Gorący temat

Wonder Woman. Martwa Ziemia – moc i odpowiedzialność w zrujnowanym świecie [recenzja]

Trochę znienacka, bez fanfar, Egmont wydał najlepszy superbohaterski album od lat z uniwersum DC. “Wonder Woman. Martwa Ziemia” Daniela Warrena Johnsona w spektakularny sposób rozbudowuje i przetwarza historię Amazonki Diany, wydobywając z tej postaci wszystko, co najlepsze.

Z tezą, że to najlepszy od lat album superbohaterski DC Comics zapewne wielu czytelników by polemizowało. Po drodze przecież był obsypany nagrodami “Mister Miracle” Toma Kinga i znalazłoby się kilka innych, świetnych tytułów. “Mister Miracle” to jednak i formalny eksperyment i swego rodzaju wyjście poza obręb zwyczajowej tematyki uniwersum DC z przeniesieniem akcentu z superbohaterskich powinności na dogłębny wgląd w psychikę tytułowego bohatera. Tymczasem “Wonder Woman. Martwa Ziemia” to przecież przygodowa  historia jakich wiele, w której bardzo mocno pobrzmiewają (marvelowskie co prawda) tezy o “mocy i odpowiedzialności”. Jednak została opowiedziana w taki sposób, że wszystko co w niej dostajemy wydaje się świeże, nowe i co najważniejsze, bardzo mocno angażujące w fabułę.

Nie jest żadną tajemnicą, że “Martwa Ziemia” osadzona jest w postapokaliptycznej przyszłości, w której po dawnym świecie i superbohaterach pozostało jedynie wspomnienie. Po nie do końca sprecyzowanej co do okoliczności nuklearnej katastrofie (wszystko z czasem się wyjaśni), na Ziemi pozostała garstka ludzi, którzy robią co mogą by przetrwać w niebezpiecznym, zniszczonym świecie zamieszkanym również przez polujące na nich potwory rodem z przerażających koszmarów. W tych nieprzyjaznych warunkach zostaje wybudzona ze snu w komorze kriogenicznej Wonder Woman, której po początkowym szoku będzie przyświecał jeden cel – chronić garstkę ocalałych na Ziemi ludzi. I mimo tego, że ci nie raz ją rozczarują, będzie to robić, bo po prostu darzy ich miłością. Koniec i kropka. 

Kiedy się o tym pisze, być może brzmi to ciut  śmiesznie i patetycznie, ale kiedy widzimy bohaterkę w momencie wypowiadania tych słów nie czujemy żadnego zgrzytu, tylko ich moc, od której robi się cieplej na sercu. To, że momenty patetyczne wybrzmiewają w tym komiksie w niezwykle autentyczny sposób to już zasługa jego twórcy, zarówno rysownika i scenarzysty Daniela Warrena Johnsona. Jego wizja ma w sobie coś osobistego, także z powodu charakterystycznego stylu (przypominającego twórczość Paula Pope’a), z rysunkami na których sama główna bohaterka w małym stopniu przypomina Dianę, którą znamy zarówno z filmów i innych komiksów. Swoje robi też znakomita kolorystyka Mike’a Spicera, a za dowód może posłużyć choćby podwójny splash z Temiskiry z rozgwieżdżonym, czarnym niebem i ruinami będącymi świadectwem dawnej potęgi Amazonek. Ale i tak najważniejsza jest tu fabuła, pełna zaskakujących i chwytających za serce momentów. I znowu – nie ma tu żadnych eksperymentów, jest po prostu logicznie poukładana historia, tyle że dziejąca się w zdewastowanej przyszłości. Znajdziemy w niej również w fascynujących rolach tych najważniejszych superbohaterów DC, ale pomysł na ich przedstawienie to już świadectwo wielkiego talentu Johnsona, który umniejszając ich rolę w fabule jednocześnie niezwykle ją wzbogacił. 

Więcej pisać nie trzeba, bo w ten sposób pozbawia się czytelników odkrywania meandrów tej porywającej fabuły. Jedno jest pewne. W ramach wielkoformatowych wydań z DC Black Label, które dotychczas raczej nie zachwyciły odbiorców, wreszcie przyszedł czas na album, który wreszcie to zrobił. Nie jest może jakimś punktem przełomowym w rodzaju “Strażników” czy wspomnianego wyżej “Mister Miracle’a”, po prostu dostarcza jedną z najlepszych i w żadnym wypadku wydumanych superbohaterskich historii, spośród tych, z którymi w ostatnich latach mogli zapoznać się polscy czytelnicy. Podarta spódnica, pas Batmana, burza czarnych, skołtunionych włosów – to Wonder Woman jakiej dotąd nie widzieliśmy, ale wciąż taka, jaką znaliśmy z wcześniejszych opowieści, tyle że w podkręconej, hardkorowej wersji, w której chyba po raz pierwszy uświadamiamy sobie, jak wielką mocą dysponuje. Przesadzam z tymi zachwytami? A zatem koniecznie sami musicie sprawdzić.

Wonder Woman. Martwa Ziemia

Nasza ocena: - 90%

90%

Scenariusz i rysunki: Daniel Warren Johnson. Tłumaczenie: Jacek Żuławnik. Egmont 2021

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Kajko i Kokosz. Złota Kolekcja tom 6 – czekam na więcej od Christy! [recenzja]

„Kajko i Kokosz” to niewątpliwie najważniejsze komiksy z okresu dzieciństwa, jakie znam. Owszem, niejedyne. Zaraz …

Leave a Reply