Kilka dni temu małą furorę na rodzimym Netflixie zrobiła premiera bliżej nieznanego nikomu thrillera science fiction. Niespodziewanej popularności zawtórowała równie pokaźna ilość negatywnych ocen widzów – stojąca w całkowitej opozycji do średniej pozytywnych recenzji z portalu Rotten Tomatoes. No więc jak to w końcu z tym filmem jest?
W „Cieśninie Block Island” rodzeństwa Kevina i Matthewa McManusów podstawową rolę odgrywa roztoczona tak przed nami, jak i bohaterami enigma. Coś dziwnego dzieje się bowiem na tytułowej wyspie – niektórzy ludzie zaczynają mieć problemy z zapamiętaniem tego co robili w ciągu ostatnich kilku godzin, ocean wyrzuca na brzeg setki martwych ryb, a jakby na domiar złego, z niewiadomych przyczyn szwankuje sprzęt elektroniczny. Ile z tych wydarzeń dzieje się naprawdę, a ile jest spowodowane przez tajemniczą siłę zdającą się nawiedzać Block Island? Na to pytanie spróbujemy odpowiedzieć sobie wraz z Harrym, synem lokalnego rybaka.
„Cieśnina Block Island” to jeden z tego typu filmów, które już od początku mówią nam jasno i wyraźnie: „tu się spieszyć nie będziemy”. Fabuła zawiązuje się więc powoli, każąc nam jedynie snuć domysły co do istoty kolejnych tajemniczych wydarzeń, a gdy po jakimś czasie dochodzi do ich eskalacji, mamy w głowie więcej pytań niż odpowiedzi. Ostateczne rozwiązanie musi poczekać do samego finału, zanim jednak tak się stanie, całość jest podporządkowywana zasadom typowym dla niskobudżetowych slowburnów – zamiast wymyślnych efektów specjalnych mamy tu operowanie światłem i cieniem, ujęciami na zmęczone twarze bohaterów i niepokojącą ścieżką dźwiękową – innymi słowy, budowaniem nastroju zaszczucia i niepewności. Sporą rolę odgrywa tu też psychologiczny aspekt opowieści – bohaterowie nakreśleni i zagrani są na tyle dobrze, by w trakcie seansu nie tyle kwestionować ich motywacje, a raczej zastanawiać się na ile wszystko to co oglądamy na ekranie jest rzeczywiste, a na ile dzieje się wyłącznie w ich głowach.
Brzmi to całkiem atrakcyjnie, szczególnie zagęszczone do kilkunastu linijek tekstu, ale „Cieśnina Block Island” bynajmniej nie jest filmem który zawiesistym nastrojem przykuje każdego do ekranu. Nieco ponad półtorej godziny seansu musi zostać wypełnione czymś więcej niż scenami rodem ze „Z Archiwum X” i McManusowie nieśmiale sięgają w tym celu w kierunku rodzinnego dramatu. Wnioski jakie przedstawiają nie są jednak ani specjalnie odkrywcze, ani interesujące – tym samym więc środkowa część filmu do finałowego aktu prowadzi nas niemrawo, a mając przed oczyma wycieńczone postaci sami zaczynamy odczuwać zmęczenie – i to prawdopodobnie te momenty filmu decydują o jego wyjątkowo słabym odbiorze. Ci którzy wytrwają, zostaną nagrodzeni za to zupełnie niezłą puentą, objawiającą się na ostatnich metrach tuż przed finiszem.
Kluczową dla odbioru całości wydaje bowiem się scena dialogu głównego bohatera z siostrzenicą, kiedy ten na pytanie o to dlaczego ludzie przeprowadzają badania ryb, wyrywając je z ich naturalnego środowiska stwierdza, że powodowane jest to chęcią niesienia im pomocy, a większość z nich i tak zostaje z powrotem wypuszczona do domu. Przewrotność z jakim owe poglądy rezonują podczas finału, zwiastuje, że na „Cieśninę Block Island” twórcy rzeczywiście mieli zupełnie niezgorszy pomysł. Szkoda jednak, że by do tej konkluzji dojść, trzeba w trakcie seansu jednak nieco wycierpieć.
Foto © Netflix
Cieśnina Block Island
Nasza ocena: - 55%
55%
Reżyseria: Kevin McManus, Matthew McManus. Obsada: Chris Sheffield, Michaela McManus, Ryan O’Flanagan. USA, 2020.