Niepozorna, stylizowana na zabytkową książeczka z uciekającym przed włóczniami elfem na okładce, kryje w sobie olbrzymie pokłady niezwykle celnej satyry i uniwersalnej mądrości, które gładko trafią do starszych i młodszych czytelników.
Królestwa elfów i goblinów od tysiącleci toczą ze sobą krwawe i wyniszczające wojny, a kruchy pokój, trwający zaledwie od kilku lat, nie jest niczym trwałym ani pewnym. Gdy pod wychodkiem władcy smukłych elfów zostaje odkryty starożytny artefakt, ten w geście dobrej woli, postanawia przekazać go władcy goblinów. Do pokojowej misji zostaje wybrany tytułowy Brangwin Kąkol, historyk i badacz, a niegdyś szkolna oferma, który w rzeczywistości otrzymuje rolę niczego nieświadomego szpiega. Jego zadaniem, orpócz dostarczenia klejnotu, jest zbadanie i zinfiltrowanie barbarzyńskiej stolicy oraz odkrycie słabych punktów niedawnego wroga. Na miejscu dyplomata trafia pod opiekę Werfela, goblińskiego archiwisty, którego zadaniem jest ugościć dyplomatę i pokazać mu cuda Tenebrionu, a także zdawać raporty tajnej policji. Spotkanie tych dwóch jegomości okazuje się dla nich prawdziwym wyzwaniem, które coraz bardziej komplikuje stosunki między królestwami.
M.T. Anderson zaserwował w gruncie rzeczy bardzo prostą fabułę, której największymi atutami są po pierwsze forma, po drugie wyborny satyryczno-komediowy charakter, a po trzecie doskonały morał. Narracja powieści toczy się niejako dwutorowo. W pierwszej warstwie narratorami są lord Izoret Dławisz, szef Zakonu Czystej Ręki, który zdaje królowi raporty z misji Kąkola i robi to w iście swobodnym stylu, oraz goblin Werfel, opisujący wydarzenia z własnej perspektywy. W drugiej warstwie, tej graficznej, za którą odpowiedzialny jest Eugene Yelchin, rzeczywistość obserwujemy oczami Kąkola, a w zasadzie wyobrażeniami o niej, w zdawanych mentalnie raportach. W trakcie lektury szybko można się zorientować, że coś tu nie gra, a rozdźwięk między obiema wersjami robi się coraz większy. Ten dysonans najlepiej ilustruje stare dobre powiedzenie: punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia.
I właśnie z tych dwóch punktów siedzenia bierze się cały humor. Przedstawiciele diametralnie różniących się narodów widzą siebie zupełnie inaczej niż przedstawiają to fakty. Jedna strona idealizuje drugą, z kolei ta druga umniejsza pierwszej, obie natomiast na zachowania reagują z wyraźną przesadą, nakładają soczewki z uprzedzeń, pomówień i plotek, przekręcają intencje i wyolbrzymiają drobnostki. Festiwal nieporozumień i absurdów z każdą stroną rozkręca się niczym górska lawina i nic nie jest w stanie jej zatrzymać, co w końcu zmierza ku totalnej katastrofie. Anderson do tego galimatiasu wyraźnie czerpie z dokonań grupy Monty Pythona, a przygodowym rozmachem nawiązuje do “Przygód barona Muchnausena” Terry’ego Gilliama. Ciekawie też wypada światotwórstwo będące połączeniem tolkienowskiego fantasy z technologicznym zaawansowaniem współczesności ale bardziej stanowi ono dekorację niż ważny element fabuły.
No i na końcu mamy ten morał, podany w lekkiej, nienachalnej formie, który sprowadza się do tego, że warto i trzeba ze sobą rozmawiać, być otwartym na nowe doznania i obce kultury, nie oceniać po wyglądzie i nie dać się zwodzić propagandzie. Ot proste, uniwersalne i zawsze aktualne prawdy, które należy przypominać często i gęsto, a jeśli są podane w takiej niecodziennej i świetnie przyswajalnej formie jak w “Zabójstwie Brangwina Kąkola”, tym lepiej dla odbiorcy. Zwłaszcza tego młodszego, który dopiero uczy się patrzeć na świat i działające w nim mechanizmy.
Zabójstwo Brangwina Kąkola
Nasza ocena: - 90%
90%
Tekst: M.T. Anderson. Ilustracje: Eugene Yelchin. Dwie Siostry 2020