Pojawiające się coraz częściej informacje o kolejnych ekranizacjach komiksów nie ekscytują już jak kiedyś, tak powszechne stało się to zjawisko. Niektóre potrafią też wywołać zdziwienie i konsternację odbiorców – jak fakt zamknięcia serialowej wersji “DMZ” w zaledwie czterech odcinkach.
Komiksowa seria “DMZ. Strefa zmilitaryzowana” autorstwa Briana Wooda i Ricardo Burchielliego w polskim wydaniu liczy pięć grubych tomów, a opisana w niej historia rozciągnięta jest na kilka lat. Głównym bohater to młody, mało doświadczony dziennikarz Matty Roth, który trafia w samo serce tytułowej strefy zdemilitaryzowanej w sercu Nowego Jorku. Na zewnątrz trwa wojna domowa w podzielonej Ameryce. Jedną jej część stanowi państwo, które wszyscy znamy jako USA, drugą zaś Wolne Stany, które od USA postanowiły się oddzielić. Natomiast DMZ to obszar, w którym na lata pozostali zamknięci mieszkańcy Nowego Jorku, głównie Manhattanu, z nowymi enklawami i podziałami (etnicznymi, ale nie tylko), działając trochę jak państwo w państwie, które chciałoby samostanowienia. Brian Wood z dużą wnikliwością opisał w swoim opus magnum wszelkie aspekty narodowego konfliktu, te polityczne, kulturowe i egzystencjalne, z Rothem w roli przewodnika po tym świecie, bohaterem który jako wojenny dziennikarz przechodzi kolejne etapy samouświadomienia i zzngażowania w społeczne i polityczne etapy życia w DMZ. Co z tego wszystkiego zostało w krótkim serialu HBO MAX?
Cóż, naprawdę niewiele. Dziennikarz Matt Roth tutaj nie istnieje, zaś główną bohaterką jest lekarka Alma Ortega, która po ośmiu latach bezskutecznych poszukiwań nastoletniego syna, który zaginął podczas jej ucieczki z Nowego Jorku, wraca do strefy zdemilitaryzowanej, bo już tylko tam ma nadzieję go znaleźć. Wchodzi w ten sposób do innego świata, rządzonego albo przez lokalnych watażków albo przez grupy, które mają pod kontrolą zasoby ważne dla przeżycia w strefie zdemilitaryzowanej. DMZ stoi jednak przed nowym wyzwaniem – organizowane są wybory na gubernatora strefy, co wiąże się z różnymi niepokojami. I w tej niebezpiecznej rzeczywistości Alma będzie chciała odnaleźć syna.
Nie jest wielkim spoilerem fakt, że bohaterka znajduje go dosyć szybko. A zatem intryga nie opiera się na poszukiwaniach, tylko na późniejszej walce o duszę chłopaka (a w zasadzie już mężczyzny), który w DMZ przeszedł na ciemną stronę mocy. Fakt, że Alma może prowadzić dosyć skutecznie tę walkę wynika z pewnych scenariuszowym udogodnień – kobieta dobrze się zna (a w jednym przypadku nawet więcej) z aktualnymi bossami dwóch etnicznych odłamów. To ewidentne pójście na łatwiznę w konstruowaniu historii stanowi jeden z poważniejszych zarzutów do twórców “DMZ”. Kolejnym jest nakreślenie aktualnego, politycznego tła w serialu – metodą na głupa, podział na USA i Wolne Stany jest bo jest, ważniejsza jest tu historia o walce zdeterminowanej matki. Równie dobrze mogłaby się toczyć w niepodzielonym państwie, gdzieś na obrzeżu walki gangów, bo generalnie taki właśnie wątek oglądamy w serialu. Ale widać potrzeba było szerszego kontekstu i więcej wymaganego patosu, by historia wybrzmiała mocniej. Czy tak się stało?
Zasadniczo to bardziej pytanie do osób, które nie znają komiksowego oryginału. Dla czytelników “DMZ”, serial jest dziwnym tworem, z zaledwie kilkoma wątkami i postaciami znanymi z komiksu, które ulepiono razem w jedną historię. Ogląda się ją całkiem nieźle, co jest głównie zasługą Rosario Dawson, która w głównej roli potrafi przekazać całą gamę emocji oraz dzięki Hoonowi Lee w roli Wilsona, aktorowi który od czasów “Banshee” bardzo dobrze odnajduje się w rolach charakterystycznych, drugoplanowych postaci. Natomiast Benjamin Bratt jako bardzo ważna w komiksie postać Parco Delgado oraz Freddy Miyarres jako groźny Skel, czyli syn Almy, nie są w serialu dobrze napisanymi postaciami, szczególnie ten pierwszy, który z kalkulującego na chłodno polityka i zarazem ludowego trybuna z komiksowej wersji zmienił się w gorączkowego gangstera. Już lepiej wypada dwójka dziecięcych aktorów, których poboczny, w pewnym stopniu symboliczny wątek, razem z piękną sceną w namiotowym muzeum z arcydziełami sztuki jest tym, co w serialu dobrze się sprawdza. Także pokazanie społeczności DMZ jako różnokulturowego tygla wypada przekonująco i być może ów zbiorowy portret był tym, na czym twórcom najbardziej zależało.
Nie zmienia to faktu, że “DMZ” wydaje się serialem niepotrzebnym, z wątkiem, który w komiksie mógłby być jedną z wielu pobocznych historii, bo takich właśnie opowieści graficzna opowieść ze scenariuszem Wooda jest pełna. Z Almy na siłę twórcy serialu zrobili ostatecznie Zee, czyli chyba najciekawszą i najbardziej symboliczną postać z komiksu, która nie musiała walczyć o duszę syna, by móc robić w strefie to co konieczne. Natomiast w postaci Skela można odszukać cień Matty’ego Rotha, który w pewnym momencie miał etap zauroczenia władzą i przywódcą z ludu. Serial okrojony z tego co było istotą komiksu ogląda się w miarę dobrze i w pewnych momentach potrafi wywołać u widza spore emocje, ale niestety czujemy, że ta historia mogłaby być głębsza i bogatsza, niż tylko rodzinny dramat w scenerii zdemilitaryzowanej strefy.
https://www.youtube.com/watch?v=xLbtQCAPH04
Foto © HBO MAX
DMZ
Nasza ocena: - 50%
50%
Twórcy: Roberto Patino. Występują: Rosario Dawson, Benjamin Brett, Hon Lee i inni. HBO MAX 2022