Gorący temat

Wendy – o dorastaniu słów kilka [recenzja]

W 2012 roku Benh Zeitlin „Bestiami z południowych krain” pokazał, że w realizmie magicznym odnajduje się jak mało kto. Szkoda, że na jego kolejny film musieliśmy czekać niemal dekadę.

W próbie odnalezienia odpowiedzi na ważkie problemy życia, Amerykanin tym razem na warsztat bierze klasyczną opowieść J.M. Barriego. Choć ekranizacji bądź wariacji na temat „Piotrusia Pana” mieliśmy w historii kinematografii całe mnóstwo – z reguły bardziej dosłownych, jak „Hooka” Stevena Spielberga, czy po prostu „Piotrusia Pana” z 2003 roku –  już sama tematyka bajki śmiało kroczy w kierunku dyskusji na temat problemu dorastania i odwagi do wzięcia odpowiedzialności za życie własne i innych. Nic dziwnego zatem, że jest więc materiałem uszytym na miarę filmowych poszukiwaczy uniwersalnych prawd w rodzaju Zeitlina.

Wzorem swego pierwszego filmu, Zeitlin akcję osadza w czasach nam współczesnych, ale pomimo tej różnicy względem oryginału, rdzeń opowieści zostaje niemal ten sam. O tym, że „Wendy” nie zamierza odkrywać koła na nowo przekonujemy się niedługo później, gdy okazuje się, że co do istoty znów mamy do czynienia z historią o Piotrusiu Panie i jego eskapadzie. Główną bohaterką i niejako narratorką opowieści jest tytułowa Wendy – dziewięcioletnia dziewczynka, która marzy o wyrwaniu się z matni codziennego życia. Pomaganie matce w tuż wybudowanej koło torów kolejowych jadalni wkrótce jednak stanie się melodią przyszłości, kiedy pewnej nocy, dostrzegając tajemniczego chłopaka na jednym z pociągów, pod wpływem impulsu bohaterka wraz z dwoma braćmi zdecyduje się ruszyć w szaloną podróż w nieznane.

Wielką siłą „Bestii z południowych krain” był społeczny komentarz, który angażował nas w dyskusję na temat ludzi żyjących na marginesie cywilizacji. W „Wendy” Zeitlin korzysta z podobnej matrycy – a im bardziej historia się rozwija, tym częściej będziemy doświadczali wrażenia deja vu. Czy to dobrze czy źle – ocena jest indywidualna, ale tym razem w podejściu reżysera da się wyczuć pewną zachowawczość, tak by nie zepsuć wypracowanego lata wcześniej, dobrze funkcjonującego schematu. Niestety skutek jest odwrotny do zamierzonego – z „Wendy” nie dowiemy się bowiem niczego ponad znane od dekad truizmy w rodzaju określenia wkraczania w dorosłość jako utraty do przeżywania spontanicznych uniesień i wiary, że jutro może przynieść coś więcej ponad codzienną rutynę. Nawet jednak pod tym względem Zeitlin usiłuje stanąć po obu stronach barykady, nie demonizując żadnej z życiowych filozofii, mówiąc całkiem wprost – dorastanie tak naprawdę jest okej, a śmierć „wewnętrznego dzieciaka” zależy tylko i wyłącznie od nas samych. O ile materiał źródłowy broni się dzięki podobnemu przekazowi od przeszło wieku, wydaje się jednak że to zmarnowana szansa na film który wytyczałby własną ścieżkę, zamiast bezpiecznie stąpać po dawno już wydeptanej – zwłaszcza jeśli chce się pójść w gatunek realizmu magicznego. Jeden całkiem intrygujący wątek genezy Kapitana Haka i jego „załogi” nie wystarczy, by pociągnąć zbudowany na fundamentach oczywistości, dwugodzinny seans.

„Wendy” zawodzi zatem scenariuszowo, ale wrażenia co do jakości realizacji filmu, to już zupełnie inny temat. Bardzo wypadają solidnie role dzieciaków, w tym w szczególności obsadzonej w głównej roli Devin France. Młoda aktorka-amatorka ma tę niezwykłą zdolność przytrzymywania naszej uwagi na ekranie i dźwiga ciężar filmu bez jakichkolwiek kompleksów. Udany casting uzupełnia warstwa techniczna produkcji – mając na uwadze, że dalej mamy tu do czynienia z kinem niezależnym, użyte w rozsądnych dawkach CGI wzbija się na poziom najlepszych produkcji w gatunku. Wspaniałe efekty pracy grafików komputerowych skomponowane są z dobrą praca kamery i przede wszystkim, fantastyczną ścieżka dźwiękowa Dana Romera. Aspekty techniczne filmu Zeitlina to właśnie ta wielce pożądana szczypta magii, dzięki której da się przełknąć cokolwiek miałki przekaz.

A jednak chciałoby się nieco więcej, zwłaszcza, że w trakcie ośmiu lat czekania od momentu jego sensacyjnego długometrażowego debiutu, nasze apetyty na powrót Zeitlina jedynie się zaostrzyły. Amerykanin tym razem oczekiwaniom nie do końca podołał. Nie znaczy to, że nie chcemy więcej – ale tym razem jednak, nieco odważniej.

Foto © TSG Entertainment, Department of Motion Pictures, Journeyman Pictures

Wendy

Nasza ocena: - 55%

55%

Reżyseria: Benth Zeitlin. Obsada: Devin France, Gage Naquin, Gavin Naquin. USA, 2020.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply