Zwykliśmy przyjmować, że nasze życia są sumą podyktowanych światopoglądem wyborów, ale rzadziej już zastanawiamy się, czyich. A co jeżeli tak naprawdę rządzi nami przypadek? W najnowszej produkcji Netflixa łatwej odpowiedzi na te pytania nie znajdziemy.
Rozpięta na różne pokolenia fabuła opartego na powieści Donalda Raaya Pollocka „Diabła wcielonego” spaja ze sobą kilka wątków kręcących się wokół społeczności Coal Creek w Zachodniej Wirginii. To właśnie w tym miejscu nieodwracalnie splotą się losy kilku ludzkich żyć. W czasach gdy panująca dookoła obłuda i chęć własnego zysku dominuje nad podstawowymi wartościami, młody Arvin Eugene Russell podejmie się obrony tych których kocha. Ale czy w przesiąkniętym złem świecie jest miejsce na jakikolwiek przejaw dobra?
Patrząc na kolejne frazesy wygłaszane przez bohaterów „Diabła wcielonego”, łatwo byłoby już od pierwszych minut podciągnąć go pod pod miano filmu antyreligijnego, ale byłoby to naginanie rzeczywistości na poczet własnych przekonań – niemal kropla w kroplę tak, jak czyni to większość przedstawianych nam postaci. Wbrew wszystkiemu bowiem, film Camposa wykorzystuje kwestię wiary jako katalizator kolejnych wydarzeń, ale już podstawą historii pozostaje jednak życie jako takie – prowadzące nas splatającymi się ze sobą ścieżkami i kształtujące nasze wizje postrzegania świata, ale ostatecznie sprowadzające rozważania do prostej konkluzji – tego rodzaju tkwiącego w każdym z nas zła, którego nie da się przysłonić górnolotnymi deklaracjami.
Camposowi udaje się przy tym stworzyć niezwykle ciężką atmosferę oczekiwania na kolejne nieszczęście jakie stanie się udziałem bohaterów. To wielka zaleta „Diabła wcielonego” w którym każda, nawet pozornie mniej istotna scena wydaje się być dokładnie zaplanowana tak, by prowadzić nas w stronę kolejnych kluczowych wydarzeń. Tu nikt nie marnuje czasu na ekranowe wypełniacze, a raz podjęte przez bohaterów decyzje niejednokrotnie dosięgają ich wtedy, gdy sami zdążą już o nich zapomnieć. Nihilizm wylewa się z ekranu, nadzieja na lepsze jutro dogorywa z każdą sekundą, a panosząca się wokół ludzka podłość spycha jakiekolwiek przejawy dobra na margines.
Ale Campos nie pozostawia nas samych pośród plątaniny uczuć, skazując swoich bohaterów na wieczne potępienie, na które nie zasłużyli. Wręcz przeciwnie, raczej stawia tezę, że czasem zło należy zwalczać… innym rodzajem zła. Kiedy więc widzimy jak Arvin chwyta za broń, kibicujemy mu z całego serca – w głębi duszy dawno wiemy już bowiem, że inna droga już dawno przestała wchodzić w grę.
Cały ten emocjonalny tygiel wzbogacony zostaje perfekcyjnymi kreacjami aktorskimi. Świetnie wypadają tu przede wszystkim Jason Clarke i Riley Keough w rolach psychopatycznych morderców, ale prawdziwą gwiazdą całego widowiska jest Tom Holland. Młody aktor bierze na barki niezwykle zniuansowaną rolę bohatera rozdartego pomiędzy chęcią niesienia pomocy innym, a koniecznością mierzenia się z niewybaczającym momentów słabości światem i wychodzi z niej z tarczą, kradnąc starszym kolegom po fachu każdą sekundę w której pojawia się na ekranie.
„Diabeł wcielony” to niewątpliwie powiew świeżego powietrza wśród produkowanych taśmowo i wypełnionych wyjątkowo miałką treścią „Netflix Originals”. Film Camposa niekoniecznie poprawi wam humory po ciężkim dniu, ale być może wywoła niezbędną refleksję nad tym, jak często wspomniany na wstępie ślepy traf, jest po prostu wypadkową i zarazem determinantem wielkiego teatru zwanego życiem.
Foto © Netflix
Diabeł wcielony
Nasza ocena: - 75%
75%
Reżyseria: Antonio Campos. Obsada: Tom Holland, Jason Clarke, Riley Keough i inni. USA, 2020.