastrofą.
Fabuła rozpoczyna się jednak kilka miesięcy później, od przesłuchania szefa elektrowni Masao Yoshidy przez komisję śledczą. Zanim kluczowy bohater dotrze na miejsce przesłuchania możemy oglądać jego oczami zdewastowany, japoński krajobraz po uderzeniu żywiołów i opuszczeniu terenu przez mieszkańców. Zaraz potem szybko przechodzimy do meritum – opowieść Yoshidy rozpoczyna się dużym kadrem, na którym dyrektor odczuwa wstrząs spowodowany trzęsieniem ziemi. Od tego momentu rozpoczyna się walka z czasem i skutkami ingerencji naturalnych żywiołów w pracę elektrowni.
“Fukushima” to dosyć obszerny komiks (ponad sto stron), w którym mamy jednak wrażenie prześlizgiwania się po temacie. Opisywanie wydarzeń w elektrowni i nigdzie poza nią podczas pięciu dni miało zapewne oddać klimat klaustrofobii i ciągłego zagrożenia, ale problemem jest sama narracja. Jakby twórcy nie do końca wiedzieli, czy postawić na suche fakty, czy jednak poddać tę historię obróbce artystycznej i wywołać u czytelnika większe emocje. A tych emocji właśnie brakuje, mimo że co chwila dzieją się tutaj rzeczy naprawdę straszne, a kryzys postępuje z godziny na godzinę. W rysunkach, szczególnie z tych dramatycznych chwil brakuje ekspresji, jakby autorzy nie chcieli zbytnio przestraszyć czytelnika.
Coś tu po prostu nie do końca działa, choć sam zbiorowy portret uczestników katastrofy wychodzi całkiem nieźle, szczególnie w momentach zwątpienia i chaosu .Ale już po chwili takie wrażenie się rozmywa ,bo zamiast docisnąć, twórcy przeskakują do następnego punktu na liście wydarzeń z pięciu dni. O tym co się dzieje na zewnątrz elektrowni słyszymy tylko z doniesień i może tego nieco szerszego spojrzenia, które pokazuje nam skalę katastrofy rozlewającej się daleko poza elektrownię po prostu tu brakuje.
Żeby nie było – ”Fukushima” to nie jest zły komiks. Rzetelny jeśli idzie o fakty, pokazujący też słabości i zalety grupy ludzi w obliczu katastrofy i przywołujący również ludzką niekompetencję (która często wynika ze strachu przed konsekwencjami w takich sytuacjach), która dotyczy szczególnie działań (lub ich braku) koncernu TEPCO zarządzającego elektrownią. Mamy jednak wrażenie, że twórcy nie do końca dźwignęli temat, który ku zaskoczeniu czytelnika, zostaje udanie rozwinięty w dosyć obszernych dodatkach już po zakończeniu komiksowej historii. To dzięki nim dostajemy wreszcie pełny obraz katastrofy, razem ze szczegółami, słowniczkiem czy diagramami. I dopiero wówczas czujemy prawdziwą wagę opisywanych w komiksie wydarzeń. Dobrze, że takie dodatki dostajemy w albumie i niedobrze, że to one robią w “Fukushimie” największą robotę.
Fukushima. Kronika wypadku bez końca
Nasza ocena: - 55%
55%
Scenariusz: Bertrand Galic. Rysunki: Roger Vidal. Tłumaczenie: Wojciech Birek. Non Stop Comics 2023