Dziś mija kolejna rocznica premiery „RoboCopa” w reżyserii Paula Verhoevena, który zadebiutował 17 lipca 1987 r. – my zaś opowiadamy historię o tym dlaczego filmowe kontynuacje oryginału okazały się tak złe… I dlaczego prawie złamały karierę Franka Millera.
W latach 80. Frank Miller był gwiazdą. Sukcesy takich komiksów jak „Daredevil: Odrodzony”, „Ronin”, „Batman: Powrót mrocznego rycerza” i „Batman: Rok Pierwszy” sprawiły, że jego nazwisko często pojawiało się w kuluarowych rozmowach w Hollywood. Jak wspomina w wywiadzie dla Tashy Robinson: Zadzwonił telefon. Naprawdę. (…) John Davison [producent wykonawczy RoboCopa] chciał wiedzieć, czy jestem zainteresowany napisaniem scenariusza do RoboCopa 2. Spotkaliśmy się i zostałem zaangażowany w projekt od początku do końca. Miller nie mógł wówczas przewidzieć, że jego filmowy debiut zamieni się w katorgę, a smród po nim będzie ciągnął się przez wiele lat.
Nie sposób stwierdzić czy wspomniany „Powrót mrocznego rycerza” był inspiracją i miał jakikolwiek wpływ na fabułę „Robocopa”, jednak w obu tytułach znaleźć można wiele wspólnych elementów, jak chociażby krytykę rządu, społeczeństwo w krzywym zwierciadle czy też telewizyjne wstawki komentujące bieżące wydarzenia. Być może te zbieżne detale i ogólny, bardzo podobny wydźwięk sprawiły, że po odejściu Paula Verhoevena (zdecydował się nakręcić „Total Recall”) i Edwarda Neumeiera (dołączył do strajku scenarzystów), producenci chcąc zachować klimat oryginału, postawili właśnie na niedoświadczonego w filmowym biznesie, ale wizjonerskiego Millera.
Ten, po wspominanym telefonie, ochoczo zabrał się do pisania skryptu. Zupełnie nie orientując się w mechanizmach rządzących filmową doliną z zadowoleniem przelewał całą swoją wizję kontynuacji przygód Murphy’ego na papier. Pierwsza wersja scenariusza została odrzucona przez producentów, którzy orzekli, że nie nadaje się on do sfilmowania. Miller został zmuszony do napisania jeszcze około sześciu wariantów pod dyktando wytwórni, z czego poprawki do wersji ostatecznej nanosił już na planie podczas kręcenia zdjęć. W tej żmudnej pracy pomagał mu Walon Green oraz kilka osób, które nigdy nie zostały wymienione w napisach końcowych. Dla Millera, który przy swoich komiksowych dziełach miał pełną swobodę działania, był to ciężki okres zniewolenia, który wspomina tak: Pisząc scenariusz do drugiej części miałem aspiracje do bycia reżyserem, naprawdę sądziłem, że mogę mieć nad wszystkim kontrolę. Jednak Hollywood wessało go, bezwzględnie przemieliło i wypluło, a twórca zdał sobie sprawę, że jest zwykłym robolem zatrudnionym do wykonania swej pracy. „RoboCop 2” odniósł umiarkowany sukces (zadebiutował na drugim miejscu w Box Office i zarobił marne 10 mln dolarów), a recenzenci i widzowie nie szczędzili mu krytyki. Na Rotten Tomatoes film uzyskał jedynie 33% pochlebnych opinii i 36% pozytywnych ocen użytkowników, a na IMDB zebrał ocenę 5,6. Jest to dla mnie trudne – opowiada Miller – ponieważ cały czas byłem obecny na planie zdjęciowym, a całość zbyt szybko wydostała się spod kontroli. Ciężko oglądać mi ten film.
