Przypadków w których filmowa adaptacja nie dorównuje literackiemu pierwowzorowi jest na tyle dużo, by można uznać je wręcz ze spodziewany efekt starcia scenarzystów z książkowym materiałem. Ale czy da się wziąć poślednie opowiadanie i na jego podstawie stworzyć coś lepszego? Najnowszy horror studia Blumhouse udowadnia, że jak najbardziej tak.
„Czarny telefon” oparty jest na stanowiącym część zbioru „Upiory XX wieku” opowiadaniu Joe Hilla o tym samym tytule. O ile w kluczowych dla historii aspektach, materiału źródłowego trzyma się wiernie, stosunkowo nieskomplikowany literacki pierwowzór zostaje tu rozszerzony o kilka dodatkowych wątków– z których właściwie każdy jest strzałem w tarczę. Głównym bohaterem filmu jest Finney, mający problem z pewnością siebie chłopak, zmuszony do zmagań ze szkolnymi prześladowcami i agresywnym ojcem. Problemy codzienności okażą się jednak ledwie błahostkami, gdy nasz protagonista zostanie uprowadzony przez tajemniczego mężczyznę, określanego przez społeczność i media Wyłapywacza. Finney będzie musiał wykorzystać cały swój spryt, umiejętności i… zupełnie niespodziewaną pomoc, by nie stać się kolejną ofiarą seryjnego mordercy.
W „Czarnym telefonie” ponownie spotykają się Scott Derrickson i Ethan Hawke, których owoc poprzedniej współpracy w postaci „Sinistera” jest do dziś z rozrzewnieniem wspominany przez fanów grozy jako jeden z tych horrorów, które rzeczywiście potrafiły widza przestraszyć. Ich najnowsze wspólne raczej szans na to mieć nie będzie – pomimo tego, że oba filmy dzielą wątek paranormalny, tym razem mamy do czynienia z historią której środek ciężkości jest przesunięty bliżej konkretnego przekazu jaki chcą nam zapewnić twórcy, niż wywoływania dreszczy niepokoju. Tym samym „Czarny telefon” to film ukrytych znaczeń i mniej lub bardziej nachalnej symboliki, działający na wielu poziomach i zbudowany z kilku zazębiających się elementów.
Najbardziej oczywistym aspektem całości jest wątek dzieciaka który musi odkryć jak walczyć o samego siebie – co zostaje bezpośrednio wyłożone już w jednej z pierwszych scen filmu. Zakompleksiony Finney może z początku seansu jawić się jako chodzący stereotyp outsidera, który w historiach pióra rodziny Kingów pojawia się nader często, ale w przypadku „Czarnego telefonu” powody takiego stanu rzeczy są jednak wyłożone wystarczająco szczegółowo, by bohatera zrozumieć. Uzupełniona o rodzinną dramę ewolucja bohatera w wojownika gotowego stawić czoła własnemu strachowi, oparta jest o wspomniane wyżej wątki paranormalne. O ile jeden z nich, związany z siostrą chłopaka ma służyć przede wszystkim odwróceniu uwagi widza, tak już ten dotyczący bezpośrednio Finneya, może równie dobrze równie dobrze interpretować jako jego własną reakcję na krytyczną sytuację.
Na tle tak detalicznego podejścia do psychologii protagonisty, odgrywany przez Ethana Hawke’a porywacz jawi się właściwie jako postać całkowicie enigmatyczna, której prawdziwych motywacji niezwykle trudno się domyślić – a w dodatku potraktowana zostaje kilkoma momentami, które dodają jej niejednoznaczności. I tu do pewnego stopnia można dopatrywać się cokolwiek bezpośrednich paralel między nim a ojcem głównego bohatera, ale prawdą mówiąc im mnie w tym wypadku wiadomo, tym lepiej oddziałuje to na atmosferę filmu. Ta zresztą jest zupełnie niezła – w filmie znajdziemy kilka przyjemnie budujących napięcie momentów i przynajmniej jednego bardzo dobrze zaimplementowanego jumpscare’a, będącego kwintesencją podjeścia „mniej znaczy lepiej”.
„Czarny telefon” to zatem kolejny udany film w horrorowym dorobku Scotta Derricksona, pewnie rozwijający te elementy, w których pierwowzór nie domagał i zapewniający niemal dwie godziny niekoniecznie odprężającego, ale z pewnością niegłupiego seansu.
Foto © United International Pictures Sp z o.o.
Czarny telefon
Nasza ocena: - 75%
75%
Reżyseria: Scott Derrickson. Obsada: Ethan Hawke, Madeleine Mcgraw, Mason Thames i inni. USA, 2021.