Lektura “Supermana: Roku Pierwszego” to jedno z najbardziej przykrych, czytelniczych doświadczeń dla fana komiksu. Żal, bo przecież scenariusz wyszedł spod rąk komiksowej legendy, czyli samego Franka Millera.
Drugi w twórczym tandemie jest John Romita jr, rysownik o dość kontrowersyjnym stylu, który jednak sprawdził się choćby w takim tytule jak “Kick-Ass”. Jednak w albumie o Supermanie coś dziwnego stało się z techniką Romity, kreska została wygładzona, ludzkie sylwetki w jakiś odstręczający sposób zdeformowane, a nałożenie kolorów spowodowało, że i postacie, i przedstawiona historia wyglądają nienaturalnie, wręcz dziwacznie. I takie właśnie określenie najlepiej pasuje do tego albumu. “Superman: Rok Pierwszy” jest dziwaczny do tego stopnia, że Grant Morrison mógłby popaść w kompleksy. Tyle, że twórcom raczej nie zależało na osiągnięciu właśnie takiego efektu.
Fani komiksu z twórczością Franka Millera mieli już problem od wielu lat. Kiedyś komiksowy innowator, w którymś momencie stracił artystyczne wyczucie, a jego kolejne twory, tak na poziomie scenariusza i rysunków począwszy gdzieś od “Mroczny Rycerz Kontratakuje” budziły mieszane uczucie, balansując na granicy śmieszności. “Superman: Rok Pierwszy” wydaje się być tej tendencji apogeum i choć Miller odpowiada tu tylko za scenariusz, to graficzne wyczyny Romity idą ze słowem pisanym łeb w łeb.
Komiks, nie wiedzieć czemu określany w tytule jako rok pierwszy składa się z trzech długich aktów pokazujących życiową drogę bohatera DC od narodzin i podróży na Ziemię z Kryptona, do momentu przybrania podwójnej tożsamości i poznania największego przeciwnika i swych najważniejszych sojuszników. Po raz kolejny widzimy, jak trudną w eksploatacji postacią jest Superman, kryształowy od samego początku, skazany na to, by być największym ziemskim superbohaterem Czytamy o jego młodzieńczych latach w Smalville, potem – chyba najbardziej niespodziewanie – o służbie wojskowej i podwodnych przygodach z syrenami, by wreszcie przenieść się do Metropolis i zawitać do redakcji Daily Planet. Najwięcej fabularnych niespodzianek przynosi zatem środkowy akt z Supermanem jako rekrutem i admiratorem syreny Lori, córki Posejdona, niechętnie patrzącego na rodzące się między Supermanem a Lori uczucie. A skoro już jesteśmy przy związkach, to potraktowane są one w tej historii w zadziwiający sposób. Obok Lori mamy wcześniej Lanę Lang i później Lois Lane i przy każdej z kolejnych pań Superman zachowuje się tak, jakby nie pamiętał o swoim związku z poprzednią z nich, co tylko potęguje dziwaczność wymyślonej przez Millera historii.
Aby jednak zrozumieć w pełni, jak “creepy” jest millerowy “Superman: Rok Pierwszy”, trzeba go po prostu przeczytać. Narracja Millera, która prawdopodobnie miała pozorować formę przypowieści, z biegiem lektury staje się nie do zniesienia, pełna niepotrzebnych powtórzeń i drażniących patosem monologów wewnętrznych superbohatera i im bliżej końca, tym trudniej jest przez tę fabułę przejść. Paradoksalnie, końcowy efekt jest taki, że mamy wrażenie iż dostaliśmy do rąk rodzaj sekretnego originu Supermana, pokazującego nam prawdziwe oblicze kosmity ukrytego za maską człowieka, który wie, że od ludzi jest lepszy, ale własną postawą chce oszukać swą naturę. Cóż, Frank Miller chyba nie spodziewał się takiej interpretacji, ale sam sprawił, że tę historię można właśnie odczytać w ten sposób, zapewne wbrew intencjom twórcy. I choć z takiej perspektywy komiks wreszcie zaczyna wydawać się interesujący, to nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z artystyczną porażką o skali rzadko spotykanej w tej branży. Na szczęście pozostają na odtrutkę inne originy Millera: “Batman: Rok Pierwszy” czy “Daredevil: Człowiek nieznający strachu”, do których zawsze możemy wrócić, by przypomnieć sobie jak znakomitym twórcą potrafił być ten legendarny artysta.
Superman: Rok Pierwszy
Nasza ocena: - 30%
30%
Scenariusz: Frank Miller. Rysunki: John Romita Jr. Egmont 2020.