Uwielbiam takie opowieści. Niespieszne, stonowane, w których znaczenie ma nie samo tempo akcji, ale podbudowa fabularna samej opowieści, brzemienna w konteksty i odniesienia do popkulturowego dorobku w danej konwencji. I taki właśnie jest album „Wąż i kojot”. Poza tym, to graficznie frankofon pełną gębą.
Joe wygląda niepozornie. Podstarzały facet, przemierzający swoim wozem kempingowym pustynne bezdroża Ameryki. Są lata 70-te, świat przetrawia dogasającą rewolucję hippisowską i powoli szykuje się do zmian społeczno-gospodarczych, które na zawsze pozbawią Amerykę niewinności, wraz z rozpowszechnieniem się twardych narkotyków. Ale jeszcze jest przeddzień tych zmian, jeszcze toczą się przed amerykańskim sądem wielkie procesy mafijnych bossów ze starej szkoły, a program ochrony świadków, zwany WITSEC dopiero zdobywa pierwsze szlify, cały czas oczekując ostatecznej akceptacji decydentów z władz.
Nasz bohater Joe, jest właśnie pierwszym takim świadkiem koronnym, królikiem doświadczalnym, który w zamian za ochronę rządową zgodził się zeznawać przeciwko dawnym mafijnym kompanom. Bo dobrodusznie wyglądający, siwiejący Joe to tak naprawdę legendarny boss, który sprzedał swoich za obietnicę nowego życia i świętego spokoju. A jego amerykańskie wojaże po pustkowiach to próba dotrwania do procesu, który na zawsze ma go uwolnić od brzemienia przeszłości…
Scenarzysta Matz, znany dobrze polskiemu czytelnikowi choćby z serii „Zabójca” składa w tej historii swoisty hołd klasycznemu kinu gangsterskiemu, ale też ukłon w kierunku amerykańskiej historii i jednemu z jej nieszablonowych wynalazków, jakim jest WITSEC właśnie.
To typowy one-shot, opowieść z założenia mająca zamknąć się w jednym albumie, bez pozostawiania zbędnych furtek dla kontynuacji. Historia bardzo schematyczna – chciałoby się powiedzieć. Nieco romantyzująca wizerunek dawnych gangsterów, kreująca ich z jednej strony na bezwzględnych twardzieli, z drugiej zaś – ludzi z zasadami, o sztywnym kręgosłupie przekonań, rzadko wykraczających poza utarty schemat zachowań.
Joe niejako wyłamuje się z tego kieratu zobowiązań, dla ratowania własnej skóry i przystaje na propozycje służb, by złamać przysięgę milczenia i zdradzić swoich. Jego kreacja oparta jest na autentycznych postaciach, na realnych, historycznych, pierwszych świadkach koronnych. I wypada naprawdę udatnie. Opowiedziana przez Matza w konwencji opowieści drogi, okraszona szorstką i niespodziewaną przyjaźnią twardziela ze szczeniakiem kojota stanowi swoisty pomost pomiędzy nadciągającymi nieubłaganie zmianami, a trwaniem w nostalgii dla przeszłości. Joe jest właśnie takim pomostem. Z jednej strony bezwzględny i nieczuły, z drugiej, wykazujący gros ludzkich uczuć, od ojcowskiej miłości, którą nie bardzo umie wyartykułować, bo przywiązanie do kobiety, która podziwia, szanuje i na swój sposób kocha… ale przyznanie się do tego stanowiłoby w jego odczuciu odsłonięcie się, opuszczenie gardy. Więc woli zrezygnować. Zresztą, żyjąc w takim świecie, jak ta dwójka, nie ma wielkich szans na spełnienie. Wystarczy pozostanie przy życiu. Musi wystarczyć.
Joe nie jest idealizowany, to gangster, a więc działa, jak na gangstera przystało. Bezwzględnie, brutalnie. Posuwając się tak dalece, jak wymaga tego sytuacja. Zawsze z konkretnym oszacowaniem konsekwencji i bilansem potencjalnych zysków i strat. W przywoływanych przez niego wspomnieniach poznajemy jego mroczniejsze oblicze, które pozwala nam zadać pytanie, na ile sam koncept WITSEC jest zasadny, skoro pozwala przestępcom uniknąć kary, w zamian za poświęcenie innych przestępców?
Rysunki doskonale obrazują to, co doskonale znają miłośnicy frankofonów. Ilustracyjny realizm, nieco filmowe kadrowanie, szerokie perspektywy plenerów i kreska bliska temu, co serwował choćby William Vance w takich klasykach, jak „XIII”. Bo to właśnie ta stara szkoła rysunku, bez nadmiernych eksperymentów i odstępstw od kanonu. Dominują tutaj oszczędność w rysach twarzy postaci i z rozmachem kreowane, często pełnoplanszowe pejzaże oraz zaskakująca szczegółowość w detalach tła kadrów. Ale taka konwencja sprawdza się znakomicie, z jednej strony rezonując z sentymentalnym odbiorem co starszych czytelników (którzy pamiętają jeszcze wydania komiksów rysowanych przez Vance’a wydawanych w Polsce przez Siedmiogród zgoła 20 lat temu), z drugiej, udatnie komponując się z samych charakterem opowiadanej historii. W takim stylu rysunku dosłownie czuć ogrom przestrzeni amerykańskich bezdroży, na jakich w głównej mierze toczy się akcja.
„Wąż i kojot” to rzecz nie dla każdego. Starsi odbiorcy docenią stonowane tempo akcji, wspominając klasykę kina gangsterskiego i wczesne filmy Roberta Yatesa oraz realizm kreski adekwatny dla najlepszych czasów frankofonów. Nostalgiczna i smutna historia z nieoczywistymi w ocenie postaciami. Opowiadana minimalistycznie, ale z wielką wprawą okazuje się być świetna lekturą. Ale tylko dla tych, którzy rozumieją przyjętą konwencję, bo zwyczajnie się na niej wychowali.
Wąż i kojot
Nasza ocena: - 85%
85%
Scenariusz: Matz. Rysunki Philippe Xavier. Tłumaczenie: Jakub Syty. Wydawnictwo Lost In Time 2023