Gorący temat

Daisy Jones and The Six – cena sukcesu [recenzja]

“Daisy Jones and The Six “to serial, który raczej nie zawojuje polskiej publiczności. Biografia fikcyjnego zespołu, wzorowanego na mało w Polsce docenianym Fleetwood Mac to po prostu nie nasza bajka. A szkoda.

Filmy i seriale muzyczne mają swoje grono zwolenników., szczególnie gdy opowiadają o wielkich gwiazdach muzyki popularnej – ostatnio były to między innymi produkcje o Eltonie Johnie, zespole Queen i Elvisie Presleyu, które zebrały pokaźne liczby widzów. Pytanie – kogo zainteresuje produkcja o fikcyjnym zespole z lat siedemdziesiątych jest zatem dość zasadne – bo kto miałby to oglądać? Cóż, był sobie kiedyś film “The Commitments” Alana Parkera też traktujący o fikcyjnym zespole grającym bluesowo-soulowe standardy, który jest jednym z najlepszych filmów ostatnich dziesięcioleci, bo przepięknie opowiada o tym, jak ludzie potrafią coś zbudować, a potem to koncertowo spieprzyć. I dlatego właśnie warto dać szansę “Daisy Jones and The Six”, bo fabularnie działa w pokrewnych co “The Commitments” rejonach. 

Pierwsze czego dowiadujemy się odpalając serial Amazona, to że jest stylizowany na dokument o zespole, który będąc u szczytu sławy, tuż po koncercie, który ukoronował jego sukces…rozpadł się. Wiemy już zatem jaki będzie finał tej opowieści, teraz czas na długą historię jak do tego doszło. Dziesięć odcinków wymaga od widza sporego zaangażowania, bo to naprawdę historia podana od początku do końca, zaglądająca nawet w dzieciństwo wykonawców. Ale właśnie ta baza jest bardzo ważna dla późniejszych, często dramatycznych okoliczności, które doprowadzą do rozpadu “Daisy Jones and the Six”. 

Serial powstał na podstawie wydanej u nas powieści Taylora Jenkinsa Reida, z fabułą inspirowaną historią zespołu Fleetwood Mac. Kiedyś znało się ów band z kilku hitów z lat osiemdziesiątych, bez świadomości jak ważny był to zespół dla historii amerykańskiego przemysłu muzycznego. Do dziś jego płyta z 197 roku – “Rumours” jest jedną z najlepiej  sprzedających się w historii. To już okres, w którym w zespole występowały już dwie, dziś  legendarne kobiece gwiazdy – Stevie Nicks i Christine McVie, a zabrakło lidera z wczesnego okresu działalności, bardzo cenionego gitarzysty Petera Greena, twórcy pierwszych, znakomitych hitów zespołu. 

Fleetwood Mac to zatem kilka historii w jednej, tak samo jak w przypadku Daisy Jones and the Six. Najpierw był tylko The Dunne Brothers  – zespół chłopaków z Pittsbuga, a Daisy w tym czasie jedynie marzyła o karierze piosenkarki w Los Angeles. Musi minąć kilka odcinków, aby najpierw do “zespołu występującego już pod nową nazwą “The Six” dołączyła Karen Sirko grająca na instrumentach klawiszowych, a potem jako wokalistka Daisy Jones. I tak, dopiero wówczas zaczyna się prawdziwa, emocjonalna jazda, w szczególności między dwójką najważniejszych dla zespołu osób – gitarzystą  i wokalistą, Billym Dunnem  borykającymi z wewnętrznymi  demonami i równie niespokojnym duchem w postaci Daisy.

