Jarka Dobrowolskiego czytać zacząłem dopiero od jego powieści „Dziwny Zachód”. I nie ukrywam, konwencja mieszana, łącząca western z horrorem i weird przypadła mi do gustu. Ale dopiero lektura najnowszej powieści – „Zły Samarytanin” dała mi maksymalny poziom zadowolenia. Może dlatego, że uwielbiam retro kryminały? A może po prostu to zwyczajne bardzo dobra powieść?
Cóż, dość byłoby powiedzieć, że obydwie powyższe odpowiedzi są poprawne. Ale warto by również je rozwinąć, przynajmniej tę drugą. Akcja „Złego Samarytanina” rozgrywa się w okresie międzywojnia w Warszawie – a w dużej mierze w obszarze jednej z jej, owianej nie najlepszą sławą dzielnic – Pradze. Głównym bohaterem jest stołeczny policjant, Roman Bury, który po śmierci żony samotnie wychowuje małego synka i próbuje jakoś wiązać koniec z końcem dzięki skromnej pensji policyjnego przodownika, ale też z procentu od haraczy ściąganych na polecenie swojego szefa (co, skądinąd nie było w ówczesnej stolicy niczym dziwnym – takie opłacanie się policji lokalnej).
Dzięki Dobrowolskiemu poznajemy brudne, nieprzyjazne, i ponure oblicza Warszawy z okresu międzywojennego i choć miasto powieściowe nie należy do miejsc szczególnie przyjemnych, to jednak ten nieco romantyzowany wizerunek mimo wszystko nadal niepozbawiony jest pewnej dozy uroku. I to – w moim odczuciu – jest najsilniejszy punkt „Złego Samarytanina”. Ten wprawny portret miasta, które nie jest jedynie tłem dla zdarzeń powieściowych, ale staje się ich pełnoprawnym uczestnikiem, a czasami swoistym katalizatorem. A tym samym okazuje się być wcale nie drugoplanowym bohaterem książki. Na pochwałę zasługuje zgrabne zaimplementowanie warszawskiej gwary z tamtego okresu, co wypada nad wyraz naturalnie i nie nabiera – na szczęście! – cech nazbyt teatralnej, wymuszonej kreacji. Samo miasto jest ciekawie osadzone we własny rys historyczny oraz w specyfikę okresu, w jakim dzieje się akcja, z może szczątkowym, ale miejscami zgrabnie podkreślonym tłem społeczno – politycznym (jak wcześniejsze robotnicze zamieszki w innych częściach kraju).
Sama kryminalna historia balansuje na granicy ponurego, dość brutalnego kryminału, pewnej sztampowości w ujęciu środowisk kościelnych (co nie oznacza, że nie mających nazbyt wiele wspólnego z prawdą) oraz wręcz ledwie zarysowanego, trochę ukrywanego między wierszami elementu nadnaturalnego.
Szukając porównań stylistycznych i tematycznych, nasuwa mi się na myśl w sposób oczywisty trylogia „Fenomen z Warszawy” Tomasza Duszyńskiego, czy też może (przez skromnie implementowane elementy grozy) „Demonomachię” Marka Krajewskiego.
Choć Dobrowolski zdaje się mniej delikatny (także językowo) i brutalniejszy, niż Duszyński, to pieczołowitość, z jaką obydwaj autorzy skupiają się na oddaniu atmosfery i topografii ówczesnej stolicy należy wskazać jako najwyraźniejszy punkt styczny dla przykładów ich literatury. Zresztą, ostrożne, zachowawcze wykorzystywanie elementów nadnaturalnych przez obydwu autorów w obrębie kryminalnej konwencji, nie tylko świetnie komponują się z warszawskimi nastrojami międzywojnia, ale i czynią obydwie lektury jeszcze bardziej do siebie zbliżonymi.
Dobrowolski snuje opowieść, niekoniecznie zarysowując prostolinijną fabułę kryminalnej konwencji, opierającą się na osi zbrodnia – śledztwo. Próbuje raczej tkać bardziej złożony obraz, z centralną rolą Burego i z konfrontowanym z nim antagonistą – Kasztańcem, stanowiącym z jednej strony przeciwwagę dla postaci policjanta, z a drugiej swoisty katalizator jego przemiany. I przyznaję, to świetnie współgra, rezonują te dwa światy, prostego, oszczędnego realizmu, na jakim opiera się światopoglądowy kręgosłup Burego, powolnie, ale konsekwentnie deprecjonowany przez skrajne szaleństwo i mistyczną wręcz obsesję jego nietuzinkowego przeciwnika, co do którego do ostatnich stron niczego nie możemy być pewni.
Finał zadowala? Raczej tak, choć przyznam, że brak jednoznacznej sugestii, iż Bury powróci w następnej powieści, trochę mnie zasmucił. To bardzo ciekawa postać, która mogłaby mieć miejsce we własnym kryminalnym cyklu. Zwłaszcza jeśli nie zapomnimy, że jego współbohaterem i pełnoprawnym graczem pozostaje sama międzywojenna Warszawa. Czytałbym z zamiłowaniem, jak zresztą mojego ulubionego autora retrokryminałów, Tomasza Duszyńskiego. Któremu niespodziewanie wyrosła niesłaba konkurencja… Polecam!
Zły Samarytanin
Nasza ocena: - 90%
90%
Jarosław Dobrowolski. Wydawnictwo Sinister Project 2024