Jeśli ktoś taki, jak będący żywą legendą Hollywood Phil Tippett poświęca 30 lat na w pełni autorski projekt, może oznaczać to co najmniej dwie rzeczy: że mamy do czynienia z owocem miłości do swej zawodowej pasji, oraz po drugie, że należy spodziewać się czegoś wykraczającego poza standard. I dokładnie tak można przedstawić dokonanie mistrza efektów specjalnych, zatytułowane „Szalony Bóg”.
Bez większej przesady można stwierdzić, że z twórczością Phila Tippetta zetknęła się większość, jeśli nie wszyscy miłośnicy współczesnego kina. Dinozaury z „Parku Jurajskiego”, gigantyczne robale z „Żołnierzy kosmosu” czy budzący grozę ED 209 z „Robocopa” to tylko drobna część ogromnego portfolia kreacji powołanych do życia dzięki wyobraźni Amerykanina, po wielokroć stanowiących elementy dla danych filmów tak charakterystyczne, że w dużej mierze decydujące o ich jakości.
Z „Szalonym Bogiem” sprawa nie była aż tak oczywista, już tylko z racji niezależnego rodowodu produkcji. Pierwsze przymiarki do własnego filmu i niejako „projektu na boku” Tippett robił już w trakcie zatrudnienia przy „Robocopie 2”, ale ze względu na jego przybierającą rozmiarów skalę, ostatecznie nie zdołał zatrzymać współpracowników i prace zostały wstrzymane. W takiej decyzji Tippetta utwierdził gwałtowny rozwój CGI w latach 90’ i „Szalony Bóg” zapewne utknąłby w twórczym limbo na dobre, gdyby nie zachęta ze strony kolegów po fachu, przeszło dwie dekady później. Tippett nie zamierzał jednak szukać jakiejkolwiek pomocy u wielkich studiów – zamiast tego przeprowadził kampanię na Kickstarterze i zgromadził ekipę kilkunastu pasjonatów którzy weekendami, scena po scenie realizowali autorską wizję. „Szalony Bóg” ostatecznie zadebiutował na 74-tym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno w 2021 roku, niespełna dwanaście miesięcy później trafił do szerokiej dystrybucji za sprawą specjalizującej się w produkcjach z zakresu kina grozy platformy Shudder, a rodzimi widzowie do piekielnych czeluści mieli możliwość wybrania się podczas lipcowego festiwalu Animator w Poznaniu.
I trzeba przyznać, że doświadczenie było to niewątpliwie trudne do wymazania z pamięci – już pierwsze minuty spędzone z filmem Phila Tippetta uświadamiają, że piekło miejsce to dla jego wizji bardziej niż odpowiednie. „Szalony Bóg” to fabularnie prawdziwa jazda bez trzymanki, niejednokrotnie uginająca się pod ciężarem metafor, ale w wielu aspektach boleśnie wręcz dosłowna. W łączącej elementy cielesnego horroru, science fiction i postapokalipsy historii trafiamy do zniszczonego nieustannym konfliktem, wypełnionego silniejszymi żerującymi na słabszych i przeżartego rozkładem świata, by towarzyszyć uzbrojonemu w maskę przeciwgazową i walizkę z bombą zegarową wewnątrz jegomościowi określanemu jak The Assassin. Nasz bohater musi przedostać się za linię frontu i w głąb rzeczywistości dla której nie ma już ratunku – by tam być, może zakończyć kaźń umierającego świata raz na zawsze. Nie wie jednak, że jest jedynie trybikiem wielkiej machiny i nieustannie powtarzającego się cyklu zniszczenia, śmierci i cierpienia, a jego misji podejmowało się nieskończenie wielu jemu podobnych.
„Szalony Bóg” to jeden z tych obrazów których dowolność interpretacyjna jest niejako wpisana w ramy procesu tworzenia. Lata prac nad filmem i doświadczeń zebranych przez Tippetta, przelanych w jego osobisty projekt spowodowały, że miast fabuły sensu stricte, „Szalony Bóg” prezentuje raczej ciąg alegorii i jest czymś na wzór strumienia świadomości twórcy. Obok stanowiącej (do pewnego momentu) rdzeń historii wędrówki bohatera, Tippett skupia się przede wszystkim na odmalowaniu świata przedstawionego. A ten to prawdziwie dantejskie piekło na ziemi: podczas gdy na powierzchni trwa nieustanna wymiana ognia, czające się w podziemiach plugastwo pożera bezbronne ofiary, a w zdezelowanych budynkach przeprowadzane są wiwisekcje na żywych królikach doświadczalnych, przy udziale spragnionej krwi publiki. W „Szalonym Bogu” nie ma miejsca nawet na najmniejszy promyk nadziei, a jakiekolwiek wołanie o pomoc ginie w huku gigantycznej maszynerii napędzanej siłą roboczą, traktowaną z szacunkiem równym robactwu. Wytrzymałość widza jest tu testowana na wiele sposobów, od bezpardonowej brutalności, po prawdziwie nihilistyczny morał wieńczący opowieść.
„Szalony Bóg” to jednak oprócz wymierzającej widzowi prawego sierpowego budowie świata przedstawionego, przede wszystkim mistrzostwo w realizacji. Już sam fakt, że całość animacji (pomijając pojedyncze momenty z żywymi aktorami) jest zrealizowana tu techniką poklatkową robi potężne wrażenie, ale tym co naprawdę decyduje o jakości wizji Tippetta jest jednocześnie jej niezwykły rozmach, który nie poświęca przy tym dbałości o najmniejsze detale. Wszędobylski brud, rdzę i rozpad czuje się tu własnymi zmysłami, a wrażenie uczestniczenia w całkowitym chaosie jeszcze pogłębia psychodeliczna ścieżka dźwiękowa Dana Woola.
Ostatecznie więc seans „Szalonego Boga” to doświadczenie z pogranicza udziału w surrealistycznym, postindustrialnym koszmarze, stojącym na pograniczu różnych obszarów fantastyki. Niezwykle osobiste dzieło Phila Tippetta dla wielu widzów może okazać się przeżyciem wręcz wyczerpującym w swej nieustannej kakofonii zniszczenia, ale nawet oni docenią jakość przekucia wizji w spójną we własnych ramach całość. Czy możemy zatem mówić o tym, że mamy do czynienia z magnum opus twórczości Phila Tippetta? Moim zdaniem, zdecydowanie tak.
Foto © Shudder
Szalony Bóg
Nasza ocena: - 80%
80%
Reżyseria: Phil Tippett. Obsada: Alex Cox, Satish Ratakonda, Niketa Roman i inni. USA, 2021.