W szóstym tomie powraca seria, o której większość czytelników zdążyła już chyba zapomnieć. Czy to powrót udany albo pytając inaczej, potrzebny?
Poprzedni tom “Rat Queens” Non Stop Comics wydał ponad dwa lata temu i przed lekturą najnowszego wypadałoby przypomnieć sobie poprzednie odsłony, ponieważ losy tytułowych bohaterek uleciały w rejony zbiorowej, czytelniczej niepamięci. Problem w tym, że zwyczajnie nie chce się tego robić, ponieważ twórcy, na czele z architektem serii, Kurtem Wiebe tak namotali w ciągu przyczynowo-skutkowym tej opowieści, że nie chce się tych zaskoczeń przeżywać na nowo. Motania ciąg dalszy mamy również w przypadku najnowszego tomu, w którym numeracja zeszytów niespodziewanie się cofnęła. Co z tym fantem zrobić? Cóż, seria miała przeróżne perturbacje, zgrzyty w zespole twórczym i różne inne takie i oto mamy skutek. Wiebe najwyraźniej nic sobie z tego nie robi i po prostu dalej pisze swoją historię. No to my dalej ją czytamy, nawet mając wrażenie, że ktoś tu z nami sobie najzwyczajniej pogrywa.
W szóstej odsłonie historia próbuje wskoczyć na tory znane z pierwszych tomów, w których wszystko było po bożemu, Szczurze Królowe przeżywały ekstrawaganckie przygody, i szlachtowały zastępy wrogów. W tym tomie pojawia się nowa postać o fizjonomii sowy, która kiedyś wspólnie wyprawiała się i szlachtowa zastępy wrogów razem z Królowymi. Prosi ich o pomoc, no bo orki, bo zagrożenie, słowem jest powód do kolejnej wyprawy, podczas której zaraz pojawiają się widowiskowe komplikacje. I niby jest dobrze, niby jest fajnie, ale nieustanne nawiązania do poprzednich części, do wątków, które nagle na nowo wybrzmiewają jednak zmuszają do lektury poprzednich tomów, żeby to jakoś ogarnąć. Dlatego ciekawiej wypada drugi wątek tej historii, w którym Dee niespodziewanie wkracza do panteonu bóstw krainy fantasy, co łączy się z całkiem zabawnymi perturbacjami.
Wątki jednak się w końcu zbiegają i w rezultacie mamy solidną nawalankę, trochę wzruszeń i wylanych łez na dodatek, no i tyle. To znaczy prawie tyle, ponieważ na finał dostajemy odcinek specjalny, można powiedzieć cyberpunkowy. Graficznie jest zresztą najfajniejszy na tle poprzednich zeszytów, ale w końcowym efekcie okazuje się jedynie rozbudowanym żartem, czy niezłym czy takim sobie, to już ocenią czytelnicy. Przynajmniej próbującym pokazać coś innego, coś świeższego, choć wydaje mi się, że bardziej próbującym udowodnić, że seria “Rat Queens” to już klasyk i zasługuje na takie specjalne zeszyty. Z tą przemycaną skrycie tezą jednak bym polemizował, ponieważ do klasyki “Rat Queens” daleko, choć potencjał, choćby w samych tytułowych bohaterkach niewątpliwie jest. Jednak grzech niezdecydowania ich twórcy , dotyczący kwestii w którą stronę prowadzić tę historię, zamieszanie z numeracją i tak dalej skutecznie hamuje “Rat Queens” na drodze do wkroczenia w poczet komiksowych klasyków.
Niewątpliwie jest to ciekawy przypadek ze względu na kolejne próby redefiniowania opowiadanej historii, próby szukania różnych twórczych dróg, ale rezultatem jest przede wszystkim koncepcyjny chaos powodujący zdezorientowanie i rozdrażnienie czytelników. W szóstym tomie to rozdrażnienie udało się minimalnie wyciszyć, ale powrót na stare szlaki wcale nie spowodował, że będziemy czekać z utęsknieniem na kolejny tom serii. Do tego, aby rozkochać w serii czytelników jeszcze daleka droga, ale Kurt Wiebe zapewne będzie próbował. Ciekawe, czy coś mu z tego wyjdzie.
Rat Queens, tom 6: Piekielny szlak
Nasza ocena: - 60%
60%
Scenariusz: Kurt Wiebe. Rysunki: Owen Gieni. Tłumaczenie: Maciej Muszalski. Non Stop Comics 2021