Galicja przełomu wieków. W stolicy Małopolski bohema miesza się z przestępczym półświatkiem. Mariusz Wollny w „Białym towarze” zagląda za zasłonę historii i rozwiązuje niejedną zagadkę Krakowa.
Kryminał retro nie jest pomysłem nowym, ale na naszym gruncie przyjął się wyjątkowo dobrze pod koniec lat 90. minionego wieku. To właśnie wtedy ukazała się pierwsza część przygód Eberharda Mocka, w której detektyw penetrował zakamarki międzywojennego Wrocławia. Marek Krajewski rozwijając swój literacki świat wprowadził do niego również przedwojenny Lwów, a ostatnio zagonił się aż do Wilna. Tropem Krajewskiego poszli tacy pisarze jak Marcin Wroński – lokujący śledztwa Zygi Maciejewskiego w Lublinie, głównie w latach 30. i 40. – czy Ryszard Ćwirlej, wybierający w swoich poznańskich kryminałach epokę dużo nam bliższą, lata 80. To tylko najbardziej popularne nazwiska i serie, bo kryminalnych retroportretów doczekały się już Kłodzko, Gdańsk, Warszawa i dziesiątki innych polskim miast. Ich autorzy, zależnie od podjętej pisarskiej strategii, przywiązują większą uwagę do kryminalnej intrygi lub do budowania historycznego tła. Dla czytelników idealną sytuacją jest zbilansowane połączenie tych dwóch składników. Jak na tym polu wypadają Mariusz Wollny i jego „Biały towar?
Przyglądając się najpoczytniejszym tytułom do stworzenia dobrego kryminału retro – oprócz talentu pisarskiego – potrzebne są trzy elementy: porywający bohater, ciekawa epoka historyczna i pobudzający wyobraźnię teren działania, najczęściej miasto. Mariusz Wollny w swojej nowej powieści nie trzyma się kurczowo jednej postaci, przeplatają się w niej losy bohaterów historycznych i fikcyjnych. Na przód wysuwają się tu Tadeusz Boy-Żeleński – którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać – dwóch zasłużonych stróżów prawa Józef Mohr i Bronisław Karcz oraz fikcyjny bohater Olgierd Korsak. Wprowadzenie do historii wątku narodzin bohaterskiej przyjaźni nastrojem przypomina chłopięcą przygodę pióra Stephena Kinga, z tym, że u Wollnego za progiem nie czają się demony, tylko podstępni kryminaliści. Doświadczenia grupy nastolatków, w 1884 roku zapuszczających się na teren krakowskiego Kazimierza, wpływają na ich dorosłe już życie. Stają się niezwykle ważne, kiedy 16 lat później jeden z nich zostanie uprowadzony.
Losy bohaterów osadzone są w momencie historii tak odległym, że ich codzienność znacząco różni się od naszej. To świat, w którym ludzkiej wyobraźni nie napędzają kino, telewizja i internet, a literatura, sztuka i teatr. Przełom XIX i XX wieku. Kraków należy do monarchii austro-węgierskiej, ale narzucona przez zaborców kultura miesza się z rozkwitem Młodej Polski i secesji. „Biały towar” ma, więc bogate tło historyczne, które Wollny potrafi wykorzystać. To nie pierwsza w jego karierze pozycja łącząca historię z kryminalną intrygą, autor ma już za sobą serię przygodowych (łotrzykowskich) powieści osadzonych w XVI-wiecznym Krakowie. Ich bohaterem był Kacper Ryx, żak (początkowo, bo w kolejnych tomach dorasta) kręcący się w okolicach Wawelu. Tu przechodzimy do trzeciego elementu charakteryzującego retro kryminał – miasta. Już po serii przygód Kacpra Ryxa widać było, że Mariusz Wollny zna Kraków jak mało kto i potrafi „sprzedać” to miasto czytelnikom niezależnie od wyboru epoki historycznej. Mamy w „Białym towarze” panoramę warstw społecznych Krakowa początków XX wieku. Poznajemy zarówno życie zwykłych ludzi, jak i znanych artystów i literatów. W tle wydarzeń przewijają się miedzy innymi Stanisław Przybyszewski, Włodzimierz Tetmajer, Stanisław Wyspiański, brat Albert i rzesza innych, autentycznych postaci, o których masowa wyobraźnia już zapomniała. Historia wylewa się z każdego zdania, nawet dialogi naszpikowane są szczegółami dotyczącymi ówczesnej mody, techniki i dziejów samego miasta. O dziwo tak skonstruowane rozmowy bohaterów wcale nie nużą. Kolejnym dowodem talentu Wollnego jest utrzymanie wielowątkowej powieści w ryzach. Kryminalna intryga stanowi w niej szkielet opowieści, otaczają go liczne wątki poboczne i dygresje. Czasem historia miasta i jego mieszkańców może przytłaczać, odwracać uwagę od kryminalnej warstwy opowieści, ale nigdy nie nuży. Tak bogata struktura zaowocowała sporymi rozmiarami powieści, która liczy sobie niemal 800 stron. Ale nie ma się czego obawiać, lektura to przyjemność, „Biały towar” chce się wprost jeść łyżkami (wiem, jak to brzmi, ale warto).
Pozostając w kulinarnych klimatach – restauratorzy wiedzą, że klient najpierw je oczami. Projektanci książek czasem o tym zapominają, ale (założone przez samego autora) wydawnictwo JAMA, doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia warstwy graficznej książki. „Biały towar” jest pięknym przedmiotem. Okładka oraz grzbiet (przy tak opasłej pozycji pozostaje na nim sporo miejsca do zagospodarowania) grafiką i liternictwem nawiązują do epoki, a detalami do kryminalnej treści. Rozkładane skrzydła okładki zaopatrzono w rzecz niezwykle przydatną – dwie mapki, pomagające się zorientować w labiryncie ulic Krakowa przełomu XIX i XX wieku. „Biały towar” to nie wydawnictwo stylizowane na reprint wiekowej pozycji, a współczesna książka zaprojektowana w szacunkiem dla estetyki czasów, o których opowiada.
Zapalonymi czytelnikami powieści detektywistycznych nie będą może wstrząsać tak częste dreszcze emocji jak przy lekturze przygód Mocka i Maciejewskiego. Jeśli już szukać gatunkowych podobieństw, to najbliżej „Białemu towarowi” do serii powieści Borisa Akunina o Eraście Fandorinie. Dzieło Wollnego, jako kryminał retro, bardziej przechyla się w stronę historyczną, stawiając na klimat epoki. Na pewno zyskuje tu Kraków, bo po zapoznaniu się z pierwszym tomem „Spraw komisarza Mohra” ma się ochotę ruszyć do stolicy Małopolski i porównać literacką fikcję z rzeczywistością.
Niemal każdy autor detektywistycznej fikcji ma ambicje dorównania klasykom gatunku. Wollnemu się to udaje, bo nad jego portretem Krakowa unosi się duch Eugeniusza Sue i „Tajemnic Paryża” – powieści kluczowej, nie tylko dla twórców kryminałów, ale całej literatury popularnej.
Biały towar
Nasza ocena: - 90%
90%
Mariusz Wollny. Wydawnictwo JaMa 2020