„Ćma” do scenariusza Tomasza Grodeckiego zaskakuje. Owszem, zasłyszane strzępy informacji na temat komiksu sugerowały obiecującą, nietuzinkową historię o polskim superbohaterze, a tych mamy jak na lekarstwo. Zwłaszcza, że ani nie podszedł mi przesadnie ultrapatriotycznie nacechowany „Orzeł Biały” braci Kmiołków, ani też „Nieustraszony Szpak”, mocno graficznie kojarzący się z kultowo-kiczowatym „Kleszczem”. Ale „Ćma” to zupełnie inna para kaloszy. I to warta uwagi.
Zacznijmy od tego, że sam świat przedstawiony jest mocno pokręcony. Niby nasze realia, niby retro i czasy międzywojnia… ale inaczej. Bo Warszawa owa pochwalić się może technologiami niespotykanymi w naszej stolicy we wzmiankowanym okresie (w sumie, w żadnym innym także) i stanowi ciekawy przykład retro futuryzmu, trochę przypominającym wymysły niejakiego Aleksandra Głowackiego i jego pamiętnego „Alkaloidu”.
Głównym bohaterem „Ćmy” i zarazem tytułową postacią komiksu jest Cyprian Leopold Różewicz (skojarzenia z klasyką polskiej poezji różnych czasów niewątpliwie nieprzypadkowe), artysta, samotnik, ekscentryk. Zaś nocą – superbohater, zwany buńczucznie, ale i nie bez przyczyny „strażnikiem Warszawy”. Odziany w biały kostium ćmy, wspierany przez różnorakie batmanopodobne gadżety walczy ze złem i broni przed nim mieszkańców stolicy. Ale jeśli strój ma podpatrzony u Moon Knighta, oprzyrządowanie zgromadził niczym Batman to posiada też super-słabość, tak, jak Superman. W przypadku Ćmy jest to… światło. Nic więc dziwnego, że jego superbohaterskie alter ego ujawnia się jedynie w nocy.
Widać w tworzeniu postaci mocne zaczerpnięcie od amerykańskich trykociarzy. Nic w tym zresztą dziwnego, bo i na czym może się wzorować (lub od czego odżegnywać) współczesna kreacja superbohaterska, niż na jej najbardziej upowszechnionym wizerunku popkulturowym? Jednak Grodecki nie kalkuje na ślepo rozwiązań z zachodniego rynku komiksowego, a raczej bawi się odniesieniami, udatnie przeszczepiając je na nasz, rodzimy grunt. I nacechowując polskością. Nie mam tu jednak na myśli turbopatriotycznych zapędów wspominanych braci Kmiołków, a raczej otwarty i zapamiętały flirt z duchem polskiego artyzmu (z akcentem na młodopolski dekadentyzm), z naszą poezją i mentalnością retro warszawską, która jest przez autora zgrabnie wykorzystana do wykreowania świata na równi znanego, co obcego. A więc ciekawego w zakresie tych zmian względem tego, co znamy i kojarzymy.
Historie zebrane w dwóch pierwszych numerach serii są dość krótkie. I to chyba najpoważniejsza z wad komiksu. Dzieje się – owszem – dużo, wszystkie opowiedziane i rozrysowane epizody nie marnują ani kadru, solidnie nasycone skondensowana akcją. Ale mam wrażenie, że wszystko dzieje się tu nazbyt szybko i brakuje nieco szerszej prezentacji realiów świata przedstawionego. Zwłaszcza, że on jest przecież jednym z najatrakcyjniejszych elementów cyklu. I chciałoby się go lepiej poznać, bardziej w niego zagłębić. Uzyskać szerszą perspektywę.
Ale to nie znaczy, że jest źle. Bynajmniej. „Ćma” zaskakuje świeżością. Poszukiwaniem – umiejętnym – nowych możliwości kreacji superbohatera, który nie będzie lustrzanym odbiciem postaci z zachodniej popkultury. Choć w jakiś sposób składa im hołd.
Komiks ten czerpie garściami z naszego, rodzimego dorobku kulturowego – przynajmniej w warstwie scenariusza. I mam cichą nadzieję, że się Grodecki jeszcze mocniej rozwinie, że rozpisze perypetie Ćmy na nieco więcej plansz, na dłuższe fabuły. I pokaże więcej jego świata, tej dziwacznej, retrofuturystycznej Warszawy, która w całości projektu chyba najmocniej mnie pociąga.
W kwestii rysunku, z pewnością na pochwałę zasługuje Rafał Bąkowicz. Jego prace są owszem, surowe, ale zgrabnie utrzymane w stylistyce noir, a w dodatku rysownik całkiem nieźle radzi sobie z postaciami. Tło szkicuje ostrożnie, oszczędnie, bez przesadyzmu w szczegółach, ale tez bez jakiegoś nadmiernego lekceważenia. Owszem, gra plamami czerni, gra konieczną – z fabuły – ciemnością. Ale też udatnie wkomponowuje kulturowe odniesienia do elementów uzupełniających kadry (jak np. obrazy w korytarzu z Epizodu 3 – tylko ja tam widzę Wyspiańskiego?). Zważywszy na intertekstualny charakter scenariusza, takie wtręty w rysunkach można zaliczyć tylko jako wartość dodaną całości.
Zresztą, miejscami jego twórczość kojarzy mi się z graficznymi dokonaniami Marka Turka. A większego komplementu nie widzę.
Trochę słabiej wypada drugi z rysowników – Rafa Jankowski, który gościnnie pojawia się w drugim zeszycie. Jego kreska jest chyba aż nadto inspirowana dokonaniami Franka Millera z etapu Miasta Grzechu. To jest to samo granie cieniem, kształtowanie kadru za pomocą plam czerni. Jednak u Jankowskiego wszystko jest zbyt toporne, zbyt sztywne. Postaciom brak Millerowskiej dynamiki i lekkości. Okey, ciężko sięgnąć poziomu mistrza. No, ale jeśli ktoś się tak otwarcie inspiruje, to i nie sposób uniknąć porównań.
„Ćma” to seria co najmniej obiecująca. Przede wszystkim przez kreację – nieco z przymrużeniem oka, mocno intertekstualną, która ma olbrzymi potencjał twórczy, zwłaszcza w obszarze świata przedstawionego. Pytaniem otwartym pozostaje, czy autorzy zdołają ów potencjał należycie wykorzystać? Tak, czy inaczej, start zaliczyli całkiem przyzwoity. Czekam na więcej.
Ćma #1 / Ćma #2: Hotel Rubikon
Nasza ocena: - 75%
75%
Scenariusz: Tomasz Grodecki, Rysunki: Rafał Bąkiewicz i Rafa Jankowski. Wydawnictwo Timof Comics 2022
One comment
Pingback: Ćma # i #4 – warszawskiego bohatera (nie)ziemskich przygód ciąg dalszy [recenzja] – Badloopus