Azjatyckie kino nigdy nie miało większych problemów z graficznym ukazywaniem przemocy, ale jeżeli jednym z głównych marketingowych haseł konkretnej produkcji mówi o wykorzystaniu na jej potrzeby 2,5 tony sztucznej posoki, można być pewnym, że będzie się działo.
I rzeczywiście, w filmie Hong-sun Kima akcja startuje niebywale szybko – najpierw zwieńczony eksplozją terrorystyczny zamach, w chwilę później niemal zagłuszona bombastyczną muzyką informacja, że grupa wyjątkowo niebezpiecznych przestępców będzie transportowana drogą morską z Filipin do Korei, by tam odsiedzieć zasłużone wyroki. W trakcie przeprawy sytuacja szybko jednak wymyka się spod kontroli: uwolnieni więźniowie urządzają stróżom prawa prawdziwą rzeź i przejmują kontrolę nad statkiem. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że oprócz nich, na okręcie znajduje się ktoś jeszcze – ktoś, czyja siła jest równa tylko niemal zwierzęcemu popędowi do zabijania. Już wkrótce oprawcy staną się ofiarami, nawet bowiem wspólne wysiłki mogą okazać się niewystarczające, by przetrwać.
„Wilcze stado” to jeden z tego typu filmów, które nie lubią marnować ani sekundy. W związku z tym, widz otrzymuje tu minimalną dawkę ekspozycji na start, dokładnie taką by mieć ogólną orientację w czasie i przestrzeni. Cała reszta, łącznie z zarysowaniem bohaterów, będzie stopniowo wykuwana w ogniu kolejnych sekwencji i podejmowanych przezeń decyzji. Nie ma się co jednak pod tym względem łudzić, ani wiarygodna historia, ani tym bardziej postaci którym chciałoby się kibicować, dla Hong-sun Kima w żadnym wypadku nie są priorytetami. Wręcz przeciwnie, chciałoby się powiedzieć -pozszywana nieco z motywów science fiction, nieco z „Con Air” z brutalnością do potęgi n-tej i rządowych spisków wszelakich fabuła niejednokrotnie ociera się wręcz o śmieszność, przywodząc na myśl przaśne produkcje rodem z ery VHS.
Trudno jednak uznawać taki stan rzeczy za ewidentną wadę „Wilczego stada”, zwłaszcza, że jego twórcy nigdy nie próbują udawać, że w całym tym radosnym zamieszaniu chodzi o cokolwiek więcej niż tylko rozlew krwi. Zamiast tego, konsekwentnie realizują dokładnie to co sobie zamierzyli, z pełnym rozmysłem na pierwszy plan wyławiając największych zwyrodnialców z całej menażerii i dając im mnóstwo pola do twórczej ekspresji własnych talentów. Kiedy więc film dotrze w końcu do etapu „nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka” trudno powstrzymać się od uśmiechania się pod nosem z mściwą satysfakcją – tym bardziej, że przyjemnego zejścia z ziemskiego padołu żaden z bohaterów „Wilczego stada” mieć nie będzie.
To zresztą właśnie ten aspekt koreańskiej produkcji jest czymś co wyróżnia ją spośród dziesiątek gatunkowych pobratymców. Niebywale mięsiste sceny walk, zwieńczone makabrycznymi zgonami są tutaj na porządku dziennym, wspomniane tony krwi bryzgają malowniczo na ściany sufity i samych zainteresowanych, a ci mogą mówić o szczęściu, jeśli stracą jedną kończynę. Wszystko to dzieje się w prawdziwie zawrotnym tempie, a kamera zalicza szalony taniec między jednym masakrowanym nieszczęśnikiem a drugim. Nawet jeżeli dynamika większości sekwencji nie pozwala w pełni chłonąć wszystkich szczegółów, fani gore i tak zdecydowanie będą mieli na czym zawiesić oko.
„Wilcze stado” to więc film skierowany do specyficznego typu widza o tyle, że wymaga jednak dość sporej odporności na ekranową przemoc. Jeśli jednak nie jest to przeszkodą, cała reszta w filmie Hong-sun Kima to już czysty eskapizm, który nawet w momentach najbardziej testujących cierpliwość odbiorcy co do fabularnych rewelacji, potrafi zapewnić odpowiednią dawkę bezrefleksyjnej rozrywki.
Foto © Mayfly
Wilcze stado
Nasza ocena: - 60%
60%
Reżyseria: Hong-sun Kim. Obsada: Seo In-Guk, Dong-Yoon Jang, Dong-il Sung. Korea Południowa, 2022.