Gorący temat

Otchłań – ciekawostka dla fanów „Obcego” i „Coś” [recenzja]

Aura tajemniczości towarzysząca niektórym projektom, bądź wydarzeniom nieodłącznie związanym z ZSRR to idealna pożywka dla porządnych fantastycznonaukowych dreszczowców. Film Arsenya Syuhina z jednej z takich obiegowych legend korzysta niezwykle chętnie.

Tym razem jednak zamiast oklepanego w popkulturze mitu na temat wydarzeń na Przełęczy Diatłowa, na pierwszym planie mamy najgłębszy odwiert świata opatrzony nazwą SG-3 i rzekome dramatyczne wydarzenia związane z nim w 1984 roku. Oprócz osadzenia akcji w miejscu które naprawdę istnieje – pomijając rzecz jasna wszelkie wyolbrzymienia spinające pomysł w całość – nie ma co się jednak oszukiwać: „Otchłań” wyjadaczy gatunku niczym nie będzie w stanie zaskoczyć. Położona kilkanaście kilometrów pod ziemią placówka badawcza, nagła utrata kontaktu, grupa żołnierzy i naukowców wysłana w celu zbadania sprawy – nic dziwnego że już wkrótce okaże się, że nasi bohaterowie będą zmuszeni toczyć dramatyczną walkę o przetrwanie.

„Otchłań” to  właśnie taki film w którym nieustannie wybrzmiewają echa wcześniejszych dokonań w gatunku. A to obleśne, animatroniczne transformacje  rodem z Carpenterowego „Cosia”, a to niepokojące wizje, dobiegające z głębiej położonych poziomów stacji potępieńcze jęki i sugestie jakoby Rosjanie dowiercili do samego piekła, przywodzące na myśl z miejsca „Ukryty wymiar”, czy wreszcie sam projekt kreatury, wyglądający niczym kopia organizmu z krótkometrażowego „Zygote” Neilla Blomkampa. Tego typu odniesień, inspiracji i wspólnych idei jest tu co nie miara, co jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa, okazuje się obosieczną bronią. O ile bowiem bardziej wyrozumiali fani tematyki potraktują to jako smaczek i okazję do wypatrywania klasycznych elementów wpisanych w gatunkowe ramy, cała reszta będzie miała zupełnie słuszną podstawę do zarzucania filmowi wtórności.

Oczywiście, są też pewne wątki, które „ Otchłań” rozgrywa po swojemu. Na plus można policzyć mu choćby to, że nie próbuje być na wskroś amerykański, a swój narodowy rodowód akcentuje próbą naszkicowania politycznych zależności i napięć w rozpadającym się ZSRR. Trudno spodziewać się, by tego typu elementy wpływały na całość wrażeń w znaczący sposób, ale przynajmniej stawiają na filmie autorski stempel – z zachodnim kinem grozy ostatnich lat, raczej go nie pomylicie. Lepiej od konkurencji zza wielkiej wody, „Otchłań” rozgrywa też budowanie klimatu – ponura ścieżka dźwiękowa, udana, bo utrzymana w stylu retro i nieprzesadzona scenografia czy stosunkowo długa ekspozycja świata przedstawionego składają się na dość ponurą, a już z całą pewnością śmiertelnie poważną atmosferę jaka będzie nam towarzyszyć w trakcie seansu. Tej udaje się nie pogrzebać też lawinami idiotycznych decyzji podejmowanych przez bohaterów – na tle współczesnej konkurencji, ilość wątpliwych zachowań jest w zasadzie marginalna.

Dobre wrażenie nieco blednie jednak w drugiej połowie filmu, kiedy „Otchłań” postanawia przejść do intensywnej akcji. Dający się wtedy we znaki brak reżyserskiego doświadczenia Syuhina i kroczący za nim chaotyczny montaż to jedno, ale jeszcze większą dezorientację wywołuje fabuła sama w sobie. Przy tak prostej historii nie powinno być w ogóle mowy o tym, by tracić z oczu związek przyczynowo-skutkowy, ale w „Otchłani” taka sztuka mimo wszystko się twórcom udaje i jedynie od dobrych chęci widza zależy, czy będzie próbował na własną rękę wyprostować sobie to co gmatwa niepotrzebnie scenariusz. I tak, ostatecznie wszystko to co dzieje się w filmie Syuhina ma w ramach przedstawianej nam filmowej rzeczywistości sens – szkoda jedynie, że by go odnaleźć, trzeba zdać egzamin z testu na wytrwałość.

Nie wszystkim przypadnie też do gustu fakt, że twórcy najwyraźniej wiązali nadzieje z rynkiem zachodnim i w związku z tym film nagrali niemal w całości w języku angielskim. To dziwna decyzja, która w kilku miejscach odbija się czkawką na samej w sobie przyzwoitej grze aktorskiej i co za tym idzie, również dramaturgii widowiska – innymi słowy czuć, że nie jest to natywny język aktorów, a niektórym partiom dialogowym brakuje emocji, bądź przeciwnie, są one wypowiadane z przesadną egzaltacją. Znacznie lepszym i pomysłem byłby zwyczajowy angielski dubbing jaki mieliśmy choćby w przypadku innego wschodniego blockbustera, „Comy” z 2019 roku.

Choć  za sprawą wspomnianych niedociągnięć i gatunkowej przynależności, która od dekad nie bryluje na salonach mam nieodparte wrażenie, że szanse na to, by „Otchłań” stała się czymś więcej, niż jedynie ciekawostką dla fanów tematyki są raczej niewielkie i tak nadal potrafi obronić się choćby samą wartością realizacyjną i niezłym klimatem. Jeśli więc potraficie więc przymknąć oko pewne mankamenty, a na głupoty „Prometeusza” czy Netfliksowych podchodów w rodzaju „Another Life” reagujecie czkawką, powinniście się na niej co najmniej nieźle bawić.

Foto © Shudder

Otchłań

Nasza ocena: - 65%

65%

Reżyseria: Arseny Syuhin. Obsada: Milena Radulovic, Maksim Radugin, Nikita Dyuvbanov i inni. Rosja, 2020.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply