„Pomrok” Daniela Rosołka mnie zaskoczył. Jako pierwsza z publikacji Wydawnictwa Mrocznego – skupiającego całe swoje marketingowe siły rozruchowe w obrębie szeroko rozumianego fandomu grozy – spodziewałem się ponurej, powojennej, weirdowej opowieści, ze względu na czas akcji sugerującej choćby klimaty znane z „Czarnego boga” Marcina Wrońskiego. Otrzymałem coś całkiem innego. Powieść zupełnie odartą z elementu grozy, z wątku nadprzyrodzonego. Prozę owszem, mroczną, angażującą, ale całkowicie realistyczną; może poza postacią obserwującego ze specyficznej perspektywy pierwszoosobowego narratora.
I co ważne – otrzymałem prozę bardzo dobrą jakościowo. Dojrzałą, przemyślaną, solidnie ukierunkowana tematycznie na Śląsk i tamtejsze poszukiwanie narodowej tożsamości. Osadzenie fabuły w okresie Polski powojennej, szczególnie zaś w tak newralgicznym rejonie, jakim był obszar Śląska właśnie, daje autorowi konieczną przestrzeń do snucia opowieści o Ślązakach rozdartych pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością (i przyszłością), w których – okazuje się – miejsca dla nich nie ma, bo nie przynależą w pełni tożsamościowo, kulturowo, ani do Niemiec, ani do Polski. I pal sześć, jak czują się oni sami, jak dalece identyfikują się z którym narodem. Ważniejsze w powieściowym ujęciu jest to, jak postrzegani, kwalifikowani są przez otoczenie. Wojna zaburzyła relacje, sąsiedzi niegdysiejsi stali się wrogami, społeczność niemiecka, tak przecież w rejonie Śląska obecna, nagle stała się elementem niepożądanym, elementem wysiedlanym, lub zwyczajnie mordowanym, dla pozornego wyrównania krzywd, a częściej pod takim pozorem, dla zwyczajnego grabienia z dóbr, z majątku. A bohater, Olgierd Thiel – z boleśnie i bezwzględnie zarazem narzuconą łatką folksdojcza – okazuje się być tragicznie zagubiony w poszukiwaniu własnej narodowościowej tożsamości. Bo przecież pochodzenia nijak nie wybrał, bo po stronie, po jakiej znalazł się w czasie wojny, rzucił go bardziej los, zwykła, prozaiczna wola przetrwania, niż świadomy, ideowy wybór. I próbuje on udowodnić wszystkim wokół, a może i samemu sobie najbardziej, kim naprawdę jest, kim się czuje. Ta wola przetrwania właśnie jest katalizatorem jego działań, ale i przyczynkiem jego późniejszej tragedii. Łapczywie chwyta się Thiel okazji, by trwać, by znaleźć akceptację społeczną, by pozyskać skrawek przestrzeni w skomplikowanej społecznej mozaice powojennej Polski, gdzie już nawet sama uczciwa polskość okazywała się częstokroć niewystarczająca, jeśli nie szło za tym uwielbienie szerzącego się niczym pożoga komunizmu, zyskującego w tamtym okresie na znaczeniu i zamieniającego okupację hitlerowską na tę drugą, czerwoną, komunistyczną. Subtelniejszą, bardziej kamuflowaną, pozornie oddającą Polskę we władanie jej mieszkańców, a w rzeczywistości wprowadzającej nie mniej, w rozliczeniu, brutalny, choć niebezpośredni dyktat ze Wschodu. Thiel w tej sieci zależności i powiązań, w tym tyglu kipiącym od emocji, niezabliźnionych ran, jątrzącej się nienawiści i pragnieniu mniej lub bardziej słusznej zemsty, niewymierzonej personalnie, ale bardziej symbolicznie, całościowo, jawi się jako ofiara, której przewina jest tylko pragnienie przetrwania, łaknienie normalności i próba odnalezienia choćby zrębów szczęścia w relacji z drugą osobą.
To znakomita proza, ujmująca nie tylko złożonością poruszanego problemu, ale i trafnością jego ukazania. Śledzimy losy bohaterów z zaangażowaniem, niby wiedząc – dzięki narratorowi pierwszoosobowemu, który niejako opowiada nam całość zdarzeń już po fakcie, po własnej śmierci (co daje mu wszechwiedzę godną narratora trzecioosobowego) – jaki będzie finał. Ale to, co pomiędzy tu i teraz a tym domniemanym, znajomym już zakończeniem pozostaje białą plamą, nieodkrytą kartą, kryjącą niejedną tajemnicę i niejeden najzwyklejszy ludzki dramat. A zarazem ukazuje gorzki obraz wczesnych lat powojennej Polski, w dodatku coraz mocniej z każdym rokiem dociskanej butem komunistycznego okupanta, wysługującego się jakże sprawnie rękami naszych własnych rodaków, jacy na podwalinach Partii budowali własne pozycje, kariery i majątki, a zarazem żerowali na ludzkiej żądzy rozliczenia krzywd i odegrania się na – często symbolicznie traktowanym – dotychczasowym, hitlerowskim oprawcy, uosabianym przez pozostałą, niemiecką mniejszość lub właśnie Ślązaków nie do końca określonych narodowościowo, co czyniło z nich najłatwiejszy cel.
Poradził sobie Rosołek znakomicie i z samą warstwą fabularną i z szerszym ujęciem kontekstu społeczno – politycznego odnoszącego się do problematyki śląskiej tożsamości kulturowej. To proza wyrosła z zagubienia tożsamościowego, ale i z chęci zrozumienia. Gorzkie, ale szczere i uczciwe świadectwo czasów bezpośrednio po zakończeniu wojny pozwala nam pochylić się nad problemem regionu. Problemem narodowej przynależności – lub jej braku – który wciąż, po dziś dzień zdaje się na Śląsku wybrzmiewać.
Kojarzy się więc proza ta mocno z głosem twardochowym, który przecież usilnie podkreśla swoją śląskość właśnie, co jednoznacznie osadza go w konkretnej narodowej przynależności. Rosołek nie jest tak ochoczy w wykluczaniu Ślązaków spod obrębu polskiej przynależności narodowej, nie pcha ich jednocześnie w kierunku niemieckości. Raczej miota się autor – za sprawą miotających się w bezsilności bohaterów – pomiędzy narodowymi tożsamościami i uwypukla właśnie to zagubienie wynikające z przynależenia do którejś z nich w pełni, całkowicie. Tam, gdzie Twardoch zdaje się gloryfikować śląskość jako kulturową, narodową niezależność i odrębność, dla Rosołka okazuje się być ona brzemieniem wykluczającym Ślązaków spod określonej, jasno wskazanego przyporządkowania, którego wszak pragną. A przynajmniej pragnie go jego bohater. I to nawet nie ze względów ideowych, nie w imię górnolotnych wartości, a zwykłego, prozaicznego pragnienia przetrwania i życia uczciwie, bez strachu.
Stylistycznie to proza mocno kojarząca się z takimi autorami, jak Anna Musiałowicz, Jakub Bielawski, czy Jakub Małecki – pisarze mocno zorientowani na pisanie o ludziach, o ich problemach, o ich poszukiwaniu własnego miejsca, tożsamości, poczucia przynależności. Blisko jest miejscami Rosołkowi do wspomnianego już także Twardocha, choć nie tyle w wydźwięku fabularnym, ile w obszarze podejmowanej tematyki.
„Pomrok” to bardzo ciekawy głos na literackiej scenie. Nowalijka zapowiadająca naprawdę duży literacki talent i nazwisko, na które z pewnością warto zwrócić uwagę. Choć sam wydawca zdaje się celować w środowisko szeroko rozumianej grozy – co osobiście uważam za mocno krzywdzące i szkodliwe dla tej bardzo dobrej, aczkolwiek zupełnie nie-grozowej powieści – to warto podkreślić, że jest to proza zdecydowanie bliższa obyczajowemu dramatowi spod znaku właśnie aktualnego pisarstwa Musiałowicz, Twardocha, czy Małeckiego właśnie.
Na pochwałę zasługuje także świetna okładka. Grafika ilustrująca – która urzeka minimalizmem, ale i sugestywnym przesłaniem odnoszącym się do samego sedna przekazu powieści – jest autorstwa Natalii Nowak i z pewnością zainteresuję się bliżej pracami tej artystki. Jej styl graficzny kojarzy mi się momentami z warsztatem Bruno Schulza, a to chyb najlepsza pochwała, jaką mogę sformułować.
„Pomrok” okazał się zarówno jednym z największych pisarskich zaskoczeń tego roku, ale też – jednocześnie – jednym z najważniejszych literackich odkryć. To proza dojrzała, proza autora świadomego własnego warsztatu. Proza twórcy w pełni ukształtowanego, który określił już ściśle swoją literacką ścieżkę, co nie pozbawia go przestrzeni do innych, poglądowych czy też szerzej, fabularnych poszukiwań. Rosołek to autor ukształtowany, który ma szczęście nie debiutować (poza fantastyką – bowiem pierwszym tytułem było wypuszczone w Wydawnictwie Oficynka „Wyjście” z 2022 roku) przedwcześnie – co na polskim rynku zdarza się aż za często – który z całą pewnością gotów jest pokazać się światu z własną twórczością. „Pomrok” może okazać się jednym z ważniejszych tytułów, jakie przeczytacie w tym roku. Moim zdaniem – warto!
Pomrok
Nasza ocena: - 90%
90%
Daniel Rosołek. Wydawnictwo Mroczne 2024
[…] Pomrok – przejmująca historia o tożsamościowych rozterkach powojennego Śląska [recenzja] […]