Gorący temat

Batman: Ostatni Rycerz na Ziemi – alegoria, z której niewiele wynika [recenzja]

Z okładkowego opisu historia, która miała być ukoronowaniem współpracy nad postacią Batmana Scotta Snydera i Grega Capullo zapowiadała się naprawdę interesująco. Po lekturze niestety ciężko napisać o niej coś dobrego.

Scenarzysta Scott Snyder i rysownik Greg Capullo na pewno stworzyli  jedną, świetną historię o Batmanie, czyli “Trybunał sów”. Tym albumem zawiesili sobie poprzeczkę tak wysoko, że później nie udało im się już zbliżyć do tego poziomu. Bardziej dotyczy to Snydera, ponieważ Capullo raczej poniżej pewnego poziomu nie schodzi, ale też nie do końca jego kreska pasuje do opowieści, w której więcej jest z alegorii niż z klasycznej, poświęconej Batmanowi fabuły. A taką właśnie postanowił stworzyć Scott Snyder, próbując podsumować w “Batmanie: Ostatnim Rycerzu na Ziemi” lata pracy poświęconej postaci Człowieka-Nietoperza.

Na okładce mamy bardzo udaną, prostą w środkach wyrazu grafikę, na której Batman kroczy przed siebie trzymając w ręce lampion z dość intrygującą zawartością. Tak jest, możemy nie dowierzać, ale w komiksie nasz bohater podróżuje przez zdewastowaną Ziemię z gadającą głową Jokera u boku (czy aby ten motyw nie przypomina więcej niż trochę rozwiązania z popularnego również u nas  “Head Loopera”?). Równie intrygujące jest zawiązanie akcji, w której Batman w czasie rutynowego śledztwa powraca na Crime Alley by zidentyfikować martwego chłopca, po czym po nieoczekiwanym wybuchu budzi się dwadzieścia lat później w Azylu Arkham. Dodajmy, że na jego twarzy i ciele w ogóle nie widać upływu lat, a kolejne plansze przynoszą coraz bardziej szokujące fakty, które wskazują na to, że nigdy nie był Batmanem w rzeczywistości, a jedynie w swojej faszerowanej lekami głowie. Rzecz jasna Bruce Wayne nie może pogodzić się z taką wizją swojego dziedzictwa, ucieka z Arkham po konfrontacji z… Alfredem i wyrusza w niebezpieczną wędrówkę, która i jemu, i czytelnikom ma przynieść odpowiedzi na coraz więcej nurtujących pytań.

Więcej o fabule już nie powiemy, bo każdy z dziesięciu rozdziałów przynosi kolejne niespodzianki i innych superbohaterów (czasem w dość nietypowym anturażu). Znajdzie się tu też miejsce na trzęsącego Ziemią złoczyńcę, z którym Batman będzie musiał się skonfrontować. Jeśli można porównać opowieść Snydera do innego komiksu, to przychodzi na myśl na pewno “Old Man Logan”, ponieważ  mamy tu podobne, postapokaliptyczne klimaty w świecie niedalekiej przyszłości oraz niespodziewane podziały wśród superbohaterów. Czuć też, że Snyder chciał stworzyć rodzaj nie tyle opowieści ostatecznej (czyli z podtytułem “the End”) tylko rozliczającej z wszystkich grzechów i osiągnięć głównego bohatera. Jednak coś tutaj zwyczajnie nie wyszło, bo lektura tego albumu zamiast urzekać płynnością, jak na jej pierwszych stronach, z czasem staje się męcząca.

Winą jest tutaj niezdecydowanie twórców, czy robimy typowy, batmanowy blockbuster, czy jednak alegoryczną opowieść, która podsumuje nam całą drogę dwudziestopierwszowiecznych występów Batmana. Snyder, podobnie jak reżyser o tym samym nazwisku ma ciężką rękę do prowadzenia narracji, nie umie w groteskę, nie potrafi ożenić ognia z wodą. Mimo, że ciekawie wypada relacja Batmana z głową Jokera, to w zasadzie nic nie wnosi do fabuły, a jako metafora nie wiadomo za bardzo, co ma odzwierciedlać.

To co się tu broni, to nieustanny nastrój jak z sennego koszmaru (które w innych aktualnych seriach o Batmanie, dosyć często go ostatnio nawiedzają), a tym samym niepewność co do realności wydarzeń. Snyder jednak, zamiast utrzymać ten niepokojący klimat,  co i rusz wypala z działa fabularnej dosłowności, dorzucając szczególnie w końcówce łyżkę patosu. No nie, scenarzysto, albo idziemy w jedną stronę, albo w inną. Była ambicja na coś naprawdę niezwykłego, zapewne Snyder i Capullo chcieli osiągnąć coś na miarę klasyków w rodzaju “Powrotu Mrocznego Rycerza” i “Azylu Arkham”, a wyszedł album, który rozjeżdza się w niekontrolowany sposób w różnorodnych, twórczych kierunkach. Szkoda, ponieważ był  potencjał na oryginalną opowieść, ale jak już przekonało się wielu twórców przed Snyderem, Batman jest tylko z pozoru łatwym materiałem do obróbki. Tym razem materiału było chyba zwyczajnie w nadmiarze i wyszło jak wyszło.

Batman. Ostatni Rycerz na Ziemi

Nasza ocena: - 50%

50%

Scenariusz: Scott Snyder. Rysunki: Greg Capullo. Egmont 2020

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Gotham. Rok pierwszy [recenzja]

Tom King to już stały element na firmamencie twórców Uniwersum DC. Scenopisarska gwiazda, która jednak …

Leave a Reply