Gorący temat

Batman – zemsta, mrok i nowe otwarcie [recenzja]

Człowiek-nietoperz to w świecie komiksów niewątpliwie fenomen, który doczekał się już tylu nowych startów i kolejnych wariacji swoich przygód, że mógłby obdzielić nimi co najmniej kilku superbohaterskich kolegów. Wraz z kolejnym, stanowiącym otwarcie nowej serii filmem zasadne staje się pytanie, czy nadal może zaoferować nam coś świeżego?

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że będzie o to niezwykle trudno. Skąpane w klimatach noir dzieła Tima Burtona, trzymającą się znacznie bliżej realizmu trylogię Christophera Nolana i trzymającą się znacznie bardziej kolorowych (o ironio, biorąc pod uwagę wersję reżyserską) klimatów rodem z konkurencyjnych Avengersów „Ligę Sprawiedliwości” zdają się wypełniać każdą możliwą lukę w próbie reinterpretacji jednego z najsłynniejszych detektywów świata. Odpowiedzialny wcześniej choćby za dwie części „Planety małp”, czy znakomity „Projekt Monster” Matt Reeves udowadnia jednak, że z postaci Człowieka-nietoperza da się jednak wycisnąć jeszcze więcej.

Mimo że „Batman” co do istoty jest zupełnie odrębnym filmem od wcześniejszych ekranowych występów superbohatera, już na starcie wymaga od widza nieco więcej – nie jest bowiem typową origin story. A przynajmniej nie do końca. Nie obserwujemy więc pierwszych kroków jakie Bruce Wayne stawia w roli obrońcy Gotham, a do świata przedstawionego wkraczamy w momencie gdy przestępcy dobrze już zdają sobie sprawę z tego, że bezkarne popełnianie zbrodni się należy do przeszłości. Mimo wszystko jednak, nowy „Batman” wciąż pozostawia wystarczająco pola do rozwoju bohatera, by ten w trakcie seansu ewoluował z pozycji zamaskowanego mściciela o dość mglistych, powiązanych z osobistą traumą motywach, do symbolu bohatera, na którego Gotham nie zasługiwało, ale którego z całą pewnością potrzebowało.

Dzieje się to poprzez pewne novum w dotychczasowych aktorskich adaptacjach, bo fabułę tym razem niemal w pełni napędza detektywistyczne śledztwo jakie „Batman” musi przeprowadzić, by ujawnić prawdę na temat tajemniczych morderstw wstrząsających miastem. Podczas gdy kolejne zbrodnie zagadkowego Riddlera zdają się prowadzić ku przewinom z dalekiej przeszłości, w trakcie rozsupływania kolejnych zawiłości wielkiej układanki, Człowiek-nietoperz odkrywa, że gigantyczna sieć przestępczości jaka oplata Gotham, dotyka każdego bez wyjątku… nawet jeśli ten ktoś sam nie zdaje sobie z tego sprawy.

Mając na uwadze powyższe, łatwo skonstatować, że scenariusz nowego „Batmana” oferuje nam dość klasyczny schemat „po nitce do kłębka”, który wraz z kolejnymi aktami opowieści będzie próbował to dodawać nieco szczegółów zmieniających nasze podejrzenia, to wyprowadzał nas w pole. Choć w teorii nie brzmi to szczególnie nowatorsko, Matt Reeves podejmuje najlepszą z możliwych decyzji – i zamiast odkrywać koło na nowo, postanawia poświęcić swoją uwagę wykreowaniu możliwe gęstego i mrocznego klimatu, tak charakterystycznego dla alter-ego Bruce’a Wayne’a. W założeniu zatem,  „Batman” ma przywoływać wrażenia wyniesione z seansów filmów z zupełnie innej kategorii wagowej, jak choćby słynnego „Siedem” Davida Finchera. I cóż tu kryć – to się udaje.

Na taką a nie inną konkluzję składa się przede wszystkim dość mocne umocowanie wydarzeń w cokolwiek realnym świecie przedstawionym. Znacznie mniej u Reevesa fantazyjnych technologii ratujących mrocznego mściciela z opresji, jego Batmobil przypomina amerykańskiego muscle-cara pokroju Forda Mustanga, sekwencje walk ociekają brutalnością i odpowiednią ciężkością ruchów, przestępczym podziemiem miasta trzęsą mafiosi stylizowani na gothamowe klony Ala Capone, a tajemniczy morderca to ani chybił odniesienie do słynnego Zodiaka. Tam gdzie od strony fabularnej „Batmanowi” zupełnie celowo nieco brakuje komiksowego sznytu, pojawia jednak warstwa audiowizualna – ociekające nocą, zepsuciem i deszczem Gotham, doprawione równie mroczną ścieżką dźwiękową. Oczywiście, już ze względu na samą tematykę, najnowszy film sygnowany logiem DC trudno jednoznacznie określić thrillerem pełną gębą, ale niewątpliwie mamy tu do czynienia z udanym skierowaniem filmu na poważne, moralnie niejednoznaczne tory.

Uzupełnieniem niezwykle dopieszczonej realizacji, są świetne kreacje aktorskie. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości (tylko czy rzeczywiście był ktoś taki?) co do tego, czy Robert Pattinson zapracował na rozgrzeszenie po feralnych „Zmierzchach”, to po zetknięciu się z jego Batmanem powinien stracić jakiekolwiek argumenty. Przepełniony wewnętrznym bólem traumą i rządzą zemsty Bruce Wayne to jednak nie wszystko – superbohater jest tu uzupełniany również przez równie ciekawy drugi plan, z odpowiednio psychopatycznym Paulem Dano jako Riddlerem, intrygującą Kobietą-Kotem w wykonaniu  Zoë Kravitz i absolutnie nierozpoznawalnym Colinem Farrellem w roli Pingwina – który zresztą ma dostać własny serial produkcji HBO Max – na czele.

„Batman” Matta Reevesa niekoniecznie jest przy tym filmem pozbawionym pewnych bolączek – w trakcie seansu jasnym staje się, że pewne kluczowe dla fabuły wątki nie wybrzmiewają tak bardzo jak zapewne chcieliby autorzy (na pierwszy plan wybija się tu dość nijaki Carmine Falcone), niemal trzy godziny filmu rozgrywanego mimo wszystko w niekoniecznie ekspresowym tempie potrafią nadwyrężyć cierpliwość co mniej wytrwałych widzów, a sam finał opowieści w opozycji do ugruntowanej w realizmie wcześniejszej części filmu, wydaje się jednak nieco zbyt naciągany.

Ostatecznie jednak trudno nie zgodzić się z przeważającymi w sieci huraoptymistycznymi reakcjami z rzadka przemawiających wspólnym głosem krytyków i widzów – w istocie mamy tu do czynienia z solidnym otwarciem, dającym wszelkie podstawy ku temu by podejrzewać, że nowa seria filmów z Batmanem w roli głównej pozostanie w głowach kinomanów jako coś, co nie było jedynie prostą powtórką z rozrywki.

Foto © Warner Bros Polska

Batman

Nasza ocena: - 80%

80%

Reżyseria: Matt Reeves. Obsada: Robert Pattinson, Colin Farrell, Zoë Kravitz i inni. USA, 2022

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply