Gorący temat

Tomasz Duszyński – ten obraz dawnej Warszawy jako spokojnej i sielankowej jest błędny [wywiad]

Z Tomaszem Duszyńskim, autorem m.in. takich powieści jak „Człowiek z celuloidu”, czy zbioru opowiadań „Łapacz snów” rozmawiamy o dawnej Warszawie, o tym, którą ze swoich książek najbardziej ceni i o kondycji dzisiejszej sztuki. 

 

Gdyby ktoś dał ci szansę, by przenieść się w czasie, to wybrałbyś Kłodzko z czasów serii „Glatz”, czy jednak stolicę z okresu „Fenomenu z Warszawy?

Najchętniej cofnąłbym się rok wstecz, żeby odnaleźć swoje ulubione okulary przeciwsłoneczne, które zagubiłem, a które bardzo lubiłem… a poważniej, chyba jednak Warszawę.

Dlaczego?

Jest tego wiele przyczyn. W Glatz musiałbym się porozumiewać po niemiecku, co pewnie nie byłoby dla mnie łatwe i czułbym się tam jednak obco. Po drugie, Glatz nie zmieniło się tak mocno przez ostatni wiek. Warszawa lat 30. praktycznie już nie istnieje, dzisiejsza stolica jest zupełnie innym miastem. Chciałbym więc zobaczyć najbardziej tę Warszawę, która znam tylko z książek, pocztówek i filmów.

Foto: Monika Łukasik-Duszyńska

Piszesz retro kryminały, bo przeszłość, miniony czas wydaje się być atrakcyjniejszy?

Atrakcyjność nie ma tu znaczenia. Pojawia się za to pomysł, który jest dla mnie ważny. Nie daje mi spokoju i muszę go przelać na papier. Gdyby to był pomysł na ksiażkę o afrykańskich plemionach, pewnie pisałbym o nich. Trudno mi powiedzieć, skąd biorą się pomysły. Może jednak ma na to wpływ moje zainteresowanie historią i to, że lubię maista, o których piszę?

A poza Kłodzkiem i Warszawą jest inne miejsce / miasto, o którym planujesz napisać w konwencji retro? Może któryś z Twoich bohaterów wybierze się na „gościnne występy”?

Tak się stanie, mam nadzieję już niedługo. Strzelin, czyli dawny Strehlen, który jest moim rodzinnym miastem pojawiał się już w cyklu Glatz. Niedługo odegra większą rolę w kryminale retro, podobnie jak… Bytom.

W „Człowieku z celuloidu” znaczącą rolę odgrywają początki polskiej kinematografii. Dużo obejrzałeś filmów z tamtych czasów, w ramach przygotowań? A może po prostu lubisz też retro kino?

Lubię kino tamtego okresu. Jako dziecko oglądałem cykl w Starym kinie u moich dziadków w Kłodzku. Pamiętam filmy, aktorów. Zapewne miało to znaczenie dla napisanego przeze mnie kryminału „Człowiek z celuloidu” i zbrodni w świecie filmu lat 30.

Sprawdź, gdzie kupić:

Ówczesnych artystów możemy porównać do współczesnych celebrytrów? Powieściowy portret Eugeniusza Bodo stawia go w dośc dwuznacznym świetle. Jako próżnego amanta…

Jak najbardziej można porównać aktorów tamtego okresu do dzisiejszych celebrytów. Aferki, afery, miłosne zawody, ciemne sprawki, chęć zabłyśnięcia, przebywania w świetle reflektorów to cechy ludzkiej natury, niezależnej od czasów. Eugeniusz Bodo skrywał wiele tajemnic. Spowodował wypadek samochodowy, w którym zginął jego przyjaciel, a romanse, w które się angażował pokazywały także jego mniej przyjemne oblicze.

Dawna Warszawa zdaje się być miejscem do życia o wiele przyjemniejszym, niż ta współczesna. Jest spokojniejsza, mniej zapracowana, dająca więcej chwil wytchnienia. Oraz czasu i chęci, by się społeczeństwo mogło ukulturalniać. Czy to w teatrze, czy w kinie. Uważasz, że współczesne tempo życia szkodzi odbiorowi sztuki?

Po pierwsze ten obraz dawnej Warszawy jako spokojnej i sielankowej jest błędny. To miasto, w którym rozpanoszyły się gangi, kwitł hazard i prostytucja, także nieletnich. To stolica, w której pełno było finansowych afer, a policja często współpracowała z bandytami. Mamy inne czasy, co innego przyciąga naszą uwagę i powoduje, że potrzebujemy innego wytchnienia. Dziś nawet gry komputerowe mogą być formą sztuki i rozrywki, która zastępuje te wrażenia, których dostarczał choćby warszawski teatrzyk rewiowy.

Współcześnie mamy gros sztuki i popkultury dosłownie na wyciągnięcie ręki. Ale korzystamy z tego rzadko. Mam wrażenie, że niechętnie, wybierając marne odpryski sztuki, ocierające się często o kicz i grafomanię. Co z nami, ze społeczeństwem, się dzieje? Co się dzieje ze sztuką?

Nie mam takiego odczucia. Patrzę na to inaczej. Zgodzę się jednak, że jesteśmy zalewani twórczością osób, próbujących swoich sił w różnych dziedzinach sztuki. Social media ułatwiają dotarcie ze swoimi pracami do każdego, w każdym zakątku globu. Po prostu w tym zalewie informacji i przekazu trudniej wybrać rzeczy wartościowe. Nie znaczy to jednak, że ich nie ma.

Stawiam ocenę polskiemu społeczeństwu surową – mam tego świadomość. Ale patrząc na listy bestsellerów, czy hitów kinowych, trudno oprzeć się wrażeniu, że towarzyszy nam na co dzień bylejakość. I że nam z tym dobrze… Na jednym z portali opinii co rusz pojawiają się niskie noty, bo „autor/ka używa zbyt trudnych wyrazów”…

W tym wypadku mówisz o odbiorcach kultury, którzy wyrażają swoją opinię na temat pracy innych. To kolejny przykład zmian i rozwoju mediów oraz wynikającej z nich łatwości przekazywania informacji. Każdy ma taką możliwość i do tego prawo. Kiedyś recenzje mogliśmy przeczytać najczęściej w prasie, pisały je osoby, które uznawano za przygotowane do tego merytorycznie. Dziś każdy uważa się za recenzenta i nie bierze odpowiedzialności za swoje słowa. Poziom edukacji odbiorców, zrozumienia tekstów jest już inną sprawą.

A czy kryminał, jako gatunek, może zaoferować jeszcze coś świeżego? Oryginalnego? Jeszcze nie zaczął zjadać swojego ogona?

Kryminał ma się dobrze od bardzo dawna. Coraz częściej jednak czytamy historie do siebie bardzo podobne. Trudno jest wymyśleć coś oryginalnego i świeżego, ale myślę, że przed kryminałem jest jeszcze sporo możliwości.

Kres popularności kryminału przemija? Ostatnie lata to (znaczący) wzrost sprzedażowy literatury spod znaku young adult. Czas na przetasowanie na szczytach rankingów sprzedażowych? I w hierarchii literackich zainteresowań?

To akurat dobry trend. Osoby w wieku young adult czytają coraz więcej, mam nadzieję, że wciąż będą czytać w kolejnych latach życia. Jestem pewny, że zaczną wtedy poszukiwać „dorosłej” literatury. To chyba wróży dobrze czytelnictwu i takim gatunkom jak kryminał.

Ciebie też kusi literatura młodzieżowa, o czym wspominałeś w naszej poprzedniej rozmowie. Są już jakieś konkretniejsze plany w tym zakresie?

Tak. Nie mogę zdradzić szczegółów. Powieść, która prawdopodobnie rozpocznie nowy cykl jest właśnie na ukończeniu.

A co w takim razie z kryminałem? Nie powiedziałeś jeszcze ostatniego słowa?

We wrześniu, w wydawnictwie Skarpa Warszawska, pojawi się premiera powieści „Małomiasteczkowy”. To kryminał, który rozgrywa się na Dolnym Śląsku, w Strzelinie i Wiązowie. Zbrodnia sprzed lat, która wstrząsnęła małym miastem znów rozpala umysły mieszkańców. Czytelnicy będą odkrywać kto za nią stoi.

W poprzednim wywiadzie wspomniałeś, że – oprócz pisania – twoją największą pasją są podróże. A niedawno zakończyłeś trip przez USA. Podróż życia już za Tobą?

Wciąż przede mną. Każda kolejna jest nowym wyzwaniem. Mam nadzieję, że będzie ich jeszcze sporo.

Kolejny kierunek, jaki obierzesz, to…?

Ponownie Stany Zjednoczone. Nowy Jork, Boston, Filadelfia.

Sprawdź, gdzie kupić:

Amerykańskie wojaże zaowocowały niezwykłym zbiorem „Łapacz snów”. Intrygujące, oscylujące na gatunkowym pograniczu historie osnute wokół podróżnych doświadczeń z amerykańskiej ziemi. Ale to proza zupełnie inna, niż ta, do której czytelników przyzwyczaiłeś. To forma pamiętnika? Okazja, by – w fabularyzowanej formie – zachować wspomnienia?

