Gorący temat

Creed III – grzechy nas samych [recenzja]

0 0
Read Time:3 Minute, 53 Second

Jeśli spojrzeć na historie opowiedziane przez poprzednie dwie części serii, można dojść do wniosku, że życie daje Adonisowi Creedowi wycisk tożsamy do tego, co fundują mu rywale w ringu. W kolejnej odsłonie wcale nie ma łatwiej.

A być może nawet trudniej, bo tym razem nie-tak-już-młodego boksera dopaść spróbują demony przeszłości. Tym samym, wieńczący trylogię film otwiera retrospekcja, przenosząca nas do burzliwego okresu dzieciństwa głównego bohatera. Oto nastoletni Adonis wraz ze swoim przyjacielem Damianem, za sprawą impulsywności tego pierwszego pakują się w kłopoty. O ile jednak Adonisowi przed wymiarem sprawiedliwości udaje się uciec, jego kumpel tyle szczęścia już nie ma. To właśnie ta jedna, feralna noc spowoduje że dekady później, gdy przechodzący na sportową emeryturę bokserski czempion osiągnął już wszystko co możliwe, przeszłość w osobie Damiana nieubłaganie upomni się o swoje. Co zaczyna się jako niewinne spotkanie po latach, wkrótce przerodzi się w pełnowymiarową wojnę, w której po równo z pasami mistrzowskimi, na szali będą ważyć się różne wersje prawdy. By spróbować przetrwać burzę, Adonis będzie musiał znaleźć sposób by przede wszystkim wybaczyć samemu sobie.

Choć „Creed III” jest filmem przygotowanym z niemal tożsamych składników co jego poprzednicy, wśród osób zaangażowanych w jego powstanie można dopatrzyć się już jednak pewnych roszad. Po pierwsze, mamy tu do czynienia z reżyserskim debiutem grającego tytułową rolę Michaela B. Jordana. Po drugie, to pierwszy film z serii duchowych spadkobierców Rocky’ego, w którym kultowego bohatera w narożniku protagonisty nie znajdziemy. Z tych dwóch faktów wynikają dalsze implikacje zarówno dla jakości samej fabuły, jak i odpowiedniego spasowania poszczególnych elementów składowych w satysfakcjonującą całość – trudno bowiem kryć, że na obu polach, „Creed III” musi wylać nieco więcej potu, niż poprzednie dwie części.

Jeżeli pierwszego „Creeda” można określić mianem opowieści o szukaniu własnej tożsamości, a drugiego walką z grzechami ojców bohaterów, tak część trzecia stawia na podsycany poczuciem winy i brakiem zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy konflikt między dwójką przyjaciół. Ładunek emocjonalny jest tu więc w teorii wcale nie gorszy niż w przypadku poprzedników – a jednak mimo tego, że całość siłą rzeczy swoją uwagą obarcza jedynie Creeda (niespodziewanego zniknięcia Rocky’ego nikt nie ma nawet zamiaru tłumaczyć) dostarcza wyraźnie mniej odczuwalne ilości adrenaliny. Łatwo byłoby w tym względzie winą obarczyć ewidentną przewidywalność materiału, ale w przypadku filmów sportowych pisanie o schematach zakrawa na absolutny truizm. To o tyle specyficzny gatunek, że zamaskowanie dobrze znanych chwytów spada na arki reżysera i jego wyczucia… czego debiutującemu za kamerą Michaelowi B. Jordanowi wyraźnie brakuje. W znakomitej większości przypadków, Amerykanin ogranicza się bowiem do prowadzenia widza jak po sznurku, od jednej obowiązkowej rewelacji do drugiej. Poszczególne zwroty akcji każdy obyty z gatunkiem odbiorca wypatrzy natychmiast gdy tylko w historii zostaną zasygnalizowane, a gdy wytoczone zostaną najcięższe działa, reakcją będzie raczej wzruszenie ramionami, niż ścisk w gardle.

Na siłę uderzeniową całości dość wyraźnie wpływa również to, że historia Adonisa ma coraz mniej wspólnego z rzeczywistością. O ile pierwowzór starał się zakorzenić w bokserskich realiach na tyle, na ile było to możliwe, a jego sequel jako tako co większe nieścisłości wymanewrował, tak w tym wypadku mamy już do czynienia z czystym fanfiction, w którym walki o mistrzowskie pasy organizuje się na pstryknięcie palców. W podobny, wyraźnie odklejony sposób „Creed III” przedstawia same pojedynki, w których zdecydowanie więcej teraz metafor i ujęć  stylu slow-motion, niż pięściarskiego mięcha.

Mimo wszystko jednak, z pewnością nie jest tak, że reżyserski debiut Michaela B. Jordana to rzecz która obok pewnych problemów, nie posiada też szeregu atutów, które sprawiają, że w historię Adonisa nadal chce się brnąć. Cokolwiek by nie mówić o przesadnej filmowości samych walk, z pewnością mamy tu do czynienia z filmem kompetentnie zrealizowanym. Porządna praca kamery, dobra ścieżka dźwiękowa i obowiązkowa motywująca sekwencja treningowa nadal robią robotę, zachęcając do natychmiastowego wykupienia karnetu na siłownię. Wielkim atutem okazuje się też antagonista ulepiony z podobnej gliny co Viktor Drago – czyli taki, którego postępowanie można zrozumieć i w kilku przypadkach stanąć po jego stronie. Jeśli zresztą szukać w „Creedzie III” ewidentnego wygranego, to tym pewnikiem okazać musi się Jonathan Majors, który samą już mimiką twarzy swojemu Damianowi Andersonowi potrafi nadać głębi większej, niż przewidywał to dlań scenariusz. Trudno powiedzieć również, by mimo podążania utartym szlakiem, „Creed III” miał większe momenty przestoju – raz osiągnięte tempo jest utrzymywane właściwie do samego końca, a 120 minut filmowej taśmy raczej mało kogo przyprawi o uczucie znużenia.

„Creeda III” można więc pod wieloma względami określić mianem kina najeżonego błędami debiutanta, ale na szczęście dlań całościowo opartego na fundamentach tak mocnych, że nadal potrafiącego dostarczyć pewnej zaskakująco solidnej porcji rozrywki. Mimo coraz bardziej widocznej potrzeby zmian, tę rundę na nogach jeszcze udało się ustać.

Foto © Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.

About Post Author

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".
Happy
Happy
0 %
Sad
Sad
0 %
Excited
Excited
0 %
Sleepy
Sleepy
0 %
Angry
Angry
0 %
Surprise
Surprise
0 %

Creed III

Nasza ocena: - 60%

60%

Reżyseria: Michael B. Jordan. Obsada: Michael B. Jordan, Jonathan Majors, Tessa Thompson.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Average Rating

5 Star
0%
4 Star
0%
3 Star
0%
2 Star
0%
1 Star
0%

Leave a Reply