Z “Daisy Jones and The Six” można mieć problem, a nawet kilka. Trudno jest wyczuć intencje twórców, czy chcą nam opowiedzieć ambitniejsza i metaforyczną historię w stylu “The Commitments”, czy raczej muzyczną, mroczną telenowelę o cenie sukcesu. W kilku przypadkach można mieć uwagi do jakości aktorstwa – Sam Claflin jako Billy Dune jest momentami nieco drewniany, a postać Daisy, którą gra wnuczka Elvisa Presleya Riley Keough mocno irytująca, ale to tak naprawdę równa się pełnemu wniknięciu w charakter kreowanych postaci – oni właśnie tacy mieli być. Podobnie zresztą jak męscy członkowie zespołu – po prostu zwykłe chłopaki, którzy liznęli rockandrollowego życia. 

Mamy tu jeszcze trzy  istotne kobiece postacie z ważnymi wątkami. czyli wspomnianą wyżej Karen (Suki Waterhouse) podchodzącą bardzo trzeźwo do swojej kariery, Nabiyah Be w roli Simone Jackson jako wschodząca gwiazda muzyki disco, która jest przyjaciółką i w pewnym okresie również współlokatorką Daisy  i wreszcie Camilę, żonę Billy’ego, która od zawsze wspierała muzyka w jego rozwoju kariery. Na dokładkę jest jeszcze zabawny Timothy Olyphant jako menedżer zespołu i Tom Wright  w roli Teddy’ego, przedstawiciela wytwórni płytowej, który dał szansę “The Six”, a potem skojarzył ich z Daisy  Ten ostatni gra tu zresztą jedną z kluczowych ról – duchowego ojca zespołu, który zarówno Billemu i Daisy zastępuje figury poszczególnych rodziców. Pytanie – czy to wciąż wystarczy, by serial się spodobał? Albo  inaczej – dlaczego  w ostatecznym rozrachunku naprawdę mi podszedł?

Przede wszystkim ten serial jest bardzo dobry muzycznie. Aktorzy rzeczywiście śpiewają oraz grają na instrumentach i czuć, że muzyczne występy na planie ich kręciły. Powstała nawet płyta zespołu Daisy Jones and The Six, której można posłuchac na Spotify i to są naprawde niezłe, wpadające w ucho piosenki, które jeszcze bardziej nam się podobają, kiedy widzimy je wykonywane na ekranie. Serial po prostu tętni emocjami właśnie dzięki muzyce, w której mieszają się dawne hity ( jest nawet na ścieżce dźwiękowej piosenka Fleetwood Mac z “Rumors”) i oryginalne, przygotowane na potrzeby serialu utwory. Czuć vibe lat siedemdziesiątych.

Druga rzecz – warto doczekać do ostatniego odcinka będącego realizacyjnym majstersztykiem, w którym twórcy stopniując napięcie pokazują nam ostatnią prostą prowadzącą do rozpadu zespołu. Tu też jest ogień, buzujące emocje, uczucia, zdrady i niedopowiedzenia. Niby telenowela, ale spektakularnie podrasowana. No i jeszcze dochodzi do tego kształtująca się w podtekstach opowieśc o tym, jak naprawde wygląda życie zespołu, który osiągnał sukces – jak coraz bardziej jego członkowie dystansują się od zwykłego życia i zwykłych ludzi, choć właśnie nimi – zwykłymi ludźmi, których coś przerosło, pozostają. Kiedy coś, o czym marzyłeś staje się nagle rzeczywistością, która jest ponad ludzkie siły. I choć z jednej strony nie jest to serial pretendujący do miana produkcji roku, a z drugiej  żadne to guilty pleasure, w końcowym efekcie to ten rodzaj opowieści, którą po prostu dobrze się ogląda i słucha. Ze zrozumieniem. Czasami tego nam właśnie potrzeba i nic ponadto.

 

Daisy Jones and The Six

Nasza ocena: - 70%

70%

Twórcy: Scott Neustadter i Michael H. Weber. Występują: Riley Keough, Sam Claflin i inni. Amazon Studios 2023

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Infamia – romska etiuda o dorastaniu na pograniczu dwóch kultur [recenzja]

Bardzo kusi, by określić Netflixową „Infamię” romską wersją Szekspirowskiego „Romea i Julii”. Kusi, ale chyba …

Leave a Reply