Choć współczesna popkultura zwykła mocno nadużywać przymiotnika „kultowy” w odniesieniu do wybranych dzieł, to warto zauważyć, iż są takie produkcje w historii kina, które na ów określnik zdecydowanie zasługują. „Wojny Lucasa” opowiadają o jednym z nich. I choć samo przedstawienie historii zdaje się mocno przesłodzonym hołdem – opowieścią o dzielnym reżyserze – marzycielu kontra zła, chciwa wytwórnia – to jednak nie sposób nie zachwycić się samym scenariuszem, ciekawie ukazującym etapy powstawania jednego z najważniejszych filmów wszech czasów.
„Gwiezdne Wojny” otoczone są wręcz nieprzyzwoitym kultem (pomijam, że dzielnie rozmienianym na drobne przez Disneya – obecnego właściciela marki). Ale warto także w tym miejscu podkreślić, iż ten kult jest w dużej mierze zasłużony, przynajmniej w odniesieniu do pierwszej trylogii. A względem pierwszej części, to już w ogóle. Dlatego też bardzo cieszy komiks taki, jak właśnie „Wojny Lucasa”, w którym autor scenariusza pochyla się nad postacią samego George’a Lucasa i ścieżki, jaką przeszedł na swojej reżyserskiej drodze do sławy oraz genezy całości konceptu pod nazwą „Star Wars”. Laurent Hopman naprawdę solidnie odrobił zadanie domowe, posiłkując się pokaźnym materiałem źródłowym, sięgając do wspomnień osób zaangażowanych w tworzenie filmu, licznych wywiadów i tekstów publicystycznych nt dzieła, jak i ogólną historią amerykańskiego filmu gatunkowego, by jak najdokładniej (jak to było możliwe w komiksowej opowieści) nakreślić cały proces powstawania Gwiezdnych Wojen – od wizjonerskiego marzenia pewnego dzieciaka, po jeden z największych sukcesów kinematografii, po dziś dzień rozpalającego wyobraźnię kolejnych pokoleń z całego świata.
Opowieść zdaje się mocno przesłodzona, ukazując w dość idealistycznym świetle samego Lucasa, wpierw jako dzieciaka z głową pełną marzeń, później owładniętego obsesją pracoholika, w dodatku wykraczającego poza wszelkie normy ówczesnej kinematografii i zmieniającej całkowicie sposób kręcenia filmu rozrywkowego. Cóż, może i wiele w tym prawdy, ale mój wrodzony pesymizm sugeruje, by odruchowo kwestionować przypuszczenie, że wszystko, co nadmiernie błyszczy, jest czystym złotem. Dlatego, nawet jeśli nie dowierzam do końca samemu tonowi opowiadanej historii (mocno idealizującej nie tylko Lucasa, ale i w znaczącej części ogół bohaterów komiksu) to nic nie podważy fascynacji, jaką przynosi lektura. Bo to przede wszystkim – poza wystawianą reżyserowi laurką – niezwykle barwna i obfitująca w szczegóły opowieść o tym, jak tworzyła się historia. Nie tylko historia współczesnego filmu fantastycznego, ale i znacząca część współczesnej popkultury jako takiej. Wpływu na nią samą ze strony Star Wars nie sposób nie doceniać, a poznanie zalążków tego niezwykłego projektu z pewnością jest nie tylko wartościowe w zakresie poznawczym, ale daje swoistą lekcję, że czasem o marzenia warto walczyć, bo mogą się spełnić – ale tylko dla wytrwałych.
Górnolotne? Być może, ale czasem w tym pokręconym świecie warto doszukiwać się prostych w przekazie idei, za którymi można podążać.
Jestem fanem Star Wars. Pamiętam, jak na telewizorze marki Rubin po raz pierwszy oglądałem, będąc małolatem, telewizyjny seans pierwszej części. Od tego czasu Gwiezdne Wojny towarzyszą mi praktycznie za sprawą filmów, książek, komiksów i gadżetów, w mniejszym lub większym stopniu bawiąc i zachwycając. I dla takich, jak ja i mnie podobni wydaje się być niniejszy komiks publikacją wręcz idealną. „Wojny Lucasa” to swoista kronika pewnego przełomowego momentu w dziejach współczesnego filmu, ale i opowieść o spełnianiu marzeń. Wzbogaca nie tylko wiedzę o kultowym dziele, ale i o popkulturze jako takiej. Przy okazji obnażając wiele grzechów korporacyjnej mentalności w branży filmowej, która zresztą sukcesywnie zdaje się zarzynać mistrzowską koncepcję coraz to gorszymi produkcjami w ramach uniwersum.
Ale pal sześć korporacje, bo finalnie George Lucas zwyciężył. I już nikt nie odbierze mu tego, co osiągnął, nikt nie wykreśli z kinowej historii ani jego najważniejszego filmu, ani nie zmniejszy wpływu na popkulturę fenomenu Gwiezdnych Wojen, których popularność zdaje się przybierać na sile, wg efektu kuli śnieżnej. Kolejne pokolenia porywa ta fascynacja dziełem kompletnym, ponadczasowym, idealizującym czystą, nieskrępowaną rozrywkę, w której wręcz na siłę doszukiwane są głębsze alegorie, choćby odnoszące się do Zimnej Wojny.
A to tylko (i aż) kino przygodowe. Kino rozrywkowe pełną gębą. Kino, jakiego chyba coraz mocniej nam współcześnie brakuje. Warto więc choć na chwilę zajrzeć za kulisy. Zobaczyć, jak w pocie czoła, w trudzie i znoju licznych przeciwności i wyrzeczeń kształtowało się najważniejsze dzieło w historii popkultury. Bo z tym, że Gwiezdne wojny na to miano zasłużyły, to nawet nie ma sensu dyskutować. Taka prawda.
„Wojny Lucasa” to bardzo dobry komiks. Niby trochę przesłodzony, ale to nijak w odbiorze finalnym nie przeszkadza. Pozwala nam przy okazji na chwilę chociaż uwierzyć, że na tym pokrzywionym świecie jest miejsce dla prawdziwych marzycieli – wizjonerów i że czasem im też może się uda. Wystarczy, że się nie poddają. A to najlepsza puenta, jakiej można by się doszukiwać, czy w komiksie, czy gdziekolwiek indziej.
Wojny Lucasa
Nasza ocena: - 85%
85%
Scenariusz: Laurent Hopman. Rysunki: Renaud Roche. Tłumaczenie: Marta Duda - Gryc. Wydawnictwo Lost in Time 2023