Pomimo niezbyt przyjemnych doświadczeń przy pracy nad „dwójką” Miller w 1991 r. zgodził się napisać skrypt do części trzeciej. Wciąż pełen optymizmu łudził się, że ekscytującymi pomysłami zrobi wrażenie na decydentach Hollywoodu, a jego gwiazda zabłyśnie równie mocno jak w biznesie komiksowym. Sytuacja jednak powtórzyła się. Scenariusz nadpisał Fred Dekker, a jego kolejne wersje przechodziły do rąk ghost writerów. Ostatecznie wiele wątków zapożyczono z odrzuconego skryptu do „RoboCopa 2”, a z oryginalnej opowieści Millera ostał się jedynie wątły szkielet. „RoboCop 3” był totalną klapą przynosząc straty rzędu 12 mln dolarów i ciągnącą się falę niekończonej krytyki. Na Rotten Tomatoes film otrzymał tylko 3% pochlebnych opinii i 14% pozytywnych ocen użytkowników, a na IMDB zgarnął ocenę 3,8. Miller tłumaczy: Przy drugim filmie spotkałem się z dyrektorem. Rzuciłem mu kilka pomysłów, on dorzucił kilka swoich. Zdawałem sobie sprawę, że jestem tylko spluwą do wynajęcia, co było nawet zabawne, bo nie byłem zaborczy. Rozczarowany faktem, że jego praca została jeszcze bardziej drastycznie sponiewierana, autor pożegnał się z Hollywood aż do 2005 r. kiedy to dopiero Robert Rodriguez namówił go do powrotu i sfilmowania „Sin City”.
Wizja autorska
Po kilku latach od premiery „RoboCopa 2” oryginalna wersja scenariusza obrosła mitami i stała się wręcz miejską legendą. W 2003 r. jej kopia trafiła w ręce Williama Christensena, redaktora naczelnego wydawnictwa Avatar Press, które w tym samym czasie przejęło prawa do publikacji komiksów o roboglinie. Christensen był bardzo zainteresowany zaadaptowaniem oryginału do formy obrazkowej, więc skontaktował się z Millerem, który ów pomysł przyjął bardzo entuzjastycznie – w końcu trafiła mu się okazja aby pozbyć się niefortunnej skazy z własnej bibliografii. Jednak nie mogąc poświęcić czasu na dostosowanie skryptu na potrzeby komiksu, ograniczył się jedynie do nadzorowania pracy wieloletniego przyjaciela, Stevena Granta oraz wykonania alternatywnych okładek. Ilustratorem został Juan Jose Ryp, hiszpański artysta, który wcześniej pracował przy adaptacjach pieśni, poematów i pism Alana Moore’a.
Pierwszy zeszyt „Frank Miller’s RoboCop” zadebiutował w lipcu 2003 r., a ostatni, dziewiąty, ukazał się w styczniu 2006 r. W tej autorskiej wizji widać, że Miller ani odrobinę się nie patyczkował. Dostarczył niezwykle brutalną opowieść, która jednocześnie mieszała z błotem urzędników, korporacje jak i społeczeństwo. W pełni jednak zachował ducha pierwowzoru i pociągnął wątek człowieczeństwa Murphy’ego oraz znacznie więcej czasu poświęcił Anne Lewis, która dopiero tutaj pokazuje prawdziwy pazur. Już na samym początku historii dowiadujemy się, że OCP wykupiło policję Detroit, ograniczyło fundusze na ich działalność i tym samym doprowadziło do strajku generalnego. Te proste zabiegi stały się przyczyną olbrzymich napięć społecznych, które w rezultacie pozwoliłyby im dobrać się do całego miejskiego mienia i rozpocząć budowę Delta City. Bezpieczeństwu inwestycji zapewniają wynajęci najemnicy (szeregi których zasilają niezrównoważeni szaleńcy), sformowani w korporacyjną jednostkę Rehabilitation Concepts. Ich zadaniem jest nie tyle czuwać nad dobrem obywateli, co podsycać wybuchające zamieszki i kalać reputację policji. Na ulicach Detroit dochodzi więc do regularnych bitew, potyczek i aktów wandalizmu. W ich zwalczaniu świetnie wykazuje się właśnie Lewis, która z wdziękiem udowadnia jak twardą, samodzielną i zaradną jest funkcjonariuszką; nie brakuje jej też seksapilu. Gdyby koncept ten trafił na srebrny ekran, postać Lewis z powodzeniem mogłaby trafić na podium obok takich ikon kina jak Sarrah Connor czy Ellen Ripley.
W międzyczasie OCP pracuje nad nowszą wersją RoboCopa. Model zbudowany na bazie Alexa Murphy’ego nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, a wciąż obecny ludzki element nie dał się w pełni kontrolować (nawet wgranie mu prawie dwóch tysięcy nowych dyrektyw nie było w stanie go wykasować). Nad projektem czuwa prowokujący vamp, a zarazem psycholog – Margaret Love (w filmie nazwano ją Juliette Faxx), której zadaniem jest znaleźć odpowiedniego kandydata do cyborgizacji. W komiksie nie ma w ogóle wątku Caina, jego nieletniego protegowanego Hoba (który był głównym celem krytyki) i narkotyku Nuke, przez co wybór na RoboCopa ver. 2.0 pada na jednego z żołdaków Rehabu – i to najbardziej psychopatycznego zabijakę. RoboCop, roznosząc na kawałki część miasta, jednak szybko go unieruchamia, a okaleczona w trakcie potyczki Love przenosi swoją jaźń do pustej skorupy robota i to ona w rezultacie staje się głównym złoczyńcą. Jej żądza zemsty doprowadza do ruiny kolejne dzielnice Detroit, a epicka bitwa znajduje finał na terenie budowy nowego wieżowca.
Choć scenariusz Millera zawiera niewyobrażalną ilość przemocy, której nawet kategoria „R” nie byłaby w stanie sprostać, bardzo pesymistyczny obraz przyszłości, totalny brak wiary w ludzkość i, mimo wszystko, kilka fabularnych głupotek – to o wiele lepiej koresponduje z filmem Verhoevena. Przede wszystkim rozwija postać RoboCopa, większy nacisk kładąc na wewnętrzny konflikt człowieka z maszyną oraz uczuć i intuicji z narzuconymi dyrektywami. Nie jest to przyjazny policjant z sąsiedztwa rzucający zabawnymi onelinerami, a bezwzględny cyborg, który służy społeczeństwu, chroni niewinnych i stoi na straży prawa. I co najważniejsze, Miller funduje mu niezwykle godne zakończenie, które zdaje się Christopher Nolan zapożyczył do swojego „Mrocznego Rycerza”. RoboCop po ostatecznej bitwie z Love, nieskrępowany już żadnymi dyrektywami, udaje się na dobrowolne wygnanie i jako istota z wolną wolą staje po stronie mieszkańców Detroit, którym wciąż zagraża OCP.
Ostatni bastion
Scenariusz Millera do części trzeciej, jak się okazuje, został poszatkowany jeszcze bardziej niż do części drugiej. Z oryginalnego skryptu pozostało jedynie kilka mniej kluczowych scen, do których taśmą klejącą doczepiono sporo wątków ze scenariusza „dwójki” i odpowiednio przerobiono pod kategorię wiekową „PG13”. Dobitnie udowadnia to mini-seria „RoboCop: Last Stand” z rysunkami Korkuta Oztekina, która wiernie przenosi wizję autora na karty komiksu wydawanego przez BOOM! Studios w latach 2013-2014.
„Last Stand” bezpośrednio kontynuuje wątki z pierwszego scenariusza Millera. OmniCorp – teraz już własność japońskiego Kanemitsu – zastępuje „funkcjonariuszy” Rehabu własnymi siłami zbrojnymi zwanymi OCP Delta, których celem jest wysiedlenie mieszkańców Cadillac Heights. Na ich drodze staje wyzwolony RoboCop, który zyskał status zbiega i niebezpiecznego przestępcy, przeciwko któremu toczy się ostra antykampania telewizyjna. W szeregi OCP powraca Juliette Faxx (Miller chcąc przypucować się producentom zapożyczył ją z filmowego „RoboCopa 2”), która staje się twarzą kliniki Attitude Adjustments prostującej niewłaściwe postawy obywatelskie. Tym razem jej zadaniem jest rozgryźć psychikę Murphy’ego i ostatecznie go wyeliminować. Jednak liczne niepowodzenia w tym temacie doprowadzają do sprowadzenia z Japonii robota, Otomo (ukłon Millera zarówno w stronę „Terminatora” jak i Katsuhiro Otomo, twórcy „Akiry”), który dość skutecznie tropi swój cel.
