Gorący temat

Wyprawa do dżungli – alternatywa dla filmowego Marvela [recenzja]przedpremierowo 

“Wyprawa do Dżungli” to przykład idealnego kina wakacyjnego. Jest naturalnym spadkobiercą Kina Nowej Przygody podrasowanego współczesnymi efektami komputerowymi i elementami fantastyki, które znamy choćby z serii “Piraci z Karaibów”. Ponad tymi zaletami filmu jest jednak para głównych bohaterów granych przez Emily Blunt i Dwayne’a Johnsona, dzięki którym seans staje się jeszcze przyjemniejszy.

Można już chyba powiedzieć, że Dwayne “The Rock” Johnson osiągnął aktorski status, który kiedyś miał sam Arnold Schwarzenegger. Obaj są chłopami na schwał, obaj wykorzystywali w swych filmach przede wszystkim swoje cechy fizyczne, obaj to także inteligentni faceci, którzy jak się z czasem okazało, mieli do zaoferowania od siebie dużo więcej. Kiedyś jako Conan i Król Skorpion machali mieczem i robili groźne miny, z czasem nabrali do siebie dystansu (choć kto wie, może mieli go od początku) i zaczęli szukać takich ról, dzięki którym widownia polubiłaby ich jeszcze bardziej. Dlatego Johnson coraz częściej wchodził w komediowe buty, a jego kreacja w obu częściach „Jumanji” tylko potwierdziła wspomniany wyżej dystans do siebie. “Wyprawa do dżungli” to jeszcze wyżej podniesiona poprzeczka, ponieważ do ewidentnego, komediowego emploi aktor dokłada jeszcze domieszkę tragizmu, dzięki czemu jego staje się nie tylko postacią, która ma bawić, ale też niespodziewanie nabiera prawdziwie uniwersalnego wymiaru.

W “Wyprawie do dżungli” mamy jednak jeszcze drugą postać, która odtwarza jedna z obecnie największych kobiecych gwiazd dużego ekranu, czyli Emily Blunt. Aktorkę ostatnio widzieliśmy w “Cichym miejscu 2”, jednak najgłośniej zrobiło się o niej w mediach, kiedy oznajmiła, że zupełnie nie interesuje jej granie w filmach superbohaterskich, wzbudzając żal u fanów Marvela, którzy już widzieli ją razem z jej mężem Johnem Krasinskim w roli małżeństwa Richardsów z Fantastycznej Czwórki. Fakt, że Blunt woli grać w “Wyprawie do dżungli” coś powinien nam mówić i rzeczywiście podczas seansu słyszymy wyraźnie w głowie głos – jak to miło, jak to dobrze  oglądać dobry, rozrywkowy film, który nie należy do Marvel Cinematic Universe ( a tym bardziej do DC Universe). Cóż poradzić, takie właśnie miałem odczucia podczas seansu “Wyprawy do dżungli”, które zrodziło uświadomienie, że Marvel, ze wszystkimi zależnościami, easter eggami i multiwersum, które eksplodowało dopiero co w “Lokim” ukradł nam kino rozrywkowe i zabrał na wyprawę, która być może prowadzi donikąd.

Tymczasem “Wyprawa do dżungli” (która być może doczeka się sequelu, jeśli wyniki finansowe będą obiecujące) to po prostu film, jeden film, z konkretną, prostą fabułą, w której zaradna, bystra i całkiem nieźle wysportowana (słowem nowoczesna, jak na początki XX wieku) Lily Hughton wyprawia się do Ameryki Południowej na tereny Amazonii, aby odnaleźć legendarne księżycowe łzy z Drzewa Życia, czyli rodzaj cudownego leku, dzięki któremu ludzkość można by uwolnić od chorób. W wyprawie pomaga jej specyficzny z zachowania brat (kwestia zachowania szybko się wyjaśnia), a już na miejscu szyper Frank, z którym kobieta od początku drze koty podczas wyprawy Amazonką. 

Zanim do tego dojdzie mamy jeszcze stosowną ekspozycję, w której zaprezentowane zostają talenty obojga głównych bohaterów, a także poznajemy czarny charakter, czyli niemieckiego księcia Joachima w interpretacji Jessego Plemonsa, który chyba ciut przeszarżował i jego postać jest ponad miarę przerysowana. W fabule ważna jest jeszcze pewna klątwa oraz rdzenni mieszkańcy terenów Amazonki, pokazani w dosyć niestandardowy sposób. Ta cała mieszanka pracuje na jedną z najprzyjemniejszych fabuł ostatniego roku, ale znów, wszystko to staje się mniej ważne, kiedy dwoje bohaterów przekomarza się, kłóci, dogryza sobie i w efekcie zaczyna się do siebie zbliżać.

Hmm, tego chyba jeszcze nie było, czyżby Dwayne Johnson, etatowy mięśniak (ale o złotym sercu) miałby zagrać rolę romantyczną? O ile Blunt ze swoją powierzchownością doskonale do niej pasuje, to Johnson nie do końca. Trzeba było więc coś zrobić, aby jego postać nabrała głębi i tak się dzieje, a co więcej, zwrot fabularny dotyczący jego postaci sprawia, że jeszcze bardziej angażujemy się w fabułę. Twórcy nie zasypują gruszek w popiele i dodatkowo bardzo pomysłowo aranżują sceny, które mają bardziej zbliżyć do siebie bohaterów, a że między tą dwójką jest autentyczna chemia, doskonale to się sprawdza. 

“Wyprawa do dżungli” to jednak także przygoda, to oszałamiające, wizualne atrakcje, bo Amazonka i jej dorzecza kipią tutaj niezwykłymi kolorami przyrody. I jeszcze przeklęci konkwistadorzy, protoplaści nazistów, piranie, węże i co się tylko da, aby uatrakcyjnić seans i w efekcie dostajemy film, który nie każe się głowić po seansie nad liniami czasowymi, tylko daje jednostkowe przeżycie, po którym nie jest tak, że głowa niemal eksploduje od emocji i informacji, tylko ma za zadanie wprawić nas w dobry nastrój. Tak jak niedawno dwie części “Jumanji”,  jak “Piraci z Karaibów (pierwsza i druga część), tak jak “Mumia” z Brandonem Fraserem, a kiedyś seria o “Indianie Jonesie” i “Miłość szmaragd i krokodyl”. Może w niektórych momentach jest za bardzo przeładowany efektami komputerowymi, może protoplaści nazistów są niczym z filmu rysunkowego. Cóż, jest tych kilka “może”, na czele z finałem, który być może wypadłby ciekawiej, gdyby twórcy poszli inną fabularną ścieżką. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z bardzo dobrym kinem przygodowym, za którym wielu z nas jawnie (bądź skrycie) tęskni przytłoczona filmami i serialami Marvela. Owszem, jedno i drugie to wciąż Disney, jednak jak widać i tam dbają o to, żeby nie wszystko wrzucać do jednego worka.  I niech to wystarczy za rekomendację. 

Foto © Walt Disney Pictures

Wyprawa do dżungli

Nasza ocena: - 70%

70%

Reżyseria: Jaume Collet-Serra. Obsada: Emily Blunt, Dwayne Johnson, Jesse Plemons i inni. Disney 2021.

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply