Gorący temat

The Covenant – oblicza wojny [recenzja]


Warning: A non-numeric value encountered in /home/platne/serwer269681/public_html/badloopus.pl/wp-content/plugins/taqyeem/taqyeem.php on line 613

Warning: A non-numeric value encountered in /home/platne/serwer269681/public_html/badloopus.pl/wp-content/plugins/taqyeem/taqyeem.php on line 616

Wojna w Afganistanie wywołuje i jeszcze długo wywoływać będzie szereg skrajnych emocji związanych z wieloma jej dyskusyjnymi implikacjami zarówno w skali globalnej, jak tej mniejszej, skoncentrowanej na poziomie konkretnych regionów. Owe kontrowersje siłą rzeczy zwróciły uwagę twórców filmowych – także tych, którzy w swych produkcjach usiłują zawrzeć ważki przekaz.

Jednym z tych którzy z podobnym nastawieniem do swego filmu próbowali podejść jest Guy Ritchie. Brytyjczyk, znany przede wszystkim z wyrazistego, quasi komediowego stylu i ciętych dialogów jakimi odznaczały się jego filmy akcji pokroju „Rock’n’Rolli” czy niedawnej „Gry fortuny”, tym razem uderza w zgoła poważniejszą, choć niekoniecznie znaną z pierwszych stron gazet tematykę. „The Covenant” podejmuje wątek wydarzeń jakie stały się udziałem współpracujących z zachodem afgańskich tłumaczy po tym gdy wycofanie się wojsk Koalicji sprawiło, że ponownie przejmujący rządy w kraju Talibowie obrali ich za cel swej zemsty.

Wbrew temu co można byłoby oczekiwać, film Ritchiego to jednak nie tyle detaliczna analiza sytuacji, jej przyczyn i potencjalnych skutków, a zainspirowana dramatem setek ludzi, indywidualna historia. W myśl takiego konceptu więc, „The Covenant” początkowo skupia się na odmalowaniu relacji między żołnierzem Amerykańskiej armii, Johnem Kinleyem (Jake Gyllenhaal) i wspomagającym jego jednostkę Ahmedem Abdullahem (Dar Salim), afgańskim interpretatorem. To co zaczyna się bowiem od początkowej nieufności, stopniowo przeradzać się będzie w przyjaźń na śmierć i życie – taką dla której mężczyźni gotowi będą zaryzykować wędrówkę przez ogarnięty wojną kraj, by spróbować znaleźć ratunek dla kolegi z oddziału.

Mimo niezwykle ważnego wątku jaki podejmuje, „The Covenant” pod wieloma względami jest wojennym dramatem na wskroś standardowym – takim który odhacza właściwie wszystkie co ważniejsze punkty na gatunkowej mapie. Pierwszy plan zajmie tu wykuwanie w ogniu walki wzajemnych więzi, które w dalszej części filmu posłużą za katalizator podejmowanych przez bohaterów decyzji. Nie zabraknie w tym wszystkim aktów bezinteresownej odwagi, szczypty powojennej traumy i nieczułej na ludzkie uczucia, przytłoczonej tonami formalnych wniosków administracji. Wszystko to w założeniu ma prowadzić odbiorcę jak po sznurku do emocjonalnej kulminacji… tyle, że Guy Ritchie nie do końca potrafi sobie w tym aspekcie poradzić.

Problemy zaczynają się tu w zasadzie już na etapie szkicowania charakterów postaci – gdzie scenariusz z minuty na minutę, coraz to grubszą krechą oddziela tych bohaterów na których ostatecznie się skupi i tych, którzy na pewnym etapie podróży zostaną poświęceni. Pal licho gdyby jednocześnie zyskiwała na tym psychologia najważniejszych dla widowiska protagonistów, ale ci prowadzeni są tak, by uświadomić widzowi ponad wszelką wątpliwość dlaczego ten nie tyle powinien, ale wręcz musi im kibicować. Trudno uciec też od pewnego niesmaku, wywoływanego przez dojmujące wrażenie, że cała opowieść jest próbą podbudowania narodowego ducha wyobrażeniem o tym jak powinno być, niż historią która w jakikolwiek sposób oddaje sprawiedliwość drażliwemu tematowi. Mnogość uproszczeń i łopatologicznych emocjonalnie chwytów irytuje tu więc tym bardziej, że „The Covenant” zbudowany został na fundamentach, dzięki którym powinien zwyczajnie bronić się sam.

Zaledwie przeciętnie wypada też podstawowy komponent kina wojennego, czyli sekwencje starć. Choć braku akcji filmowi Ritchiego zarzucić nie sposób, same potyczki poprzecinane są mnóstwem nie zawsze dobrze zmontowanych ze sobą cięć, co w efekcie wyraźnie wpływa na poczucie realizmu i dramaturgii sytuacji. Choć ostatecznie realizacyjnie całość utrzymuje się w gatunkowej średniej, trudno mówić tu o momentach w których inscenizacyjna maestria nadrabiałaby scenariuszowe niedociągnięcia.

Ostatecznie więc nowy film Guya Ritchiego to jednak spore rozczarowanie na polu rozpracowania niezwykle istotnego i częstokroć pomijanego w publicznej debacie wątku. Zamiast laurki dla rzeczy które się nie wydarzyły, z tego nie tylko powinno, ale wręcz należało wycisnąć film stający oficjelom ością w gardle. Jedna plansza z podsumowaniem rzeczywistego stanu rzeczy w napisach końcowych sprawy nie ma prawa załatwić.

Foto © Fresco Film Services, STX Films, Toff Guy Films

The Covenant

Nasza ocena: - 55%

55%

Reżyseria: Guy Ritchie. Obsada: Jake Gyllenhaal, Dar Salim, Antony Starr i inni. USA, 2023.

User Rating: 4 ( 1 votes)

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Martwe zło: Przebudzenie – jeśli wracać, to właśnie w taki sposób [recenzja]

Przeszło dekadę miłośnicy wykreowanej przez Sama Raimiego marki musieli czekać, by demoniczne moce znów objawiły …

Leave a Reply