Po raz wtóry Miller serwuje bardzo brutalny epizod podszyty sarkastycznym komentarzem dotyczącym mediów, polityki, korporacji i upadku społeczeństwa. Snuje też luźne teorie na temat rozwoju sztucznej inteligencji w maszynie, konsekwencji łączenia hardware’u z ludzkimi elementami, a także możliwości pozyskiwania podzespołów za pomocą drukarek 3D (co jak się okazuje po ponad dwudziestu latach, zaczęło być modnym procederem). Dyskretnie też przelewa swoją miłość do japońskiej kultury. Opowiada historię w sposób bardziej konsekwentny i przemyślany, zwiastując wręcz ostateczny los RoboCopa jako postaci. Ciekawym wątkiem jest podstępne podrzucenie tytułowemu bohaterowi kukułczego jaja w postaci bezimiennej dziewczynki z misiem, która również okazuje się własnością Kanemitsu. Identyczny zabieg wykorzystano dwa lata później w „Screamers” Christiana Duguay’a z, nomen omen, Peterem Wellerem w roli głównej. Próżno w „Last Stand” szukać ruchu oporu z czarnoskórą Berthą na czele, który został zastąpiony zwykłymi mieszkańcami uzbrojonymi jedynie w deski, rury i worki ze śmieciami, a także nieletniej, acz uzdolnionej hakerki Nikko (swoją drogą ciekawe, że producenci filmowi tak bardzo optowali za wprowadzaniem do serii bohaterów dziecięcych), którą zluzowała równie genialna co piękna programistka i inżynier, Marie Lacasse.
Wszystkie wątki wprowadzone przez Millera w ogólnym rozrachunku stają się bardziej wiarygodne i dopasowane do mitologii stworzonej przez Verhoevena i Neumiera. Scenarzysta za cel postawił sobie stworzenie jednolitej i spójnej wizji pesymistycznej przyszłości, która na długo mogłaby zapaść w pamięć, gdyby nie fatalna ingerencja decydentów wytwórni. Filmowy „RoboCop” oraz jego komiksowe kontynuacje będące wiernymi przekładami oryginalnych skryptów, jako całość stanowią jedną z najoryginalniejszych kreacji fantastyki bliskiego zasięgu, w której to maszyna okazuje się być ostatnim bastionem człowieczeństwa w bezdusznym świecie rządzonym przez korporacje. I również jako całość, w świetle bieżących wydarzeń społeczno-politycznych, tylko zyskuje na aktualności. Komiksowe adaptacje to także sposób Millera na pozbycie się niesmaku jaki pozostał po przygodzie z Hollywood, oraz wybielenie swojej osoby w oczach nieukontentowanych fanów przygód Murphy’ego.
