Trochę znienacka Egmont rozpędził się w wydawaniu kolejnych tytułów w ramach Sandman Uniwersum. “Martwi detektywi” to owoc tych działań, przybliżający nam postacie mocno pobocznych, acz wyjątkowo lubianych bohaterów z głównego cyklu.
Martwych detektywów (w oryginale świetnie brzmiący ‘Dead Boys Detective”) szersza publiczność poznała w tym roku za sprawą serialu Netflixa. Z komiksów, w Polsce znaliśmy ich bodajże jedynie z tomu „Pora mgieł”, w którym Charles i Edwin wystąpili w pojedynczej, zapadającej w pamięć historii. Para młodych bohaterów pojawiła się jeszcze później w różnych konfiguracjach, n.p. we własnej serii pisanej na początku XXI wieku przez samego Eda Brubakera, niestety żadnej z tych opowieści nie zobaczyliśmy po polsku. Dlatego niektórzy czytelnicy mogą obu chłopców nie kojarzyć nawet z pojedynczego epizodu w “Sandmanie”, a co więcej tak się złożyło, że w nowym tomie z ich przygodami pojawiają jeszcze nawiązania do ich różnorodnych perypetii.
Na szczęście nowa, sześciozeszytowa opowieść jest na tyle hermetyczna, że można ją czytać bez tego całego zaplecza, z wyjątkiem rzecz jasna wspomnianego epizodu w “Sandmanie”. A przeczytać “Martwych detektywów” naprawdę warto, ponieważ za scenariusz odpowiada tu jeden z najciekawszych w ostatnich latach autorów, twórca horroru „Infidel” i kryminału noir “Dobry Azjata”, Pornsak Pichetshote. Kto zna te komiksy wie, jak ważne są dla niego obszary wschodnich kultur, które konfrontuje z kulturą anglosaską. I w ‘Martwych detektywach” jest nie inaczej, dostajemy bowiem obok typowych dla młodych bohaterów przygód wgląd w nadnaturalną sferę zwyczajów i tradycji tajskiej społeczności, w tym akurat przypadku zamieszkującej w odległym od Tajwanu Los Angeles.
W Sandman Uniwersum mieliśmy już podobny, fabularny eksperyment – wgląd w kulturę ludów karaibskich w serii “Dom szeptów”. Muszę przyznać, że lektura opowieści ze scenariuszem Nalo Hopkinson była sporym wyzwaniem i nie przebiegła gładko. Inaczej ma się sprawa z “Martwymi detektywami” – to przystępna w formie opowieść w stylu young adult z różnymi dobrodziejstwami tego gatunkowego podejścia, choć dla niektórych czytelników pewnie i z wadami – kogo bowiem drażnią irytujący w swych zachowaniach nastolatkowie, tego ta historia może odrzucić.
O czym jest ta opowieść? Skoro są detektywi, to musi być śledztwo. Charles i Edwin zostają zatrudnieni przez innego (żyjącego) nastolatka do sprawy zaginięcia jego przyjaciółki, młodej dziewczyny tajskiego pochodzenia. Szybko okazuje się, że orientacja na wschodnią kulturę pełną różnych nadprzyrodzonych niespodzianek daje duże możliwości fabularne, które scenarzysta skwapliwie wykorzystuje. A fakt, że w intrygę wplątana jest pamiętna z “Sandmana” czarownica Tesalia (niedawno spotkaliśmy ją również w “Bajaniach”) tylko podnosi stawkę.
Narysowani z cartoonowym zacięciem przez perfekcyjnie panującego nad mimiką bohaterów Jeffa Stokely, “Martwi detektywi” z początku zapowiadają się raczej na niezobowiązującą historię. Dlatego, kiedy ostatecznie okazuje się, że to co tu zaszło może stanowić przełomowe wydarzenie dla całego uniwersum, odczuwamy pod koniec lektury czytelniczą satysfakcję. A jeszcze niedawno wydawało się, że projekt Sandman Uniwersum, po zamknięciu jego głównych serii zejdzie z komiksowej sceny. Cóż, to jeszcze nie koniec – na fanów świata wykreowanego przez Neila Gaimana wciąż czekają nowe opowieści.
Martwi detektywi
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Pornsak Pichetshote. Rysunki; Jeff Stokely i inni. Tłumaczenie: Paulina Braiter. Egmont 2024