Gorący temat

Creepshow, sezon 3 – gratka dla fanów B-klasowej grozy [recenzja]

Od czasu odrestaurowania klasycznego „Creepshow” w 2020 roku, twórcy antologii nie ustają w wysiłkach opracowywania kolejnych, przeznaczonych na małe ekrany materiałów z pogranicza weirdu i horroru. A seria opatrzona numerkiem trzy, wynosi poziom antologii jeszcze wyżej.

Znajdujący się pod czujnym okiem Grega Nicotero serial, w trzecim sezonie niekoniecznie jednak ma zamiar zmieniać się jeśli chodzi o formułę. Mam więc tożsamo jak poprzednio – sześć niemal godzinnych epizodów, mieszczących w sobie po dwie krótkie historie. Innymi słowy, podobnie jak w poprzednich seriach, jest w czym wybierać – zwłaszcza, że inwencji twórczej tym razem definitywnie nie zabrakło.

O ile jednak ilościowo trzeci sezon „Creepshow” zdecydowanie dowozi, tak z jakością treści bywa już różnie, zwłaszcza w dwóch pierwszych epizodach. Zarówno „Mumms” i Queen Bee” z pierwszego odcinka, jak i „Skeletons in the Closet” wraz z „Familiar” z drugiego, to z jednej strony rzeczy do których seria zdążyła nas przyzwyczaić – ociekające pulpowym klimatem, tandetą i cokolwiek przeciętnym aktorstwem – ale też w żaden sposób nie próbujące owego dość niskiego poziomu w żaden sposób przeskoczyć.

Sytuacja zaczyna zmieniać się dopiero z trzecim w kolejności zestawem krótkich metraży: o ile opowiadający o przeklętym dziele sztuki „The Last Tsubaraya” wydaje się historią jeszcze dość zachowawczą, tak już smakowity kąsek dla arachnofilów w postaci „Okay I’ll bite”  nie tylko może pochwalić się zupełnie przyzwoitym poziomem aktorstwa, ale i wyglądającymi równie porządnie efektami CGI. Zwyżka formy pozostaje zresztą przy trzecim sezonie „Creepshow” już do samego końca – niezależnie czy będziemy oglądali animację z całym stosem scen gore w „The Things in Oakwood’s Past” czy wariację w temacie epidemii, jak w przypadku „Meter Readera”.

Innymi słowy „Creepshow” coraz to odważniej wydaje się sięgać po odbiorców spoza dość wąskiego grona miłośników przaśnej, B-klasowej rozgrywki. Rzecz jasna, zwłaszcza pod kątem tematyki to nadal rzecz w pierwszej kolejności dostosowana właśnie pod ich gusta, ale już zauważalnie bardziej atrakcyjny poziom realizacji może zwrócić na siebie uwagę nieco mniej obeznanych z horrorem lat 80’ widzów. Nie bez udziału w takim stanie rzeczy pozostaje również atrakcyjna forma serialu –  liczące sobie mniej niż pół godziny ekranowego historie już samym czasem trwania niejako wymuszają szybkie zawiązania akcji, a w związku z nimi również i odpowiednią dynamikę całości. Nawet zresztą jeśli pośród kolejnych opowieści trafi się taka przez którą przyjdzie nam przechodzić ciężej niż przez inne, z pomocą przychodzi z kolei forma antologii – a co za tym idzie, możliwość przejścia do kolejnego epizodu bez  obawy o utratę potencjalnej ciągłości.

Gołym okiem widać zatem, że wraz z kolejnymi sezonami serial Grega Nicotero zdaje się jedynie nabierać rumieńców. Uzupełniona o aktorskie smaczki dla fanów, w postaci choćby udzielającego tu swojego głosu Marka Hamilla we wspomnianym wyżej „The Things in Oakwood’s Past”, czy grającego główną rolę w „Drug Addict” Michaela Rookera, trzecia seria spotkań z Creepem okazuje się już nie tylko rozrywką dla wybranych, ale po prostu przyjemną drugoligową produkcją w duchu tak pierwowzoru jak i pamiętnych „Opowieści z krypty”. A zatem rzeczy bezproblemowo wpasowującej się w główny nurt.

Serial można oglądać w poniedziałki o 22:00 na AMC!

Foto © AMC

Creepshow, sezon 3

Nasza ocena: - 65%

65%

Twórca: Greg Nicotero. Obsada: Michael Rooker, Mark Hamill, Ethan Embry i inni. USA, 2021

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Infamia – romska etiuda o dorastaniu na pograniczu dwóch kultur [recenzja]

Bardzo kusi, by określić Netflixową „Infamię” romską wersją Szekspirowskiego „Romea i Julii”. Kusi, ale chyba …

Leave a Reply