Przed wyjazdem czułem, że będę chciał zapisać tę podróż w jakiejś formie. Nie wiedziałem, czy będzie to przewodnik, pamiętnik czy coś innego. Już w trakcie podróży wszystko ukształtowało się na tyle, że wiedziałem, że powstaną krótkie opowiadania związane z miejscami, które odwiedziłem, ludźmi, których poznałem, a nawet przedmiotami, które zobaczyłem. Tak powstał zbiór zawierający dwadzieścia trzy opowiadania, w których można znaleźć trochę groteski, absurdu, magicznego realizmu. Jak jednak nie uruchomić pisarskiej wyobraźni, gdy spotka się mężczyznę – syrena, który próbuje utrzymać się na powierzchni wody w zatoce San Francisco.

Masz z tego zbioru opowiadanie ulubione? Przyznam, moim jest chyba nostalgiczne „Dwa świty dla Lorny”. A Twoim?

Lubię wspomniane opowiadanie ze względu na główną bohaterkę, Lornę. Za jej wzór posłużyła właścicielka motelu w Big Water. Tę historię wyczytałem z jej oczu. Moimi ulubionymi są: „Szafa” i „Amerykański sen”.

Jakub Ćwiek w swojej książce „Przez Stany POPświadomości” opisał USA w formie reportażu oczami miłośnika popkultury. A ty nie chciałeś napisać książki reporterskiej? Masz dziennikarskie doświadczenie, z pewnością poradziłbyś sobie z wyzwaniem. Ale wybrałeś prozę fabularną. Czemu?

Chyba dlatego, że wspomniane opowiadania odnalazły mnie same. Nie dawały spokoju i musiałem je spisać. Reportaży z podróży do Stanów czytałem wiele, ale z takimi formami opowiadań jak te z „Łapacza snów” się nie spotkałem. Widać tak miało być.

Ponownie przywołam naszą poprzednią rozmowę. Wspominałeś wtedy, że nie piszesz fantastyki, bo już nic oryginalnego nie masz w tym gatunku do powiedzenia. A „Łapacz snów” jest na swój sposób fantastyczny. Bliski realizmowi magicznemu, ale czyż to nie jest zgrabne określenie na fantastykę właśnie?

Dziś w wielu powieściach i opowiadaniach przenikają się różne konwencje. Tak jest z moim zbiorem. Nawet jeśli używam wyobraźni w swoich opowiadaniach, to niemal każde z nich mogło się wydarzyć i w moim odczucie się wydarzyło. Magia czasem się po prostu w naszym życiu dzieje.

Czyli gatunek nie ma znaczenia? Liczy się opowieść?

Tak uważam. Pisząc opowiadania ze zbioru nie zastanawiałem się nad gatunkiem czy konwencją.

Na ile historie w „Łapaczu snów” są opowieściami o Tobie? Piszesz często w pierwszej osobie, ale zazwyczaj perypetie bohaterów są fikcyjne. A myśli? Spostrzeżenia? Sposób widzenia świata? One należą do Ciebie?

Większość ze spostrzeżeń jest zapewne moja, większość obserwacji także. Prawdziwa jest szafa, którą widziałem w LA, tekturowy Rick z Gwiazd Lomardu, Lorna z motelu w Big Water czy syren z Zatoki San Francisco. Można tak długo wymieniać. Wiele dialogów z opowiadań także zostało wypowiedzianych w rzeczywistości…

Najważniejsza książka w Twoim dorobku? A może to ta jeszcze nienapisana?

Nigdy w ten sposób nie myślę. Piszę książki, które oddaje do ręki czytelnikowi, gdy jestem pewny, że są tą powieścią czy opowiadaniem, które na pewno chciałem napisać. Nie wiem co przyniesie przyszłość i nie mam hierarchii swoich książek.

A najlepsza lektura ostatnich miesięcy? Tytuły – oprócz własnych – które poleciłbyś naszym czytelnikom na wakacje?

John Vaillant – „Tygrys”, Magdalena Rittenhouse – „Nowy York. Od Mannahatty po Ground Zero”.

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Daniel Rosołek – osobiście nie widzę obecnie różnicy pomiędzy Ślązakiem a Polakiem [wywiad]

Z Danielem Rosołkiem, autorem powieści „Pomrok”, wydanej niedawno przez Wydawnictwo Mroczne rozmawiamy o tożsamościowych dylematach …

Leave a Reply