Powrót do przyszłości
Scenariusz do „RoboCopa 3” nie był jednak ostatnią przygodą Franka Millera z tym bohaterem. Jeszcze w trakcie kręcenia zdjęć do filmu zaproponowano mu stworzenie crossovera, który konfrontowałby gliniarza z Detroit z elektronicznym mordercą z przyszłości, Terminatorem. Jako, że licencja do obu postaci należała wówczas do Dark Horse, nie było żadnych przeciwwskazań aby ów pomysł przekształcić w pełnoprawny komiks. Scenarzysta zapytany w wywiadzie dla magazynu Comics Scene dlaczego podjął się opowiedzenia tej historii, odpowiada: Ponieważ materiałem źródłowym obu postaci były filmy, które naprawdę kocham. Pomyślałem, że to będzie ekscytujące. Pierwszym krokiem było wymyślenie sposobu, dzięki któremu dojdzie do ich spotkania, a nie będzie ono wyglądało na wymuszone. Łączenie mitologii w moim mniemaniu nie mogło wyglądać zbyt prosto, w stylu: Sarah Connor ucieka przed Terminatorem ulicami Detroit i nagle napotyka RoboCopa. Musiał być jakiś związek między nimi, a takim związkiem łączącym obu bohaterów jest sztuczna inteligencja. Jedną z rzeczy, którą starałem się umieścić w swoich scenariuszach do filmowych „RoboCopów”, było to, że był on postacią jedyną w swoim rodzaju, posiadającą ludzki mózg sprzężony ze sztucznymi zmysłami. Potem pojawił się pomysł, że cokolwiek było unikalnego w jego umyśle, było iskrą która pozwoliła Skynetowi stać się samoświadomym.
Czteroczęściowa mini-seria „RoboCop vs The Terminator” z rysunkami Waltera Simonsona wystartowała w połowie 1992 r. i wbrew pozorom okazała się całkiem udanym tworem. Bojowniczka ruchu oporu, Flo potwierdza dane nieżyjącego już Johna Connora, jakoby to ludzki umysł był przyczyną stworzenia Terminatorów. Przenosi się więc w przeszłość aby zabić Alexa Murphy’ego jeszcze przed jego przemianą w RoboCopa, lecz przybywa za późno i musi stawić czoła w pełni zcyborgizowanemu glinie. Za pomocą naprędce zbudowanego miotacza plazmy ten wyczyn praktycznie jej się udaje. Jednakże fale zmian zachodzące w strumieniu czasu w porę ostrzegają Skynet, który w ostatniej chwili wysyła roboty na ratunek stwórcy. Udaje im się powstrzymać Flo, jednak Murphy zaczyna dodawać dwa do dwóch, hakuje bazy danych korporacji i pentagonu, a wynik wychodzi tylko jeden – jego osoba stanie się przyczyną zagłady ludzkości. Decyduje się więc na autodestrukcję, jednakże i w tym przypadku Skynet interweniuje odpowiednio wcześniej. I to bardzo skutecznie. Terminatory dekapitują RoboCopa, a jego głowę ukrywają przed zakusami członków ruchu oporu, tym samym Murphy staje się naocznym świadkiem atomowego Armagedonu, dojścia maszyn do władzy i postępującego ludobójstwa. W międzyczasie transferuje swój umysł do sieci, dzięki czemu przez wiele lat ukrywa się przed Skynetem, aż do momentu odnalezienia luki w systemach bezpieczeństwa, które pozwolą mu się wydostać i bezpośrednio stanąć do walki z bezdusznymi oprawcami ludzkości.
Choć komiks nastawiony jest przede wszystkim na akcję, nie brakuje w nim ciekawych momentów, jak chociażby zaprezentowanie wizji, w której ginie ostatni człowiek na Ziemi (dość mocna scena jak na owe czasy), a floty Terminatorów wyruszają w przestrzeń kosmiczną celem ocalenia innych planet przed chorobą jaką jest życie biologiczne; czy też psychiczna przemiana uwięzionego Murphy’ego i jego przemyślenia na temat człowieczeństwa; bądź tragikomiczne sceny z udziałem modeli ED209. Najsłabszym ogniwem opowieści o podróżach w czasie są paradoksy wywoływane tego typu działaniami, jednak Millerowi udało się wyjść z tematu obronną ręką i zgrabnie wytłumaczyć wszystkie następstwa dokonywanych zmian. Tym samym „Robocop vs the Terminator” okazuje się być bardzo udanym crossoverem (porównywalnym z pierwszym spotkaniem komiksowego Aliena i Predatora), co prawda dla mitologii RoboCopa równie dobrze mogącym nie istnieć, jednakże pokazującym kolejne interesujące spojrzenie na postać Alexa Murphy’ego, który po śmierci wciąż jest bardziej człowiekiem niż maszyną.