Pierwszy tom “Venoma” w ramach Marvel Fresh ze scenariuszem Donny’ego Catesa pozostawił po sobie korzystne wrażenie. W drugim tomie nie jest już tak dobrze, głównie z tego powodu, że zamiast jednej ciągłej historii dostajemy zlepek kilku, które nie prowadzą do jasno wyznaczonego celu.
Solowe przygody Venoma, a właściwie w tym konkretnym przypadku Eddiego Brocka, wypadły w poprzedniej odsłonie nadzwyczaj udanie plasując się wśród najciekawszych superbohaterskich historii ostatnich lat poświęconych jednemu bohaterowi. Donny Cates miał na Venoma pomysł i przy okazji postanowił rozbudować genezę symbiontu. Takie ambicje często prowadzą na manowce, ale tym razem dostaliśmy poruszającą historię, w której jednocześnie był kosmiczny rozmach i psychiczne zmagania bohatera ze swoją multiosobowością. Zostawiliśmy Eddiego Brocka w parze z jego synem Danielem (który myśli, że Eddie jest jego bratem). Zanim znowu spotkamy w komiksie tę parę, cofamy się o kilkadziesiąt lat, by w pierwszym zeszycie drugiego tomu zrobić krótki i bardzo krwawy rekonesans w Wietnamie.
W poprzednim tomie ten wątek był już na tapecie za sprawą również połączonego z symbiontem Stricklanda i jego wojennych towarzyszy, a teraz w zeszycie z serii “Web of Venom” możemy bliżej przyjrzeć się wydarzeniom w Wietnamie. Gościnnie występują tu Nick Fury i Wolverine i tych dwóch bohaterów zapewnia solidną dawkę akcji. Zeszyt dobrze działa jako historia odpowiadająca na pewne niewiadome, ale w zasadzie to solidna robota i nic więcej. Ale i tak solidniejsza od tego, co czeka czytelnika w dalszej kolejności.
Jak pewnie niektórzy czytelnicy zdążyli się już zorientować, ten tom “Venoma” jest również częścią eventu “Wojna Światów” opowiadającego o walce superbohaterów z czarnoksiężnikiem Malekithem. Dostajemy zatem trzy zeszyty ze scenariuszem Cullena Bunna, w których opiekujący się Danielem Eddie, pomimo utraty łączności z symbiontem znowu może zaszaleć jako Venom, tym razem dzięki specjalnym właściwościom pewnego klejnotu. Opowieść ta niewiele wnosi do historii bohatera, po prostu jest event, więc musi być odpowiednia liczba tie-inów i tyle, odklepane. Podobne wrażenie można było odnieść w trakcie lektury drugiego tomu “Uncanny X-Men”, na siłę połączonego z wielkim marvelowskim wydarzeniem.
Efekt jest taki, że w drugim tomie Venoma najlepiej wypada historia z… Carnagem. Tutaj trzeba zapisać Egmontowi na plus solidne streszczenie na początku albumu, bez którego moglibyśmy całkiem zagubić się w fabule z Carnagem. Wszystko jednak zostaje wyłożone wprost, wiemy, że Carnage znowu się odrodzi i dostajemy mroczną, fajnie narysowaną przez Danilo S. Beyrutha historię o szeroko zakrojonym planie tego paskudnego złoczyńcy. W tle zaś mamy sporą dawkę makabry i smutne losy mieszkańców opanowanego niegdyś przez Carnage’a miasteczka Doverton, które znowu stanie się areną budzących grozę wydarzeń. Na deser dostajemy jeszcze zeszyt z Andi Benton w roli głównej, którą fani Marvela znają jako Manię i tu też istotne jest wcześniejsze streszczenie, bez którego ponownie byśmy błądzili w fabularnej mgle.
W drugim tomie są tylko trzy zeszyty ze scenariuszem Donny’ego Catesa, a oprócz wymienionego wyżej Cullena Bunna, wśród scenarzystów są jeszcze Frank Tieri i Ryan Stegman. W Marvelu przyzwyczajeni jesteśmy do występów wielu rysowników w obrębie jednej historii bądź jednego tomu i tutaj mamy tak samo. Natomiast ten scenariuszowy przekładaniec nie wyszedł za dobrze, historia rozłazi się w różnych kierunkach bez szczególnego nacisku na jeden konkretny i aż tęsknimy do samodyscypliny Catesa z pierwszego tomu. Cóż, nie zawsze jest jak chcemy, być może w kolejnej odsłonie “Venoma” twórcza forma oraz formuła zadziała lepiej, bo w tym przypadku wyszło prawie tak jak w popularnym przysłowiu z sześcioma kucharkami.
Venom, tom 2
Nasza ocena: - 55%
55%
Scenariusz: Donny Cates i inni. Rysunki: Iban Coello i inni. Tłumaczenie: Zofia Sawicka. Egmont 2022