Drugi tom zbiorczy serii „Trolle z Troy” zawiera w sobie wszystko, co prezentował zarówno tom pierwszy, jak i pierwotna seria Arlestona i Mouriera o Lanfeuscie, gdzie te postacie ( a ściślej – ich potomkowie) zadebiutowały. Wyznacznikiem serii jest duża dawka bezkompromisowego humoru i tego też w tym tomie nie zabraknie. Ostrzegam jednak, że jest to humor krwawy i bezpardonowy, więc nie każdemu może przypaść do gustu.
Troll jaki jest, każdy widzi. A z pewnością widział ten, który czytał jakąkolwiek opowieść ze świata Troy. Zbiorcze wydanie w drugim tomie zbiera zeszyty 5-8 i opowiada kolejne perypetie gromadki trolli z osady Falomp, które za cel szykan i srogiej zemsty obrał sobie czcigodny Risto Furiatu.
Czego to on nie wymyśli, by odegrać się na naszej wesołej, acz nieco krwiożerczej gromadce? Od zaklęć począwszy, po specjalistkę do naukowych doświadczeń. Od ekipy agentów do zadań niewykonalnych, po zespół rock’n’trollowy. Nie trudno się domyślić, że wszystkie te plany spalą na panewce – choć czasem czarne chmury zbiorą się nad naszymi bohaterami i rzeczywiście zrobi się groźnie. Jednak clou tego komiksu jest nie sam finał historii – bowiem ten jest z góry wiadomy – ale to wszystko, co odszukać możemy na kartach komiksu pomiędzy. A co można streścić jednym słowem: zabawa.
Twórcy świata Troy bawią się doskonale, obrawszy za bohaterów swojej pobocznej serii postacie zgoła nietuzinkowe, które zazwyczaj znajdowały się w opozycji i często gęsto szybko i efektownie ginęły, eksterminowane widowiskowo przez rzeczywistych bohaterów. Tutaj mamy sytuację na odwrót. To właśnie te mityczne, wiecznie głodne i gustujące w ludzinie bestie są „tymi sympatycznymi”. I rzeczywiście – pomimo swojej krwiożerczości i nieczęsto niezbyt wysokiej inteligencji, dają się lubić, szybko zaskarbiając sobie naszą sympatię własną nieporadnością, ale tez szczęściu. Całość ich przygód opiera się wręcz na przypadkowości. Ich antagoniści – na czele ze wspomnianym czcigodnym Furiatu – nie grzeszą inteligencją, nie są okazami sprytu i przebiegłości. I to – w dużej mierze – zapewnia trollom przetrwanie, a zazwyczaj też, nawet nie zauważają one, że ktoś się na nie zasadzał, że próbował je zgładzić. Dla nich zwykle to po prostu zabawa, rozrywka, ewentualnie trochę sportu, ważnego przecież po obfitym posiłku… albo i sam posiłek, który pcha się we włochate łapska.
„Trolle z Troy” to przede wszystkim zabawa. Komiczna, przerysowana, barwna. Oferująca wszystko, co ma dobrego komiks frankoński, z charakterystyczną, szczegółową kreską i wspaniale wykreowaną wizją świata. Do tego garściami można zbierać liczne nawiązania do popkultury, które bawią w dwójnasób, choćby w zeszycie pt. „Rock’n’troll”, gdzie spotykamy bezpośrednie odniesienie do Rolling Stonesów. Takich smaczków zresztą jest w komiksie więcej. Cała kreacja trolli, ich świata, osady i relacji z pobliskim miastem to zabawa konwencją, to wywracanie schematu do góry nogami i na nowo kreowanie relacji bohater – antagonista z oczywistą zamianą ról.
Oczywiście, jak na świat trolli przystało, jest odpowiednio krwawo, niewielu ludzi, którzy wejdą mieszkańcom Falomp w drogę nie znajdzie się szybko na półmisku, więc z pewnością jest to komedia fantasy wyłącznie dla dorosłych, mimo lekkiej, pozornie zabawowej konwencji.
Nie zmienia to faktu, że warto po serię sięgnąć. Albo jako uzupełnienie historii o Lanfeuscie, albo jako zupełnie niezależne, lub pierwsze wejście w magiczny i cudnie nakreślony świat Troy.
Ja polecam. Każdy potrzebuje przecież nieco rozrywki. Nawet troll.
Trolle z Troy, tom 2. Scenariusz: Christophe Arleston. Rysunki: Jean Louis Mourier. Egmont 2020.
Ocena 8/10