Po stosunkowo średnio udanych aktorskich adaptacjach klasycznych animowanych opowieści Walta Disneya (tak Mulan, patrzę tu na ciebie), wieści o ogłoszeniu kolejnego podejścia do cokolwiek szczątkowego materiału źródłowego niekoniecznie wzbudzały pożądane przez giganta rozrywki emocje. A tymczasem, film Craiga Gillespie to zaskakująco dobra rozrywka.
Co tak naprawdę do tej pory wiedzieliśmy o kultowej antybohaterce „101 Dalmatyńczyków”? Ano w zasadzie, oprócz tego, że nosiła się w wyzywającym stylu, nienawidziła pewnego gatunku psiej rasy i została fantastycznie sportretowana przez Glenn Close, właściwie nic. Tyle jednak mimo wszystko wystarczyło, by trafiła do panteonu sław antagonistów ze stajni Disneya, a zupełnie niedawno, stała się bohaterką ofensywy kinowej studia. I wbrew wszelkim oczekiwaniom, ten śmiały ruch może się mu jeszcze opłacić.
Cruella De Mon, bądź w oryginale, De Vil, bynajmniej nie jest sportretowana w filmie Gillespiego jako kolejna pokrzywdzona przez los dusza. Jasne, mamy tu całkiem sporo backstory, jest też niezbędna drama – ale zamiast owijać wokół niej emocjonalną traumę bohaterki, Australiczyk traktuje ją bardziej jako trampolinę, która ma postać przetransportować do miejsca, z którego wszyscy ją kojarzymy. Tym samym młoda dziewczyna jaką poznajemy na początku filmu, już od pierwszych scen zdradza objawy krnąbrnego charakteru. Potrzeba jedynie splotu pewnych wydarzeń związanych z jej pochodzeniem, by wkrótce z ramion kochającej matki trafiła wprost w objęcia ulicznych złodziejaszków. A stąd droga może prowadzić jedynie w górę. I Estella (a może jednak Cruella) zrobi wszystko by się po niej wspiąć.
Innymi słowy, aktorska „Cruella” to opowieść wykładająca nam kolejne etapy budowy antagonistki, ale względem przyjętych w głównym nurcie standardów wywrócona całkowicie na lewą stronę. Nadal (choć szkoda) przefiltrowana przez PG-13 i pętające ekranizacje Disney więzy, ale właśnie w ich ramach wyrywająca się jak może – a przy okazji śmiało korzystająca z osiągnięć swoich duchowych protoplastów. Już w samym przebiegu fabuły, inspiracje wydają się tu widoczne jak na dłoni: na pierwszym planie mamy najbardziej oczywistego „Diabła ubierającego się u Prady”, ale w ślad za nim, szczególnie w materii kreacji wiodącej postaci pojawia się również i zupełnie świeżutki „Legion samobójców”, który oprócz zapewnienia fanom jednego z największych kinowych rozczarowań ostatnich lat, jedną rzecz zrobił zupełnie dobrze – dał nam możliwość zapoznania się ze zwariowaną Harley Quinn w interpretacji Margot Robbie.
Cruella w filmie Gillespiego dzieli z nią kilka wspólnych elementów, ale mimo wszystko udaje jej się osiągnąć własną tożsamość – przy niemałym udziale fantastycznej Emmy Stone. To, że laureatka Oscara za „La La Land” potrafi dostarczyć nam gry aktorskiej najwyższej próby raczej nikogo nie powinno dziwić, ale mierzenie się z ikoniczną rolą Glenn Close jest definitywnie zadaniem z tych, przy których łatwiej poprzeczkę strącić niż ją przeskoczyć. Mimo wszystko jednak, widać że Stone wkłada w swoją Cruellę całe serducho – i buduje charakter tyleż nieobliczalny i odrobinę niepokojący, co niezwykle łatwo budzący sympatię odbiorcy. Nowej Cruelli aż chce się kibicować, kiedy ta snuje swoje makiaweliczne planu – wiemy bowiem że nie tylko są one poniekąd słuszne, ale wręcz niezbędne, by jej historia zatoczyła pełny krąg.
Nie należy jednak „Cruelli” utożsamiać z kinem w jakikolwiek sposób silący się na wszechobecny poważny ton – wręcz przeciwnie, równie wiele tu akcji i sytuacyjnych żartów, co eksplodujących na ekranie kostiumów i ekrpesyjnej charakteryzacji. Żywe kolory, dynamiczne ujęcia i tempo opowieści, dodatkowo napędzane znakomitym soundtrackiem to jakby wisienka na torcie realizacyjne maestrii – i jedynie dopełniają obrazu triumfu. Innymi słowy, „Cruella” to taki film, który udowodnił nam, że wcale nie musieliśmy go potrzebować, by z jego seansu czerpać nielichą przyjemność.
Foto © Walt Disney Motion Pictures
Cruella
Nasza ocena: - 75%
75%
Reżyseria: Craig Gillespie. Obsada: Emma Stone, Emma Thompson, Mark Strong I inni. USA, 2021.