Kolejny nowy scenarzysta i kolejny pierwszy tom głównego runu z Batmanem. “Failsafe” proponuje nam pojedynek Mrocznego Rycerza z inną, na pewno pod pewnymi względami zaskakującą wersją jego samego.
Za nami run James Tyyniona IV – jak na topowe aktualnie nazwisko scenarzysty, nie do końca spełniający oczekiwania czytelników. Potem jeszcze mieliśmy suplement w postaci tomu napisanego przez Joshuę Williamsona, który również miał swoje braki. To niestety przypadłość każdej nowej odsłony przygód superbohatera z Gotham i chyba nie ma co liczyć na wiele więcej – jeśli ktoś chce tych najlepszych historii z Batmanem, niech lepiej sięga po elsworldy. Dlatego do tego co przygotował w “Failsafe” Chip Zdarsky podchodzimy raczej z dystansem, a nie z dużymi oczekiwaniami, choć akurat w tym przypadku, dość szybko dajemy się ponieść tej energetycznej, pełnej akcji historii.
Pięciozeszytowy “Failsafe” odnosi się do popularnego motywu z wcześniejszych komiksów zarówno z samym Batmanem, jaki i z Ligą Sprawiedliwości. W “Wieży Babel” (a także w „JLA” Granta Morrisona) mieliśmy motyw zabezpieczenia obmyślonego przez Batmana, na wypadek, gdyby trzeba było wyeliminować członków Ligi – na każdego z superbohaterów istniał osobny protokół stworzony, który pozwalał rozprawić się z każdym członkiem superbohaterskiej grupy. Pamiętajmy jednak, że Batman również jest członkiem Ligi, musiał więc sporządzić też protokół dotyczący samego siebie. W jaki sposób oraz dlaczego należałoby wyeliminować Batmana?
Cóż, na to pytanie szybko dostajemy odpowiedź – w pierwszym zeszycie Pingwin aranżuje diaboliczny plan, w którym ginie z rąk Batmana – albo tak wydaje się świadkom wydarzenia. Ważne, że komunikat o tym wydarzeniu idzie w świat i zaraz po tych doniesieniach (którym mógłby zapobiec Alfred, gdyby nadal żył) uruchomiona jest procedura – stworzony niegdyś przez Batmana program, mający na celu wyeliminowanie…właśnie Batmana. Powód jest konkretny i niestety w tym feralnym momencie niezaprzeczalny – Człowiek Nietoperz popełnił morderstwo, co oznacza, że przekroczył tę nieprzekraczalną granicę. A zatem, Batmana trzeba wyeliminować.
W taki sposób rozkręca się fabuła komiksu, która nie zwalnia aż do końcowego cliffhangera. Oglądamy walkę Batmana z inną, mechaniczną wersją samego siebie, zaprojektowaną tak, aby odniosła sukces. Po drodze tytułowy Failsafe daje łupnia innym superbohaterom na czele z Supermanem i wciąż jest nie do zatrzymania. Fakt, że jego pojedynek z samym Batmanem trwa długo to zasługa tego ostatniego, który dzięki swoim zdolnościom (także tym, które nabył przez lata od wykonania projektu Failsafe) jakimś cudem wymyka się swojemu przeciwnikowi. Być może momentami fabuła przekracza punkt, w którym znika jej wiarygodność, jak w efektownej kosmicznej sekwencji, ale ogląda się to z uśmiechem na ustach. Ta fabularna przesada jest zaimplementowana w historii z premedytacją i obrazuje nam w bardzo wyraźny sposób skalę możliwości operacyjnych Mrocznego Rycerza, a Jorge Jimenez rysuje to tak, żeby wyglądalo to wiarygodnie. Co ważne, ów główny wątek Failsafe’a nie zaistniał w fabule po to, by przykładowo nawiązywać do popularnego dziś tematu zagrożeń AI. Nie, to po prostu opowieść o starciu dwóch wersji superbohatera z Gotham, którego obsesja kontrolowania wszelkich, nawet wydumanych zagrożeń zaprowadziła go na sam skraj. Albo mówiąc inaczej – udowodniła, że to on sam stwarza te zagrożenia.
To ostatnie spostrzeżenie nawiązuje do bonusowych zeszytów, które znajdziemy w tym tomie po finale “Failsafe”. Dostajemy dwie historie, jedną z Catwoman, która ma na głowie spadkobierców Pingwina, druga z samym Batmanem, narysowana w stylu retro i nawiązującą do wersji z odległej, komiksowej przeszłości superbohatera. W przypadku pierwszej z nich musielibyśmy zaspoilerować ważny element fabuły – powiedzmy chociaż jedno – że gdyby nie istniał Batman, prawdopodobnie w Gotham nie byłoby tylu szalonych złoczyńców, których przyciąga on niczym magnes. I być może żyliby oni innym życiem, kto wie? Ostatnia opowieść z tomu z retro oprawą graficzną to próba pogłębienia fabuły z tytułowej historii. W ogóle te dodatkowe opowieści stanowią przemyślany suplement, który uwiarygadnia doświadczenia Batmana podczas rozgrywki z robotem, choć wcale go nie usprawiedliwia – pokazuje po prostu, że nowe zagrożenie to nie tylko suma niegdysiejszych ambicji Batmana. Te dodatki, podobnie jak było to w przypadku serii “Batman. Detective Comics” i znakomitej historii ‘Sierota z Gotham” pokazują, że są twórcy, którzy pisanie o najpopularniejszym superbohaterze DC traktują poważnie, nawet jeśli głównym punktem tych opowieści była od zawsze wersja rozrywkowa. W runie Chipa Zdarsky’ego współgra ona ciekawie z analizą rysu psychologicznego Batmana oraz konsekwencjami jego działań, tworząc naprawdę intrygujące otwarcie nowych przygód superbohatera z Gotham.
Batman, tom 1 - Failsafe
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz; Chip Zdarsky. Rysunki: Jorge Gimenez i inni. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Egmont 2024