Autorzy znakomitej postapokaliptycznej serii „Hombre” powracają w wielkim stylu, za sprawą serii, której przedsmak polski czytelnik już kiedyś poznał, za sprawą wydawnictwa „Fantastyka – Komiks”. Tym razem otrzymujemy tamten materiał (wydany poprzednio w dwóch numerach magazynu), dodatkowo poszerzony o wcześniej niepublikowane u nas zeszyty serii. Tym samym Wydawnictwo Lost In Time zaserwowało nam komplet historyjek o perypetiach nietuzinkowych kosmicznych kanciarzy. Wydanie zostało przygotowane w dwóch wersjach okładki, jednakże z tą samą zawartością. I wypada znakomicie.
Burton i Cyb to nikt inny, jak kosmiczni kanciarze. Cwaniacy, oszuści, kombinatorzy. Określników znalazłoby się pewnie więcej, często mniej wybrednych, ale te charakteryzują ich wystarczająco. Przemierzają przestrzeń kosmiczną w poszukiwaniu okazji do łatwego – zwykle bynajmniej uczciwego – wzbogacenia się. Całość utrzymana jest w gęstym sosie ironii i w oparach absurdu przepełniających dosłownie każdą stronę. Krótkie, kilkuplanszowe historyjki obfitują w przerysowane, ale często niepozbawione polotu opowieści o tym, jak kreatywny okazuje się oszust, jeśli wyczuje pieniądze. Oczywiście w konwencji SF takich możliwości pojawia się więcej, skoro mamy do dyspozycji niezliczoną ilość planet, obcych cywilizacji, kosmicznych służb, federacji etc. Burton i Cyb nie przepuszczą nikomu, kto choćby śmierdzi groszem, od którego ciężaru można by mu ulżyć. A nawet jeśli pojawiają się przejściowe kłopoty (a zwykle się pojawiają), to nasi bohaterowie w mig potrafią przekuć problem w kolejną okazję do intratnego szwindla. I tak w koło Macieju, jak mówi stare polskie przysłowie. Ciekawe, przy jakim numerze przydałoby się ono naszym asom przekrętu? Bo, że zdołaliby je jakoś wykorzystać, to nie ma żadnych wątpliwości.
Kreacja bohaterów jest stosunkowo prosta – Burton parafrazuje charakterystycznych dla ówczesnych komiksów akcji osiłków o kwadratowych szczękach i potężnej sylwetce (niekoniecznie wprost proporcjonalnej inteligencji), zaś imię Cyb jest niczym innym, jak skrótem słowa cyborg. I tymże jest właśnie nasz drugi bohater.
Ich przygody opierają się wyłącznie na szukaniu okazji do łatwych pieniędzy, ale – jak to w takich przypadkach bywa – jest to też przyczynek do wszelkiej maści kłopotów. Dość powiedzieć, że niezależnie od ich proweniencji, nasi awanturnicy wychodzą z nich z gruntu obronną ręką, a najczęściej także konkretnie bogatsi. A że poszukiwani po raz n-ty? Nic dla nich nowego. Wszechświat jest duży, zawsze jest miejsce, układ, planeta, czy stacja, na której można bezpiecznie się ukryć. I przeczekać, organizując kolejny przekręt. Lub kilka.
Nie sposób doszukiwać się tutaj jakiejś skonkretyzowanej głębi fabularnej, zapomnijmy o jakkolwiek rozumianym moralizatorstwie. Ma być kolorowo, zabawnie, ze szczyptą bardzo przaśnego miejscami (ale typowego dla lat 80.) erotyzmu i z maksymalnym nagromadzeniem ironii. I to działa – jeśli tylko nastawimy się na taką, określoną z góry konwencję. Zważywszy jednak na fakt, iż po debiucie w połowie lat 80., w magazynie „Zona 84”, angielskie przekłady przygód Burtona i Cyba trafiły na łamy fantastyczno-erotycznego magazynu „Heavy Metal”, nie powinniśmy się dziwić temu, co znajdziemy w tym albumie. Seria Ortiza i Segury idealnie wpisuje się w konwencję tematyczną wspomnianego periodyku i z pewnością nie odstaje jakością od prac, jakie do niego trafiały. A zważywszy na nazwiska, jakie się w „Heavy Metalu” pojawiały przez lata (jego kultowy status nie wziął się znikąd), tak jakości niniejszego komiksu należy być więcej, niż pewnym.
Graficznie jest pysznie – znów, w ramach przyjętej konwencji. Nasi bohaterowie mają określony, przerysowany do granic sznyt, obcy – tłumnie zapełniający karty komiksu – prezentują odpowiednio szerokie spektrum ras i gatunków, a kobiety są zwyczajowo… no, nad wyraz (aż do przesady, można by powiedzieć) kobiece. Ale to nie jest komiks feministyczny, to komiks celujący w określonego odbiorcę i w swojej konwencji bardzo starannie narysowany. Można ująć, że to wypadkowa swoich czasów, zwłaszcza że utrzymanie go w humorystycznej estetyce pozwala nie brać takiej estetyki całkiem na serio. Rysownik znów (jak we wspomnianym „Hombre” oscyluje tutaj pomiędzy nieco przerysowanym realizmem a groteskową karykaturalnością, zwłaszcza w eksponowaniu kobiecych wdzięków. Dbałość o detal i staranność planowania każdego kadru są charakterystyczne dla szkoły hiszpańskiej, która ciąży nieco ku typowej dla frankofonów staranności, wraz z pewną realistyczną manierą, jednak bardziej ochoczo wypoczwarza ją, sięgając po groteskowość i karykaturalność. Komiksowy rysunek staje się w tym przypadku odbiciem rzeczywistości, jednak nie w skali jeden do jednego, ale raczej jak z „krzywego zwierciadła”. Co znakomicie wpasowuje się w takie gatunkowe konwencje, jak fantastyka (w tym przypadku), czy groza.
„Burton i Cyb” to rzecz świetna. Klasyczna, humorystyczna, doskonale reprezentująca pewną komiksową (i popkulturową) konwencję, z jednoczesnym satyrycznym jej wypoczwarzeniem. Autorzy nie biorą jej całkiem na poważnie (inaczej, niż to było w przypadku „Hombre”) więc i my nie musimy. Jeśli lubicie dobrą, ciut prostacką zabawę z lat 80., za nic mającą sobie współczesną poprawność polityczną (o której z wiadomych powodów nikt jeszcze wtedy nawet nie słyszał) to śmiało. Tylko żeby nie było później, że nie ostrzegałem!
Burton i Cyb
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz: Antonio Seguera. Rysunki: Jose Ortiz. Tłumaczenie: Jakub Jankowski. Wydawnictwo Loast In Time 2023